Epilog
KLIK-MUZYKA DO ROZDZIAŁU
Homer,
widziałeś gdzieś klucz do Hiperborei, nie mogę go nigdzie znaleźć!- krzyknęłam
znad ramienia, po łokcie zagrzebana w zakurzonych szpargałach.
Od dłuższego czasu bezskutecznie
przewalam najróżniejsze księgi, figurki, amulety i inne różności w poszukiwaniu
jednego jedynego białego klucza, którego od dawna nie używałam, a który w tej
chwili był mi niezaprzeczalnie potrzebny w celach służbowych! Muszę przepuścić Borea,
istotę, której sama nie potrafię określić jednoznacznie, czy jest dobrem, czy
złem. Nie wahałam się jednak, by przepuścić go do Hiperborei, jednego ze
światów, nad którymi sprawuję pieczę. Jako Atlas i Hybryda Lodu w jednym,
dysponuję pewnym zmysłem ponad ludzkie pojęcie, który pozwala mi odkryć każdą
intencję podróżującego między światami. Wiem więc, że cokolwiek przywiodło
Borea w moje skromne progi, nie jest niebezpieczne i mroczne na tyle, aby Bóg
zakazał mi go przepuszczać. A wszystko co tutaj robię, czynię z Jego rozkazu,
więc nie ma o czym dyskutować. Nawet nie próbujcie.
- Wiem, że wiesz, gdzie go
zostawiłam! Zawsze pamiętasz gdzie, co wtryniłam, głupi kocie!- pieklę się w
najlepsze, podczas, gdy mój futrzany przyjaciel ze stoickim spokojem znosi mój
napad bezsilnej złości, siedząc na najwyższym regale wysokiej komody, której
znów jakimś sposobem zapomniałam odkurzyć.
Pozwala mi jeszcze przez chwilę
szukać klucza wśród całego tego bałaganu, po czym zeskakuje bezszelestnie z
kocią gracją i truchta, z ogonem postawionym na sztorc, pomiędzy starociami Strychu.
Bez słowa podążam za nim, klucząc uważnie pomiędzy prehistorycznymi okazami
wypchanych ptaków, czy kośćmi wymarłych zwierząt, nawleczonymi na długie łańcuszki
i rzemyki. Prawdę powiedziawszy nie wiem, dlaczego wybrałam sobie akurat taki
wystrój mojego nowego „domu”. Byłam przecież przyzwyczajona do poukładanej,
ogromnej przestrzeni gotyckiego pałacyku mojej opiekunki Alice, czy do
uporządkowanego, harmonijnego domu moich rodziców. Patrząc na wszechobecny
bałagan, w którym czasami sama się gubię, mam wrażenie, że wybrałam to miejsce,
żeby czuć się choć trochę lepiej z moim własnym bałaganem w głowie, z którym
już się zadomowiłam, a który ciągle daje o sobie znać, choć minęło już bardzo
dużo czasu.
Właśnie, czas… Bardzo zabawna
machina Boga, który swoją drogą, ma naprawdę szalone pomysły dwulatka. I może właśnie
o to w tym wszystkim chodzi? Żeby zabawić się światem i czerpać z niego frajdę?
Szkoda tylko, że dostrzegam ten szczegół dopiero teraz, gdy tak na serio, czas
dla mnie nic, ale to zupełnie nic nie znaczy. Jestem i wiem, że będę już
zawsze. To po prostu jest takie pewne i oczywiste, jak dla ludzi śmierć.
Śmierć, która zakończy raz na zawsze wyścig z czasem, w którym nigdy nie
wiadomo, kto wygrał i zgarnia nieokreśloną nagrodę za wytrwałość. Mimowolnie wzdycham
i przechodzę przez przewróconą porcelanową lalkę w błękitnej, koronkowej
sukience. Niesamowite jest to, co mnie spotkało i to, w jaki sposób będę
egzystować już na wieki. Jako człowiek zastanawiałam się jedynie, co czeka
ludzi po śmierci. Jako Hybryda Lodu nie miałam czasu myśleć nad tym, gdzie
trafię, gdy przyjdzie Sąd. Teraz, będąc Atlasem, wiem jedno-wieczność jest
rzeczywiście względną miarą. I czy od bitwy
minął rok, czy i tysiąc lat, dla mnie to bez różnicy. Równie mocno odczuwam
każdą sekundę i każdy wiek. Aby wiedzieć ile już czekam na spotkanie z nim, zapisuję każdy dzień w dzienniku.
