Ucieczka
Idę w ciemnościach. Na sobie mam tylko lekką, nocną koszulę. Mam
bose stopy. Nie czuję zimna ani ciepła. Jakbym była zawieszona w próżni bez
dna. Owiewa mnie gęsta mlecznobiała mgła. Wszystko jest takie smutne i dziwnie
martwe. Czuję się obserwowana, ale jednocześnie wiem, że nikt mnie tu nie
skrzywdzi. Nie należę do ich świata.
Jestem tu obca.
Nagle gdzieś w oddali dostrzegam
mały płomyk tańczący w powietrzu, który rozprasza nieco nieprzenikniony mrok.
Słyszę szepty niezadowolenia. Oni nie
lubią blasku-mówię do siebie w myślach.
Światełko rośnie i rośnie. Jego blask jest coraz bliżej. Ciemność ucieka
przed nim w popłochu.
Ziemią porusza niespodziewany wstrząs i w
końcu staję, naprawdę na nogach, jakbym właśnie skoczyła z wysokiego muru.
Czuję ból w kolanach. Chwieję się lekko, żeby odzyskać równowagę. Gdy znów podnoszę głowę, zdaję sobie sprawę,
że jestem w wielkim kamiennym tunelu. Po jego grubym łuku kapią strużki
lodowatej wody. Robi się coraz zimnej, a mój oddech zamienia się w kłąb pary.
Mgła gdzieś znika. Trzęsienie zmienia się w miarowy stukot, wibrujący pod moimi
stopami.
Wytrzeszczam oczy na blask
jarzący się przede mną. Dostrzegam zarys lokomotywy, pędzącej z ogromną
szybkością w moją stronę. Serce przyspiesza swój rytm. Koła pociągu dudnią i
niosą się demonicznym echem po tunelu. Widzę
już przed sobą cała lokomotywę. Zauważam, że im jest bliżej tym bardziej
przypomina widmowy wrak maszyny, skąpany w obłokach szarej pary i dymu.
Staję w świetle lampy pociągu.
Zasłaniam sobie oczy rękami. Nie próbuję nawet uciekać. Nie mam dokąd. Nie mam
po co. Nagle koła lokomotywy unoszą się z przeraźliwym zgrzytem ponad tory i
maszyna zaczyna galopować w powietrzu. Mknie
coraz szybciej i szybciej. Przelatuje mi nad głową. Słyszę okropny,
rozdzierający krzyk, dramatyczne wezwanie mojego imienia. Mojego prawdziwego
imienia: Arleta! Odwracam głowę w
stronę odpływającego widmowego pociągu. Widzę okropny obraz, który mrozi mi
krew w żyłach.
Blada, odpychająca
twarz Flory, która wyciąga trupo bladą, chudą rękę w moim kierunku. Siostra
stoi w ostatnim wagonie rozkołysanego pociągu, o powybijanych szybach i
wagonach poznaczonych rdzą, pod warstwą szarego kurzu i pajęczyn. Ona płacze i wzywa mnie przez strugi łez,
ściekające po jej nieludzkiej twarzy. Za nią stoi także blady, demoniczny mężczyzna
rodem z piekła. Świeci czerwonymi oczami bez źrenic. Jego uśmiech przyprawia mnie o ciarki. Ma czarne zepsute zęby, z wielkimi ubytkami,
po tych, które już wypadły. Z mściwym
uśmiechem, odciąga Florę od okna, zaciskając kościste szpony na jej ołowianym
ramieniu. Pociąg rozpływa się w ciemnościach, wśród makabrycznych krzyków mojej zmarłej siostry. W głowie zostają mi jedynie jej szeroko
otwarte, puste oczy i przerażenie na trupiej twarzy oraz czerwone spojrzenie
mężczyzny, które znika z ciemnościach jako ostatnie.
