Noc Purpurowego Szkła
KLIK-MUZYKA DO ROZDZIAŁU
Nie pamiętam jak dotarłam do
mojej nierealnej sypialni. W pewnym momencie ocknęłam się z letargu i już tu
byłam. Siedziałam na mosiężnym łóżku, na który spływał mglisty baldachim.
Otaczało mnie drgające, jak fatamorgana bogactwo pałacyku Alice. Tylko, że
teraz już nie było nikogo takiego jak Alice. Ludzki świat zdążył zapomnieć o
tym, że kiedyś była kobieta o tym imieniu. Francuska projektantka mody, która
na swoich projektach zyskała sławę i fortunę. I była też Odett- moja przyrodnia
siostra, którą kochałam nie mniej niż moją prawdziwą siostrę Florę. Odett… Może
jeszcze żyje? Chyba jednak nie… Musiałaby mieć ze sto lat. Może wyszła za mąż?
Za tego przystojnego milionera Yves’a Berie i teraz po ziemi chodzą jej ludzkie
dzieci i dzieci ich dzieci, które już są dorosłe i także zakładają rodziny…
Boże… Poczułam się, jakbym obudziła się po latach śpiączki i ujrzała świat, do
którego już nie należę. Miałam nikłą nadzieję, że Willy się myli i moja druga
rodzina wciąż żyje, a od mojego zniknięcia minęło może pół nic nieznaczącego
roku. Tak bardzo chciałabym w to wierzyć.
Podniosłam oczy na moją
sypialnię. Ciche, ciemne pomieszczenie. Miejsce, gdzie mógł żyć człowiek, nie
ja. Nie Hybryda. Zamknęłam oczy i zmarszczyłam czoło. Ktoś kiedyś mi
powiedział, że Realna Rzeczywistość może się dowolnie formować. Pragnęłam
zmienić wszystko, co mnie otaczało. Żeby nie bolało. Żeby nie szeptało o
wspomnieniach. Pozwoliłam odejść temu co we mnie słabe już na zawsze.
Otworzyłam oczy. Uśmiechnęłam się. O, teraz o wiele lepiej!
Było jasno, choć w zupełnie inny
sposób, niż gdyby świeciło słońce lub lampy. Otaczały mnie szklane ściany,
które nie odbijały wnętrza pomieszczenia, ale ukazywały ciemne niebo,
przyprószone odległymi diamentami gwiazd i jedną wielką, lśniącą tarczą
Księżyca. Moją tarczą. Białe, prostokątne półki były puste. Może to i lepiej?
Wprowadziłam się do nowego domu. W kieszeni miałam nowy, podrobiony dowód
osobisty a w torbie wszystkie potrzebne sfałszowane dokumenty i informacje o
kimś obcym, kim miałam się stać. Miałam zacząć od nowa. Siedziałam na wąskiej i
twardej sofie, obitej w śnieżnobiałą skórę. Chłód i prostota. Oto kim była Hybryda.
Kim byłam ja.
Wstałam i spojrzałam przez
ścianę. Była całkowicie przezroczysta, jak
powietrze. Podeszłam do niej i bez chwili zawahania dotknęłam jej
palcem. Powierzchnia zafalowała, ale niemal od razu powróciła do swojego poprzedniego
kształtu. Westchnęłam. Dopiero poznawałam mój nowy dom. Dom bez widoku na ocean
i zachodzące słońce… Do głowy przyszedł mi pomysł. Pomysł zupełnie
abstrakcyjny. Pstryknęłam palcami i oto pokój pogrążył się w ciemności,
przetkanej odległymi odłamkami gwiazd. Zwęziłam usta i zaczęłam toczyć w
powietrzu małe okręgi palcem wskazującym prawej ręki. Zauważyłam jak świat po
drugiej stornie szkła zaczyna wirować coraz szybciej i szybciej, aż na nocnym
niebie pojawiły się srebrne, cieniutkie, jak pajęczyny smugi gwiazd. Wyciągnęłam
przed siebie obie ręce, hamując niebo. Wszystko się zatrzymało. Stanęło w
miejscu, gotowe na moje rozkazy. Uśmiechnęłam się. To była naprawdę dobra
zabawa. Rozkazywać Wszechświatowi…
I znów pogrążam się zadumie.
Dziwnej, smutnej i bezsensownej zadumie, która nie ma ani dna, ani powierzchni.