Zapisałam w ten sposób osiem ksiąg. Wytrwale czekam już osiemset lat…
Przeciągłe miauknięcie irytacji
zwraca na siebie moją uwagę. Homer siedzi na stołku, z którego zwisa smętnie
jakiś pergamin. Pomiędzy puchatymi łapami, mój przyjaciel, dzierży klucz z
kości słoniowej. Klucz do Hiperborei.
- Kocie, kocham cię! Wiedziałam, że
mnie nie zostawisz i nie rzucisz mojej raczkującej reputacji zagłodzonym pluszowym
pieskom tego śmierdzącego Hadesu! Przybij łapę!
Próbuję go podrapać za uchem, ale
syczy, żebym sobie poszła. Co jak co, ale od kiedy został moim towarzyszem i
„opiekunem”, Homer stara się brać mnie na dystans. Jakbym nie wiedziała, że
uwielbia mizianie po brzuchu!
Chwytam klucz i czym prędzej biegnę
pod skrzyżowanie belek sufitu, gdzie zwisa cienki sznurek jasnych koralików.
Nie ma czasu, klient czeka! Pociągam trzy razy za sznurek, a przed oczami
mrugają mi trzy różne pomieszczenia, zupełnie inne od mojego zagraconego Strychu,
po czym staję w długim, wąskim korytarzu. Na jednym z zielonych, niewygodnych
krzeseł spoczywa ładnie zdobiona urna, w której podróżuje Bore. Podchodzę do
niego szybkim, ale dystyngowanym krokiem, jak dyrektor ogromnej korporacji,
zmierzający na spotkanie swojego klienta.
- Witaj.- mówię i biorę delikatnie w
obie ręce ciężkie pudełko.
Nie zamierzam tłumaczyć mu się z
mojego spóźnienia. W tym biznesie nie możesz pokazywać, że robisz coś nie tak.
Z czasem nabiorę wprawy, trzeba być wyrozumiałym dla kogoś, kto dopiero
zaczyna, prawda?
Zawracam energicznie i szukam
wzrokiem odpowiednich drzwi. Ach, tu są! Idę w ich kierunku, jednocześnie
odpychając ostrym spojrzeniem pozostałe wejścia, które wzbijają się w powietrze
szarą mgłą i uciekają przede mną gęstymi obłokami. Trzeba trzymać je mocną
ręką, inaczej strasznie się rozbestwiają i nie chcą mnie słuchać, a co za tym
idzie przepuszczać podróżujących. Przejścia są jak rozkapryszone dzieci,
czasami okropnie mnie irytują! Chwytam za klamkę szarych, nieco odrapanych
drzwi opisanych metalową, zwyczajną tabliczką „Hiperborea”. Wkładam w zamek biały
klucz i przez chwilę przy nim majstruję. Jak to było: Trzy razy w prawo, raz w
lewo i znów w prawo pięć razy? Chyba tak… Próbuję kombinację i drzwi ustępują.
Przestępuję jedną nogą przez wystający próg i stawiam Borea po drugiej stronie.
- Proszę bardzo, jesteśmy na
miejscu. Hiperborea, wedle życzenia. Teraz wystarczy podążać prosto przed siebie.
W razie jakichkolwiek problemów proszę wysłać wiadomość, natychmiast się
zjawię. Życzę miłej podróży, do widzenia!- wyrecytowałam, walcząc z nutką
znudzenia, wkradającą mi się w ton głosu.
Bore dziękuje stukotem w urnie, a ja
zawracam i zamykam za sobą przejście. Klucz chowam do kieszeni spodni i wracam
na Strych, ze świadomością, że czeka tam na mnie góra dokumentów do
wypełnienia. Mimo wszystko, jak w każdej pracy, także tu nie obejdzie się bez
papierkowej roboty. Homer już na progu wita mnie wysokim miauknięciem, które
swoim brzmieniem przypomina mi dźwięk gwizdka napakowanego trenera szkolnej
drużyny futbolu, który zmusza swoich podopiecznych do większego wysiłku.
Prycham w odpowiedzi na ten złośliwy żart mojego przyjaciela. Mimo to siadam
przy biurku z nieco lepszym humorem.
-Zobaczmy, co dzisiaj…- mruczę pod
nosem, przewalając tony nowszych i starszych papierów.
I tak… Oczywiście na pierwszy ogień idą
kolejne prośby o przepuszczenie, na które muszę jak najszybciej odpowiedzieć.