Obudziłam się z krzykiem, łapiąc z trudem
powietrze. O mało co nie spadłam ze
swojego wysokiego łóżka. Nieprzytomna, cała oblana zimnym potem, usiadłam i
włączyłam lampkę nocną. Uspokoiłam się nieco, gdy pokój rozjaśniło jej światło.
To był sen. Tylko sen. Opadłam luźno na skopaną pościel. Miałam szeroko
otworzone oczy. Starałam się nie mrugać. Bałam się, że gdy tylko przymknę
powieki, znów zobaczę Florę i czerwone spojrzenie tuż za nią. Nie wiedziałam,
co myśleć. Ona już nie żyła. Byłam tego pewna. Gdzie jechała tym pociągiem? Co
się z nią stało? Dlaczego wołała mnie, skoro wiedziała, że nie jestem w stanie
jej pomóc? Dlaczego?
Aż
poskoczyłam, gdy w głuchej ciszy, rozbrzmiały ciche, smętne dźwięki pozytywki,
stojącej na stoliku przede mną. Znów usiadłam, cała spięta i zaczęłam
przyglądać się, małej, białej baletnicy kręcącej się wolno w kółko. Wiedziałam,
że nie jestem sama w tym pokoju. Niemal czułam wibracje powietrza wokół mnie.
- Nie mogę cię zobaczyć, ale wiem , że tu
jesteś.-powiedziałam, prostując się i podnosząc wysoko czoło.
- Skąd wiesz, że tu
jestem?- zapytał cicho męski głos. Wydobywał się jakby ze ściany, przy
pozytywce, więc tam się odwróciłam.
- Czuję twoją obecność.- odpowiedziałam drżącym głosem i
podciągnęłam trzęsące się kolana pod brodę, by choć trochę nad nimi zapanować. Pozorne
opanowanie nikło, szybciej niż byłam w stanie przewidzieć.
-Czujesz?-
niewidzialny zdawał się być zaskoczony.
-Tak. Dlaczego tu jesteś i nie chcesz, żebym cię
widziała?
- Ktoś mi kazał, a
bo co?– pozytywka na biurku lekko się przesunęła, jakby ktoś beztrosko
oparł się o stolik.
- Nie widzę cię, ale to nie pozwala ci ruszać moich
rzeczy. – byłam pewna, że niewidzialny wyprostował się i spiął. Coś
zachrobotało. Zabrzmiało to tak, jakby przybysz zazgrzytał ze złości zębami.
- Tylko się trochę
pobawiłem. Veronica mówiła, że jesteś okropnie strachliwa, ale chyba
przesadzała… Przyznaję, głupi pomysł z pozytywką. Powinienem być bardziej
kreatywny. No cóż, może innym razem. –Zimny śmiech był bardzo podobny, do
tego Veroniki. Widać tak śmieją się na dole.
- Nie potrzebuję ochroniarza.
- Wiem, wiem
słonko. Chodzi o to, że mam ci też przekazać, żebyś nie próbowała żadnych
sztuczek.
-Sztuczek?
- Nie zgrywaj niewiniątka. My wiemy, że coś
kombinujesz…
Możliwe iż
intruz chciał dodać coś jeszcze, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Poczułam
jak coś kotłuje się przy ścianie przede mną. Pozytywkowa baletnica znów
rozpoczęła swój taniec, przy smętnej melodii. Moja nocna lampka zamrugała
niebezpiecznie i… jego już nie było. Odszedł, jak nocna zjawia wraz z
pierwszymi promieniami słońca.
Wstałam
i odsłoniłam kotary swojego okna. Rzeczywiście wstawał nowy dzień. A wraz z tym
dniem, budziła się we mnie pewna myśl. W
głowie wciąż huczały mi słowa niewidzialnego: Chodzi o to, że mam ci też przekazać, żebyś nie próbowała żadnych
sztuczek. Nie zgrywaj niewiniątka. My wiemy, że coś kombinujesz… Sztuczka.