Taka jestem. Nie mogę walczyć z samą sobą. Może, gdy pozwolę być tym kim los
chce bym była, stanę się szczęśliwa? Może tylko ja stoję murem i odgradzam się
od jedynych możliwych drzwi do kolejnego rozdziału? Bo tutaj, w tym fragmencie
historii, mój czas dobiegł końca… Tak, podjęłam już decyzję.
Podniosłam głowę, by jeszcze raz
spojrzeć przez ogromne okna pokoju, na to co szykuje dla mnie Wszechświat.
Zamrugałam. Myślałam, że się przewidziałam. Ale jednak… jednak to nie znikało…
Mały, skrzący się czerwienią, papierowy samolocik unosił się tuż przed moimi
oczami. Wyciągnęłam ku niemu dłoń, a on spokojnie opadł na jej wierzch.
Czerwona poświata przygasła, ale nie zniknęła. Mąciła srebrny blask gwiazd i
Księżyca. Niemal czułam woń siarki, którym przesiąknął papier samolociku.
Wiedziałam skąd pochodzi.
- Musiałeś przebyć długą drogę.-
szepnęłam do niego, nie kryjąc pogardy. Uciekłam stamtąd. Nie zamierzałam
jednak ukrywać się w ciemnościach, by ich demony mnie nie znalazły.
Przetoczyłam samolocik w
dłoniach. Taki kruchy. Zwykły papier… Choć, nie. Coś tu jest napisane… Na
skrzydle. Ciemne litery, ledwie widoczne w nocy za szkłem.
Rozłożyłam go i wygładziłam
czerwonawą kartkę. Nie byłam jednak w stanie odczytać słów listu. Za ciemno. Od
niechcenia pstryknęłam palcami. Znów jasno. Od razu lepiej. Pogrążyłam się w
lekturze wiadomości:
Droga, Arleto!
Na dole bez zmian. Szemranie ognia i krzyki Very obijają się o ściany.
Wiem, że jesteś bezpieczna. Każdej nocy dziękuję za to, choć sam nie wiem komu.
Może Tobie? Bo uwierzyłaś swojemu sercu i przełamałaś Barierę. Marzyłem o tym
dniu przez tyle lat… W końcu uwolniłaś się od swojego fałszywego przekleństwa-
Strachu. Strachu, który nigdy nie był mną, a jedynie przebraniem mojego cienia.
Pamiętaj o tym, gdy kiedyś wrócisz pamięcią do naszych wspólnych rozmów. A
teraz do sedna. To, jak się z tobą komunikuję jest czymś niesamowitym. Do
niedawna nie miałem pojęcia o tym, że taki sposób jest możliwy. Gdybym wiedział
wcześniej… Teraz to już i tak nie ważne.
Chodzi jedynie o to, że chcę pomóc ci uwolnić siostrę. Nie zdążyłem wyjawić Ci
miejsca jej zamknięcia- byłem tchórzliwym głupcem! Ale teraz wiesz gdzie ona
jest tak czy inaczej. Wiem też że nie spoczniesz póki do niej nie dotrzesz, dlatego
przysyłam Ci Sztylet Światów- pomoże Ci dostać się do Pandory. Już pewnie
zauważyli jego zniknięcie, ale naprawdę dla Ciebie warto jest kraść tuż sprzed
nosa samego Lucyfera.
P.S. Nie ufaj nikomu. A w szczególności Mateo.
Twój
po kres swego istnienia
Nouel
Tekst przeczytałam parę razy. Nie
miałam pojęcia, czy wierzyć w to, kto ten list napisał. Czy nadawcą naprawdę
był Nouel, a może to kolejna pułapka, w którą dam się złapać..? W tym momencie
na kolana zsunął mi się jakiś zimny, twardy przedmiot. Wzdrygnęłam się lekko i
pomału spojrzałam na podołek. Zobaczyłam błysk lśniącego ostrza. Było piękne, o
bogato zdobionej rękojeści z metalu o czerwonawej barwie. Sztylet Światów…
Wzięłam go do reki i obróciłam parę razy. W gruncie rzeczy wyglądał całkiem
normalnie. Dlatego właśnie nie należało ignorować jego ostrza. Uważnie
odłożyłam sztylet obok siebie i pogładziłam palcem wiadomość od Nouela.
Podjęcie decyzji zajęło mi sekundę.