Najróżniejsze jasne i ciemne istoty wypełniają dokumenty i prośby, które
czytuję i decyduję, czy odpowiem twierdząco, czy też urzędowym, chłodnym
językiem odmówię najgorszej piekielnej kreaturze, która odtąd będzie ostrzyła
na mnie swoje zakrwawione szpony. Ech, ciężko jest być urzędnikiem i wykonawcą
w jednym… gdy wreszcie kończę, mam wrażenie, że minęło ze sto ludzkich lat!
Opieram się z westchnieniem ulgi o
wysokie oparcie mojego skórzanego fotela i prostuję nogi. Koniec biurokracji na
dzisiaj! Teraz mogę zająć się, czymś o niebo przyjemniejszym. Czymś, co pozwala
mi choć trochę odpokutować swoje winny względem Odett. Mam nadzieję, że przebaczyła
mi już, gdziekolwiek teraz jest, to że ją wtedy zostawiłam…
Od bez mała ośmiuset lat niezwykle
pieczołowicie spełniam swój niepisany obowiązek jako wolontariusz.
Wolontariusz, który czuwa dzień i noc nad kolejnymi pokoleniami rodziny Odett.
Nie ma dnia, żebym nie wtrącała się, jak namolna ciotka z Ameryki, w sprawę
opieki nad praprapraprapra (jeszcze wiele „pra”) wnukami mojej przyszywanej
siostry. Stróż mojej ulubionej praprapraprapra ( i tak dalej „pra”)
siostrzenicy mnie nienawidzi za moje ingerencje i podważanie jego autorytetu,
chociaż jak to Anioł, nigdy się do tego nie przyzna. Ja jednak nic sobie z tego
nie robię i ciągle pisuję do Rafaela, Stróża Grety, którą najbardziej lubię i
która na każdym kroku przypomina mi Odett tak wyglądem, jak i gorącym
temperamentem. Podkasuję rękawy i piszę najgrzeczniej, jak tylko mogę do
Rafaela, który chyba wyjechał na wakacje i zostawił Gretę samą sobie!
Drogi
Rafaelu!
Mam nadzieję, że u
Ciebie wszystko w porządku. Piszę do Ciebie, jak z resztą codziennie, więc nie
łudź się, że kiedyś przestaniesz dostawać ode mnie listy. Wiedz też, że jeśli spróbowałbyś
wyrzucać je bez przeczytania tego, o czym chcę ci powiedzieć, od razu się dowiem.
Dobrze wiesz, że nie blefuję, mam swoje kobiece sposoby, które wzmacnia jeszcze
fakt, że jestem Hybrydą Lodu i Atlasem w jednym. Nie chcę, żebyś pomyślał, że
Cię straszę, nic podobnego!
Przerywam na chwilę i śmieję się pod
nosem. Jasne, że go straszę. Nękam, prześladuję i straszę. I dobrze mi z tym! Odchrząkuję
i wracam do pisania.
W
natłoku obowiązków, jakich dostarcza Ci Greta, mogłeś nie zauważyć pewnego
szczegóły, który jednak nie umknął mojej uwadze. Tenże szczegół nazywa się
Jeremiasz Closs, ma osiemnaście lat, sto osiemdziesiąt trzy centymetry wzrostu,
niebieskie oczy i blond włosy, przypuszczam, że tlenione. Moim zdaniem, jako
dalekiej ciotki, którą obchodzą losy rodziny Odett Alexis Rosaline L’Hiver- Simmons, chłopak ten stanowi jawne
niebezpieczeństwo dla Twojej podopiecznej. Greta jest lekkomyślna i w gorącej
wodzie kompana, a jej matka trzyma ją pod kloszem, a to w połączeniu z relacjami,
jakie łączą moją siostrzenicę z tym k r y m i n a l i s t ą nie wróży niczego
dobrego!
Także
byłabym wdzięczna, gdybyś zaradził temu chodzącemu Problemowi jak najszybciej,
raz a dobrze.
Buziaki,
Arleta
Buziaki,
Arleta
Składam
kartkę na cztery i wkładam do koperty. Jak z podziemi pod moimi nogami pojawia
się Homer, który bez słowa bierze w pyszczek list i znika pomiędzy szpargałami,
by wysłać wiadomość, z której na sto procent adresat się nie ucieszy. To nic,
jestem do tego przyzwyczajona i swoją drogą całkiem lubię go prześladować. To pozwala mi się nieco odprężyć
i zrelaksować w nawale wiecznych obowiązków.