Czy naprawdę o niej ostatnio myślałam. Bo jeśli nawet dotąd nie, to właśnie teraz
rodził się w mojej głowie pomysł, który dawał mi jedyną nadzieję na ucieczkę
lub choć chwilowy spokój. Ucieczka. To
jest to. Tylko dokąd? Nie do Polski. Trzeba by kupować bilety, czekać na lot. A
ja nie miałam tyle czasu. Nie chciałam czekać na drugi pazur zaryty w mojej
ścianie. Miałam niecałe dwa dni, a później czekała mnie jedna wielka niewiadoma
w miejscu, o którym istnieją jedynie legendy. Zacisnęłam zęby i popatrzyłam na
zegarek. Była szósta rano. Idealnie.
Ze
swojej olbrzymiej garderoby wytargałam pierwszą lepszą walizkę. Po drodze ją
otworzyłam i zaczęłam na chybił trafił
ściągać z półek ubrania i wrzucać je do środka. Nie dbałam, co tam
trafia. Liczył się czas. Każda minuta. Chwyciłam jakieś spodnie i zwykłą,
zieloną bluzkę, która nadawała mi iście wojskowego charakteru. Chwyciłam gumkę
i nie rozczesując włosów związałam je w niechlujny kok na czubku głowy. Nie
ważne jak wyglądałam. Byłam człowiekiem i chciałam jedynie człowiekiem
pozostać. Reszta nie miała dla mnie najmniejszego znaczenia. Nawet nie wiem,
kiedy zasunęłam wypchaną pomiętymi rzeczami i spakowaną na szybko kosmetyczką
walizkę, siedząc na niej. Ręce trzęsły mi się tak bardzo, że breloczek zamka,
co chwilę wypadał mi z palców. Ubrałam granatowe martensy i czarną skórzaną
kurtkę oraz obszerną, wełnianą szarą czapkę. Szykowałam się na długą podróż
uciekinierki. Byle dalej-powtarzałam sobie w myślach jak mantrę. Byle dalej…
Nim
wyszłam z pokoju chwyciłam dwie kartki papieru i napisałam parę słów do Alice i
Odett, żeby się nie martwiły, że tak nagle zniknęłam, nic im nie mówiąc.
Droga Odett,
Wyjeżdżam, ale nie
martw się. U mnie wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Będę do Ciebie pisała i
czasami dzwoniła, jeśli złapię choć kreskę zasięgu. Nie jestem chora, tak jak
myślisz. Potrzebuję jedynie trochę przestrzeni i samotności. Dla złapania
oddechu. Zawszę będę Cię kochała, niezależnie od wszystkiego. Nie szukaj mnie i
nie martw się o mnie. Dam sobie radę.
Twoja siostra,
Arlett
Podobny list napisałam do Alice.
Zgięłam kartki na pół i na palcach poszłam do pokoju Odett. Starając się nawet
nie oddychać, nachyliłam się nad jej śpiącym ciałem i położyłam kartkę na
szafce nocnej, koło łóżka. Później poszłam korytarzem do sypialni Alice, ale
jej tam nie było. Prawdopodobnie znów zasnęła w swojej pracowni z kubkiem po
kawie w dłoni.
Wróciłam po cichu do siebie i
wzięłam swój bagaż. Z westchnieniem i smutkiem zamknęłam za sobą drzwi.
Musiałam to zrobić. Nie miałam wyboru… Tego dnia bardzo żałowałam, że nie mamy
windy. Dużo czasu zajęły mi próby bezgłośnego zniesienia walizki na sam parter
i przetransportowanie jej do podziemnego garażu, szczególnie, że przez cały
czas czułam się obserwowana. Gdy w końcu dotarłam do obszernych podziemi naszej
posiadłości, wzięłam z nowoczesnej skrzynki z kodem dostępu, klucze do mojego
nowego samochodu, którego dostałam parę dni temu na osiemnaste urodziny. Nigdy
nim jeszcze nie jechałam. Prowadzić uczyłam się starym samochodem Odett ( bo
nowego porsche panamera, nie pozwoliła tknąć). Tamtym radziłam sobie całkiem
dobrze, ale tym cudem…. Sama nie wiedziałam, czy dobrze robię.