Wstałam i wsadziłam nóż do
najbliższej szafki. List złożyłam nierówno, w pośpiechu i wcisnęłam do kieszeni
spodni. Skierowałam się do wyjścia. W drzwiach nie było klamki. Nie zatrzymując
się machnęłam dłonią, a szkło ustąpiło gładko. Wyszłam na korytarz. Tutaj też
wszystko uległo zmianie. Podyktowałam wygląd całego świata… Zdążyłam zrobić
niespełna trzy kroki, gdy usłyszałam wołania za sobą i zza rogu korytarza
wyłonił się Will.
- Arleta, ty to zrobiłaś?
Niesamowite! Takie nowoczesne i przestronne… - powiedział głosem, w którym od
razu wyłapałam nerwową nutę.
Przyjrzałam mu się szybko. Tak,
Willy zachowywał się, jakby coś ukrywał. Stanął na wprost mnie, zagradzając mi
przejście.
- Willy, nie mam czasu. Wiesz,
gdzie jest Yin? – spróbowałam go wyminąć. Chłopak zrobił mój lustrzany krok. W
jego oczach czaił się przestrach.
- Nie wiem. Nie widziałem jej już
jakiś czas. Może znów medytuje, wiesz jaka ona jest. Nie lubi, gdy się jej
przeszkadza… - krótki, urywany śmiech. William próbował mnie zatrzymać. Ja
jednak musiałam przejść. Za wszelką cenę.
Przymknęłam oczy i podniosłam
minimalnie prawą dłoń, tak by chłopak nie zauważył mojego gestu. Nagły grymas
bólu przysłonił mu twarz. Jego stopy oderwały się od podłogi. Przytrzymałam
jego skostniałe, sparaliżowane ciało jeszcze chwilę w górze. Teraz nie kryłam
się, że to ja go zaatakowałam. Podniosłam wyżej rękę, nie odrywając wzroku od
twarzy mojego przyjaciela.
- Przepraszam, Willy. Czasami trzeba
podejmować trudne decyzje, prawda? – to mówiąc pozwoliłam bezwładnemu ciału
chłopaka opaść pod szklaną ścianę.
Ruszyłam szybkim krokiem przed
siebie. Nie miałam zielonego pojęcia gdzie idę. Kierowałam się jedynie
zwielokrotnionym w jakiś sposób instynktem. Czułam się jak zwierz polujący na
swoją ofiarę. Pomału pomalutku zbliżałam się do niej. Obie wiedziałyśmy, że
nasze spotkanie jest nieuniknione. I wtedy poczułam jej obecność. Sama nie
wiem jak zdołałam ją odleźć tutaj, wśród
szkła i luster. Może sama do mnie przyszła?
- Arleto, szukałaś mnie?- spytał
spokojny, wiecznie opanowany głos Yin Tian.
Dziewczyna stała przede mną na
progu pokoju, do którego właśnie miałam wejść. Odsunęłam dłoń od drzwi i
wyprostowałam się. Wiedziałam, że od tego, jak poprowadzę tę rozmowę zależy
cała moja przyszłość…
- Wracam do Podziemia.- rzekłam,
patrząc jej głęboko w oczy. Jej dolna powieka ledwie zauważalnie drgnęła, ale
poza tym Yin nałożyła na twarz twarda maskę.
- Ach, tak. A mogę spytać w jakim
celu?
- Przecież doskonale wiesz.
- Ratowanie Flory z Pandory jest
zupełnie bezsensowne. Nie uda ci się. – stwierdziła moja rozmówczyni.
Nie uda mi się?, pomyślałam
zaciskając szczeki. A z jakiej racji ona wróży mi porażkę? Drgnął mi palec
wskazujący prawej reki. Nerwowy tik. Jedyny dowód na to, że z chęcią
zacisnęłabym dłonie wokół szyi Yin. Pragnęłam potrząsnąć nią tak mocno, aż
dziewczyna zrozumiałaby, że jej stoicki spokój sprawia, że krew gotuje mi się w
żyłach! Dlaczego ona nigdy nie krzyczy? Nie przeklina świata i ludzi? Nie pluje
pod nogi swojej zwyrodniałej siostrze, która zabiła ją, by zająć jej miejsce? Jest
twarda i zimna jak skała.
- Arleto… Przestań, proszę.- jej
głos dobiegł do mnie jakby z oddali.