Czekam
aż kot wróci. Nie trwa to długo. Mój przyjaciel potrafi się sprężyć, jak nikt
inny. A gdy znów się pojawia, łapy aż uginają mu się od ilości listów. Przez chwilę
mam wrażenie, że to kolejne prośby o przepuszczenie, jednak, gdy Homer wskakuje na uprzątnięte biurko
stwierdzam, że to prywatna poczta. Uśmiecham się do kota, a on pozwala mi się
łaskawie pogłaskać po łebku.
-
Ciekawe, kto o mnie jeszcze pamięta… Sprawdzimy?
Krótkie
miaukniecie przyzwolenia. Chwytam pierwszą z brzegu kopertę i szybkim ruchem
rozrywam papier. Wyciągam wiadomość i zagłębiam się w lekturze. Od razu
rozpoznaję styl, a czytając niemal słyszę jej nosowy, znudzony głos:
Jak tam, łajzo?
Piszę do Ciebie, bo
cóż, nie ukrywajmy, nudzi mi się szalenie! No bo wiesz, bycie dobrym ma swoje
fajne strony. Wszystko jest takie jasne i przyjemne i nie boisz się, że zaraz
cię ktoś zaatakuje i oderwie ci głowę. Ale nudno tu w cholerę! Nie ma z kogo
pożartować, bo Ciebie nie ma i Nouel siedzi na dole, więc z nim też się raczej
nie ma jak poszczypać. Will jest całkiem miły, ale raczej się z nim nie
napijesz.
Mam nadzieję, że podoba
Ci się nowa fucha i że kiedyś będziesz miała wychodne.
Vera ( nie Veronica)
Vera ( nie Veronica)
-
Kto by pomyślał, że Vera przejdzie kiedyś na stronę dobra.- mówię do Homera,
który czytał równo ze mną.- Ciekawa jestem, jak wygląda ta chodząca furia w
białym!
Kot nic nie odpowiada, tylko trąca
nosem kolejną kopertę. Sięgam po nią i ciekawa treści, rozwijam pergamin. Ten
jest od Willa. Od razu cieszę się na list od przyjaciela.
Droga Arleto!
Przepraszam, że tak
długo się nie odzywałem. Musiałem poukładać sobie parę spraw.. Sama najlepiej
wiesz, jak to jest, co się czuje po stracie kogoś bliskiego. Yin była dla mnie
wszystkim, całym moim istnieniem. Po jej utracie nie wiedziałem, co ze sobą
począć, nie byłem w stanie ruszyć się z miejsca. Byłem kimś, bez kogoś, a wizja
przyszłości, w której nie widzę Yin, była wizją, w której panowała ciemność i
pustkowie. A później straciłem także Ciebie. Przyjaciela, który byłby mi
oparciem w ciężkich chwilach. Przyznam Ci się, że myślałem wtedy, że nadszedł
dla mnie koniec wszystkiego. Nie było to przyjemne uczucie, ale na szczęście z
czasem minęło, tak jak wszystko przemija. Prędzej, czy później.
W końcu się
pozbierałem, nie zgadniesz z kogo pomocą. Nie, nie Mateo. On, jak to on woli
odsunąć się od wszystkich problemów. Teraz znów podróżuje, może dostaniesz od
niego pocztówkę z wakacji? Wracając, pomogła mi Vera, o której było tak głośno,
a która zyskała szansę i skorzystała z niej całkowicie. To wspaniała
dziewczyna, tylko trochę zbyt wybuchowa i głośna. Przy Tobie był spokój i błoga
cisza. Chwila zamyślenia i refleksji, a przy niej jest tylko ciągły szum i
gadanie. Lubię ją niezmiernie i codziennie dziękuję, za to, że pomogła mi przetrwać,
ale mimo wszystko tęsknie za Twoim spokojem i za tym, że nie piłaś. A ona pije!
LITRAMI!
Mam nadzieję, że jesteś
szczęśliwa jako Atlas i któregoś dnia będę mógł Cię odwiedzić. Słyszałem, że
zamęczasz Rafaela, chłopak ledwie ciągnie, daj mu trochę luzu!