Stanęłam przed olśniewającym
swoją idealną, głęboką czernią wozem. Porsche 911 turbo s. Moje wyśnione,
wymarzone. Uśmiechnęłam się do niego, gdy zamrugało przyjaźnie światłami,
zapraszając mnie do środka. Skorzystałam z zaproszenia, wtaszczając walizkę do
środka. Ledwie się zmieściła. Nim się obejrzałam siedziałam już wygodnie, w
rozpiętej rockowej kurtce i z komórką w ręce. Włączyłam silnik, który
zamruczał, jak budząca się do życia bestia. Zacisnęłam mocniej palce na
śliskiej, wymuskanej kierownicy.
Ruszyłam. Podjechałam wolno do małego pomieszczenia strażnika, mijając
zdumiewającą kolekcję samochodów, mojej opiekunki. Alice kochała sportowe
klasyki szos. Była z tego znana. Wyszłam na z samochodu, nie gasząc silnika.
Zapukałam w okienko kantorka. Nikt nie wyszedł. Weszłam więc do środka. Tam,
spał smacznie, oparty o biurko pan Radis nasz strażnik i czasami szofer Alice.
Szturchnęłam go lekko. Pan Radis zamrugał nieprzytomnie powiekami i rozejrzał
się po pomieszczeniu. Na mój widok, od razu wróciły mu rumieńce. Zerwał się na
równe nogi, niemal bijąc mi pokłony.
- Madmosielle, ja przepraszam. Ja nie wiem kiedy przysnąłem.
Przepraszam. Już nigdy. Przepra…….
- Cicho! Spokojnie, nie wsypię cię. – uspokoiłam go gestem
ręki.- Chcę tylko, żebyś mi obiecał, że gdy Alice i Odett przyjdą i zapytają
się o mnie, ty powiesz im, że próbowałeś mnie zatrzymać, ale nawet się nie
obejrzałam, rozumiesz? –wyjaśniłam mu. Był ode mnie niższy ponad o głowę, więc
chcąc patrzeć mu w oczy musiałam zniżyć się, jak do dziecka.
- Ale, p-p-panienko, co panienka robi? D-d-dlaczego
zatrzymać? Gdzie p-panienka wyje..?- Strażnik pocił się z nerwów. Błądził
zagubionym wzrokiem po całym pomieszczeniu.
- Stéphane, obiecaj mi to!- niemal krzyknęłam w jego stronę.
- O-obiecuję, panienko.- odpowiedział na wpół przytomny ze
strachu.
Kiwnęłam głową i wyszłam z jego
kantorka. Wsiadłam z powrotem do swego
porsche i zatrzasnęłam drzwi, jakbym nigdy więcej nie chciała z niego wysiadać.
Pomachałam na dowidzenia strażnikowi wyjechałam na żwirowy podjazd pałacyku.
Ostatni raz rzuciłam okiem na jego gotyckie okna i……. Serce zabiło mi mocniej,
gdy zobaczyłam zaspaną, ale też wściekłą Odett w sportowych, podobnych do moich
ubraniach, z walizką w jeden ręce, a moim
listem w drugiej. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować moja siostra, z
pianą na ustach dopadła otwartego okna samochodu. Spojrzałam w jej oczy. Gdyby
spojrzenia zabijały, już byłabym martwa-pomyślałam oniemiała.