Zamrugałam i wtem spostrzegłam,
że cała Równoległa Rzeczywistość trzęsie się w posadach. Ściany popękały, a pod
moje stopy posypał się szklany pył sufitu.
- Nie panujesz nad swoimi
emocjami. Można tobą łatwo manipulować. Nie poradzisz sobie w Pandorze. Lepiej
będzie, jeśli pozostawisz ten wątek twojej historii bez poprawek. Flora
wiedziała, co ją czeka… - stwierdziła dobitnie Yin i odwróciła się do mnie
plecami, by wrócić do pokoju.
- Nie jestem tchórzem, takim jak
ty! Uratuję swoją siostrę, albo zginę próbując. Na twoje głupie mądrości można
się jedynie zlać! – krzyknęłam jej w plecy, a cały korytarz zabrzęczał szkłem.
Yin zamarła w pół kroku, ale się
nie odwróciła. Przez chwile panowała cisza, przerywana jedynie przez mój
przyspieszony oddech.
- Rób jak uważasz. Ja umywam
ręce.- zabrzmiała cicha odpowiedź i zamknęły się drzwi.
Przez chwilę stałam sama na
zdemolowanym korytarzu. Zaciskałam mocno usta, a w uszach szumiała mi krew,
pompowana przez rozszalałe serce. Czułam potrzebę by coś zniszczyć. Unicestwić.
Rozbici w drobny pył. Zabić…
- No, no, no. Co tak ostro,
księżniczko?- tylko jego tu brakowało. Nie mógł pozostać cieniem i nie ruszać
się z miejsca przez tysiąc lat?
- Czego chcesz, Mateo? –
odwróciłam się do niego niechętnie. Na twarzy chłopaka widniał szeroki, może
trochę za szeroki uśmiech.
- Porozmawiajmy, ale… w trochę
bardziej ustronnym miejscu. – zaproponował,
spoglądając nieufnie na drzwi, za którymi chwilę temu zniknęła Yin.
Stanowczo ujął mnie pod ramię. Oczywiście próbowałam stawiać opór, niestety
bezskutecznie.
Przeszliśmy przez korytarz, który
widziałam po raz pierwszy po zmianie z tego, który kiedyś należał do Alice. W
końcu zdołałam wyrwać się Mateo, a może to jemu znudziło się zaciskanie palców
na moim ramieniu? W każdym razie nareszcie mogłam swobodnie oglądać mury mojego
nowego domu, tego pod którego adresem mieszkała Hybryda Lodu. Nagle poczułam
szarpnięcie i poleciałam niemal bezwładnie w bok. To Mateo ni z tego ni z owego
pociągnął mnie za rękę do bocznego korytarzyka, a później w dół po jasnych,
przezroczystych, idealnie spiralnych schodach. Potem równie niespodziewanie
zatrzymał się i odwrócił do mnie, tak że nasze nosy niemal się stykały.
Odskoczyłam odruchowo w tył, zniesmaczona, nie wręcz obrzydzona jego bliskością.
Z łoskotem upadłam na twarde stopnie schodów. Echo mojego upadku poniosło się
szerokim echem po płaskiej przestrzeni.
- Wstawaj, księżniczko.- z
jakiegoś powodu jego „księżniczko” skojarzyło mi się z „łajzą” Veroniki. Było
to jak najbardziej odpowiednie porównanie, jeśli chodzi o ton wypowiadanego
przezwiska.
Gdy otrzepałam się i znów
spojrzałam niechętnie na opaloną twarz Mateo, stwierdziłam że jest ona napięta
i zaciekła jeszcze bardziej niż zwykle. Nie wiedziałam, czy mam się bać, czy
może wykorzystać fakt, że najwyraźniej naszego złośnika coś trapi. Po krótkiej
bitwie na spojrzenia, którą po raz pierwszy wygrałam, skrzyżowałam ramiona na
piersi i rzekłam:
- Słucham.
Stałam wyżej od Mateo o dwa
stopnie, więc nasze twarze były na tym samym poziomie. Przez chwilę miałam
wrażenie, że chłopak zrezygnuje i najzwyczajniej w świecie odejdzie i da mi
święty spokój. Ale nie. Mateo oparł się ciężko na barierkach, zagradzając mi
przejście. Dlaczego dzisiaj wszyscy próbują mnie zatrzymać!? To okropnie irytujące…
Chłopak spuścił głowę i przygryzł dolną wargę. Widziałam jak walczy sam ze
sobą. Umięśnione ręce napiął na poręczy schodów, tak iż pobladły mu knykcie.