Wszystkiego najlepszego,
Twój przyjaciel
Willy
Wszystkiego najlepszego,
Twój przyjaciel
Willy
-
Ten drań, Rafael, chodzi po wszystkich i się skarży!- oburzona prostuję się na
krześle.- Też coś! Teraz będę pisała do niego dwa listy na dzień, zobaczy co to
znaczy być zamęczanym!
Homer
ledwie zauważalnie przewraca żółtymi ślepiami i przyciąga do mnie ostatni list.
Gdy go dotykam, od razu czuję znajome mrowienie, uczucie, które towarzyszy mi
jedynie przy wspomnieniach o jednej
jedynej osobie. Wspomnieniach o nim.
Drżącą
z przejęcia ręką otwieram list.
Moja ukochana Arleto!
Błądzę myślami pomiędzy
wspomnieniami o Tobie, wspomnieniami Twoich oczu, ust, Twojego głosu, droższego
niż najpiękniejsza muzyka Aniołów, a rozmyślaniem o tym, gdzie teraz jesteś, co
robisz, czy się uśmiechasz? Każdej ludzkiej nocy błagam jedynie o to, aby
Stwórca w swej niezmierzonej łaskawości zburzył dzielący nas mur i połączył nas
w jedno już na wieki, tak abyśmy byli razem aż po skończenie świata i dłużej.
Dłużej. Dłużej. Ponad czas. Ponad rzeczywistość i materię. Ponad wszystko, co kiedykolwiek
ośmieliło się stanąć między nami.
Moja tęsknota do Ciebie
jest tak potężna, iż nie pozwala mi czynić nic, co nie jest związane z Tobą.
Mogę chodzić jedynie korytarzami, którymi Ty chodziłaś będąc tu na dole. Mogę
spać jedynie na posłaniu, na którym ty sypałaś, będąc wśród nas, przeklętych.
Patrzę teraz w rozgwieżdżone
niebo, to ludzkie, kruche niebo, i jedyne o czym teraz myślę, to to, czy i Ty
możesz patrzeć w tarczę Księżyca i cieszyć się jego miękkim blaskiem? Bóg dał
Ci wolność, ale zamknął pomiędzy Światami, tak że nawet gdybym nie wiem jak
bardzo chciał i nawet gdybyś Ty ogromnie pragnęła, nie możemy sięgnąć swoich
dłoni bez Jego przyzwolenia. I choć wiem, że obiecał On nam spotkanie i połączenie
na wieki, nie potrafię stłumić w sobie gniewu. Gniewu i bezsilności.
Ja zostałem ułaskawiony
przez szatana, ty zostałaś wybrana, by zostać Atlasem wszystkich Światów, które
istniały, istnieją i które kiedyś powstaną z prochów, tych które już zginęły. Jestem
z Ciebie tak bardzo dumny. Dumny z Twojej odwagi, z tego, że jesteś tak silna i
mocna, że na Twoich barkach może spocząć cały Wszechświat! Kocham Cię ogromnie
i wciąż nie mogę uwierzyć, że jestem godny odwzajemnienia Twoich uczuć!
Obiecuję, że będę na Ciebie czekać, choćby i przyszło mi patrzeć w gwiazdy,
wyczekując Twego powrotu i milion lat. Poczekam. Poczekam dla Ciebie. Poczekam dla
nas.
Twój na wiek wieków i jeszcze dłużej,
Już na zawsze,
Nouel
Twój na wiek wieków i jeszcze dłużej,
Już na zawsze,
Nouel
Biorę
głęboki oddech. Jeden. Potem drugi. Przez chwilę siedzę nieruchomo, a Homer
obserwuje mnie uważnie. Znów nachylam się nad listem i czytam kolejny raz.
Serce bije mi szybko i donośnie, jak katedralny dzwon w dniu królewskich
zaślubin. Muszę go zobaczyć… Muszę zobaczyć Nouela! Zrywam się na równe nogi i
pędzę, potykając się o różne przedmioty, ku koralikowemu sznurkowi. Dosięgam go
i drżącą ręką pociągam za jego koniec siedem razy. Siedem błysków różnych
pomieszczeń, które nie mają dla mnie teraz najmniejszego znaczenia i w końcu
docieram do tego jedynego miejsca.