- Co ty do cholery
odstawiasz?!-wrzasnęła tak głośno, że kilka czarnych ptaków, siedzących
na pobliskim drzewie, wzbiło się w niebo z przeraźliwym furkotem.- „Droga Odett, wyjeżdżam, ale nie martw
się.”-zaczęła cytować list, nie patrząc na kartkę.- „U mnie wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Będę do Ciebie pisała i
czasami dzwoniła, jeśli złapię choć kreskę zasięgu.” Jasne. W to nie
wątpię. – Odett puściła ramę okna porsche i otworzyła tyle drzwi auta,
wpychając tam swoją różową walizkę. – „Nie
jestem chora, tak jak myślisz. Potrzebuję jedynie trochę przestrzeni i
samotności. Dla złapania oddechu.”- Odett zamknęła z trzaskiem drzwi.
Obeszła samochód i usiadła na miejscu pasażera, wciąż wpatrując się we mnie cała nachmurzona.- Zawszę będę Cię kochała, niezależnie od
wszystkiego. Nie szukaj mnie i nie martw się o mnie. Dam sobie radę. Twoja
siostra, Arlett.
– przez chwilę myślałam, że skończyła. Jej nozdrza drgały niebezpiecznie. Wzrok
utkwiła we mnie, nawet nie mrugając. Wzięła głęboki wdech i wybuchła: - Ciebie
chyba kompletnie popierdoliło! - Jej wrzask wbił mnie w fotel.
- Odett,
ja..-zaczęłam, ale nie pozwoliła mi dojść do słowa.
-
Zostawiać mi taki list....! Ja po prostu….!- przez chwilę wyglądała, jakby
zabrakło jej słów.- Wiesz, nie obchodzi mnie gdzie jedziesz ani po co. –dodała
po chwili spokojniejszym tonem..-Nie chce wiedzieć dlaczego w ogóle przyszedł
ci taki durny pomysł do tej twojej maleńkiej, chorej główki, żeby mnie
zostawiać, ale wiedz jedno: gdzie ty, tam ja. Alice powiedziała, że da sobie
radę sama. Z resztą nie pierwszy raz, ale ja mam być przy tobie i choćby nie
wiem co, nie wywalisz mnie z tego samochodu! – zapowiedziała z zaciętą miną, zaciskając palce na
siedzeniu, jakby szykowała się na krwawą bitwę. Popatrzyłam na nią przez łzy.
Nie chciałam płakać, ale widząc jej przywiązanie i to, jak bardzo mnie kocha,
mimo wszystko, miałam wrażenie, że najlepszym, co mnie w życiu spotkało, jest
ona. Uśmiechnęłam się do niej blado. Moja siostra nie przewidziała takiej reakcji.
Poruszyła się niepewnie, ale nic nie powiedziała.
- Odett,
nawet nie wiesz ile znaczy dla mnie posiadanie, takiej siostry jak
ty.-powiedziałam pociągając nosem. Gdybym tylko mogła jej powiedzieć prawdę…
Zamiast
tego, włączyłam komórkę i wybrałam numer. Zaczekałam trzy sygnały, zanim w
słuchawce odezwał się znajomy, kobiecy głos:
- Halo?
-Celia,
zmiana planów. Przygotuj pokoje dla mnie i Odett. Będziemy za parę godzin.
Zabawimy tam nieco... – spojrzałam znacząco na Odett, która podniosła pytająco
brwi.
Rozłączyłam
się i rzuciłam do Odett:
-Zapinaj
pasy. Jedziemy w Alpy Francuskie. – moja siostra nie odpowiedziała. Zamknęła drzwi. Była chyba przygotowana na każdą ewentualność. Nacisnęłam mocniej na
pedał gazu. Samochód zamruczał drapieżnie i skoczył do przodu, odrzucając spod
kół jasne kamyczki podjazdu. Nie zerknęłam nawet na prędkościomierz, gdy
pędziłyśmy autostradą, a za oknem wył wiatr. Wiedziałam jedno: jesteśmy
ścigane. Przez czas i coś o wiele potężniejszego i straszniejszego.
Polowanie rozpoczęte…

Komentarze
Prześlij komentarz