Pokręcił z rezygnacją głową i spojrzał na mnie spode łba.
- Wiem co zamierzasz. – zaczął
cicho, ale stanowczo. Nie był to rozmiękły, lejący się ton Yin, ale twardy,
zacięty głos. Nastawiłam uszu.- Wiem, że wrócisz do Piekła, by uwolnić siostrę.
Byłaś już w Tartarze, znajdziesz też Pandorę, to oczywiste. Nie żebym ci
dodawał otuchy. Nie. W Tartarze jest uwięziona pewna ważna dla mnie osoba. Ja
też potrzebuję dostać się do Podziemia. Wiem, że on ci pomoże, może nawet już podał ci swoją szponiastą dłoń.
Proponuję współpracę. Ty uwolnisz Florę, a ja… te osobę. Razem mamy większe
szanse. - uniosłam wysoko brwi.
Zaniemówiłam. Naprawdę, nie
wiedziałam zupełnie co odpowiedzieć na tę jawną bezczelność! Poczułam się jak
najbrzydsza i wyśmiewana dziewczyna w szkole, zauważona przez gwiazdę szkolnej
drużyny footballowej. Poczułam się jak Carrie White zaproszona na bal przez
Tommiego Rosa. Od razu zwietrzyłam podstęp.
- Chodzi ci o Evitę. Nie wiem
tylko dlaczego miałabym się zgodzić. Średnio przemawia do mnie twoje puste
gadanie o większych szansach…
Mateo westchnął ciężko i
wyprostował się. Znów spojrzał mi głęboko w oczy, a ja wyłapałam w ich jakiś
dziwny metaliczny błysk. Odbicie miecza w tarczy przeciwnika.
- Potrafię użyć Sztylet Światów.
I co na to odpowiesz?- serce na chwilę mi stanęło. Skąd wiedział? Miałam
wrażenie, że kieszeń, w której chowałam wiadomość od Nouela robi się cięższa i
wtem przypominam sobie jego dopisek: Nie
ufaj nikomu. A w szczególności Mateo. Nouel wiedział, jaki argument padnie
z ust tego chłopaka.
- Nie ufam ci za grosz. Nie będę
z tobą współpracować, tym bardziej że Sztylet Światów jest po mojej stronie
przepaści. – stwierdziłam, nachylając się nad nim.
Chłopak prychnął pogardliwie i
przed moim nosem pojawił się srebrny łuk, gdy Mateo zamaszystym ruchem ręki
wyciągnął darowane mi przez Nouela ostrze. Nóż spoczywał w ręce chłopaka, który
uśmiechał się z wyższością.
- Może nauczysz się kiedyś, że
wartościowych rzeczy nie zostawia się na widoku. To jak, przemyślisz jeszcze
raz sprawę?
- Jesteś skończonym dupkiem,
wiesz?- syknęłam do niego. Mateo uśmiechnął się jeszcze szerzej. Oczywiście, że
wiedział. Pomachał mi prowokacyjnie sztyletem tuż przed nosem i zaczął się nim
bawić, podczas gdy ja robiłam w swojej głowie listę za i przeciw. W końcu
wściekła na samą siebie, swoją naiwność i głupotę rzuciłam, słowo w które nie
chciałam wierzyć:
- Niech będzie. Ale jeśli mnie
oszukasz, to pożałujesz. Ty i ta twoja zdzira.
Przez twarz Mateo przemknął cień,
gdy wspomniałam o Evicie, ale szybko odzyskał dobry humor. Chłopak splunął na
swoją dłoń i wyciągnął ją w moim kierunku. Pewnie myślał, że coś takiego mnie
obrzydzi. Niedoczekanie. Splunęłam na swoją rękę i uścisnęłam dłoń z Mateo.
Każde z nas próbowało zmiażdżyć palce drugiego. Potem mój wspólnik przerzucił
nóż i podał mi go rękojeścią do przodu. Zdziwiłam się, ale za wszelką cenę
starałam się tego nie okazywać.
- Zrobimy to dzisiaj,
księżniczko. Dzisiaj w nocy.
Kiwnęłam głową na znak, że się
zgadzam i wsunęłam sztylet Światów do cholewy swoich wysokich, skórzanych butów.
Tak, dzisiejsza noc będzie idealna.

Komentarze
Prześlij komentarz