Staję
w wysokim, jasnym pokoju, wielkości największej hali sportowej. Zewsząd bije
jasnoniebieska poświata miliona różnokształtnych okien. Idę na pamięć, a Homer
depcze mi po piętach. W pewnym momencie nie wytrzymuję i zaczynam biec,
zaciskając palce prawej dłoni na tym bezcennym liście pełnym emocji i
niesłabnącej nadziei. Oddech mi przyspiesza i zaczynam się śmiać. Jednocześnie
w ustach czuję słony smak łez, które spływają lekkimi strumyczkami z kącików
moich oczu. Z euforią w brzuchu dopadam tego
okna. Półokrągłe w ciemnej, błyszczące ramce z pięknie rzeźbioną klamką, która
ani drgnie już od tak dawna. Wiecznie zamknięte. Przyciskam mocno czoło do szyby.
Od razu go dostrzegam. Jest piękny. Mój. Tylko mój. I spogląda w ciemne niebo,
ozdobione tysiącem jasnych pereł Księżyca. Nouel… Obserwuje gwiazdy w
oczekiwaniu na mnie. Coś ściska mi gardło i hamuje potok łez. Patrzę na niego
długo. Napawam się jego odległym widokiem. Jestem, jestem przy nim zawsze, mimo
że on nie ma o tym pojęcia. Czuwam tak jak on, wytrwale i pewnie. W nadziei na obiecane
spotkanie.
Spoglądam
na błyszczącą, ozdobną klamkę. Jest lekko przekrzywiona. Widziałam ją miliony
razy, przeklinając jej twardy zatrzask, a teraz jestem pewna, że jest jakby na
wpół naciśnięta… Opuszczam pomału dłoń na jej metal i napieram. Serce na chwilę
zastyga, gdy słyszę przeciągłe skrzypniecie i czuję, jak klamka delikatnie
ustępuje o centymetr. Nabierał suchego powietrza i przyciągam drżącą dłoń do
piersi. W głębi czuję jak budzi się szaleństwo, coś tak potężnego, że nie jestem
w stanie nad tym zapanować. To już nie jest nadzieja. To już nie jest pewność.
To jest drgniecie klamki, która dotąd była niczym kamień.
-
Już niedługo, Nouel. Kocham cię… To już niedługo..!- szepczę na wpół do siebie,
na wpół do niego.
I
wtedy on nagle się odwraca. I choć dzieli nas tyle Światów, nasze spojrzenia
się spotykają, a ja mam wrażenie, że nigdy nie byliśmy bliżej siebie…
_______________________________________________________________________
Chciałabym podziękować
wszystkim, którzy wspierali mnie przy tworzeniu świata Arlety. Za to, że byli,
że czytali i że nie pozwolili Arlecie umrzeć. Dziękuję czytelnikom i tym,
którzy w przyszłości zagłębią się w tę historię. Arleta, Nouel, Yin Tian, Vera,
Willy, Mateo, Odett, Alice, Flora, Evita- oni wszyscy, tak jak bohaterowie
innych opowieści, żyją dzięki czytelnikom, którzy ofiarują im każdy oddech,
każde uderzenie ich serc. Niech Wróble jeszcze długo będą obecne w Waszych
wspomnieniach, bo wszystkie Białe Wróble,
te obecne jak i przyszłe, istnieją dzięki Wam!
C.E.
Zrobisz drugą część? Proszę :)
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńTwój blog nadal znajduje się w kolejce Leny ocenialni wspolnymi-silami.blogspot.com, która powstała z fuzji Niebiesakim piórem, Ocen opowiadań, Ostrza krytyki i Shiibuyi. Nie posiadasz odnośnika do ocenialni W-S na swoim blogu. Prosimy go dodać, zamiast linku do Ostrza Krytyki. Jeśli za 10 dni nie dostaniemy odpowiedzi w kwestii tego, czy nadal oczekujesz oceny oraz odnośnik nie zostanie dodany, wystawimy odmowę. Czekam na odpowiedź na podstronie:
http://oceniajaca-forfeit.blogspot.com/p/pytania.html
Pozdrawiam ;)
Cześć!
OdpowiedzUsuńChciałam w prosty i myślę dość sympatyczny sposób wyrazić swoje uznanie dla Twojego bloga i twórczości poprzez LBA ;)
Po szczegóły gry, zapraszam na mojego bloga:
http://onepieceyaoilove.blogspot.com/
Miłej zabawy i życzę dużo weny!
Hejka, tu czytelniczka Twojego bloga! Nominowałam Cię to LBA. Gdyż uważam, że w ciekawy sposób prowadzisz tego bloga :) Po szczegóły gry zapraszam do mnie:
OdpowiedzUsuńhttp://szkarlatny-atrament.blogspot.com