Bilet w Jedną Stronę
KLIK-MUZYKA DO ROZDZIAŁU
Gdy tylko wszyłam z portalu, od
razu zobaczyłam twarz Noeula. Na jego widok coś przewróciło mi się w brzuchu,
jakbym zaraz miała zwymiotować. Wszystko się zmieniło. Nic nie było już choćby
iluzją, która dawałaby mi poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Gdy na niego
spojrzałam wydało mi się, że widzę go teraz po raz pierwszy w życiu. Zacisnęłam
mocno usta i niewiele widząc przez zamglony wzrok łez rzuciłam się na niego.
Okładałam go pięściami, szarpałam jego ubranie, ryłam paznokciami skórę, tak
długo aż całkowicie opadłam z sił. On jednak nie stawiał najmniejszego oporu,
wręcz pozwalał mi na kolejne uderzenia, jakby czekał na nie bardzo długo. To
jednak wcale nie pomogło mi się uspokoić. Byłam na wpół nieprzytomna, jakbym
właśnie obudziła się z jakiegoś koszmaru i odkryła, że żyję w czymś o wiele
gorszym i bardziej realnym. Nie chciałam milczenia, nie chciałam krzyku.
Niczego nie chciałam. Pragnęłam jedynie nie istnieć. Byłoby najlepiej dla
wszystkich, wszystkich bez wyjątku, gdybym nigdy się nie urodziła. Nic by się
wtedy nie wydarzyło. Nic nie miałoby wtedy sensu się wydarzyć. Gdyby tylko mnie
nie było…
Upadłam bezwładnie na ziemię pod
jego stopami. Byłam jak szmaciana lalka. Byłam taka, jaką chciał mnie Nouel.
Nie stawiałam najmniejszego oporu. Można było zrobić ze mną wszystko.
Zgodziłabym się na każdą torturę na każde piękne kłamstwo i okrutną prawdę.
Teraz, samotna bez najmniejszej nadziei na ocalenie. Skryłam twarz w dłoniach,
otaczając się w ramionami. Nie chciałam już nigdy się podnosić. Skulona na
ziemi, trwałabym wieki nie czekając na nic. Zapomniałam zupełnie o moim
Strachu. Przypomniałam sobie o jego istnieniu dopiero, gdy poczułam, jak
nachyla się nade mną, tak bym czuła jego bliskość bez dotyku jego skóry. Był
taki dziwny. Nieodgadniony. Jak klucz, który raz otwiera jedne drzwi, a
następnym razem zupełnie inną bramę.
- Nie myśl tak o sobie. To
okropne…- jego szept w moich włosach. Wzdrygnęłam się i mocniej skuliłam w
sobie, chcąc jeszcze bardziej odgrodzić się od mojego demona.
- Wyjdź z mojej głowy.-
wysyczałam, zaciskając powieki, tak, że przed oczami zatańczyły mi białe plamki
ślepca.- Jesteś złem. Tylko złem.
Poczułam jak jego chłodne palce
zaciskają się na moich ramionach i ciągnął do góry. Stanęłam na nogach, z wciąż
spuszczoną głową. Nie chciałam na niego patrzeć. Nie chciałam wciąż przekonywać
się o jego istnieniu. Wolałam zachować w głowie jego nikły, rozmazany obraz,
który będzie bladł z dnia na dzień, pozostawiając pustkę po wypalonym punkcie.
Tak, to go czeka. Nigdy nie będzie dla niego miejsca w mojej głowie, a tym
bardziej w sercu…
- Nic nie jest tylko złem, czy
tylko dobrem. I ty powinnaś to wiedzieć najlepiej. Teraz przekonasz się ile
racji w twoich słowach, a ile w moich. Teraz wszystko będzie miało swój
początek lub zostanie na zawsze zgładzone.- mówił pewnie i spokojnie. Nie próbował
przebić się przez mur. Wiedział, że odgrodziłam się od niego jedynie drewnianym
płotem, który jego ogień pochłonie w sekundę.
Potem chwycił mnie mocno i objął
ramionami, tak że nie mogłam się ruszyć. Moje stopy oderwały się od podłoża i
nim się spostrzegłam wirowałam, spadałam, skakałam-wszystko to na raz-
zamknięta w uścisku Nouel’a. Chciałam krzyczeć, ale szum wiatru i jeszcze coś
dziwnego, co zapełniało rozedrganą przestrzeń, odebrało mi głos.
Nagle moje nogi napotkały twardą
przestrzeń, która okazała się być ciemną, dziwnie falującą podłogą. Przyjrzałam
się jej lepiej znad ramienia chłopaka, który wciąż mnie trzymał i chyba nie
zamierzał puścić. Odepchnęła go od siebie, tak jak jeszcze nikogo. Jakby był
trędowaty. A nawet gorzej. Jakby był gnijącym ciałem, potępionym i skażonym
najgorszymi plagami. Nouel właśnie taki był. Taka była jego natura, obleczona w
złudne piękno, które kusi owady słodką trucizną.
Podniosłam głowę i zaczęłam
obracać się wolno w kółko, oglądając miejsce, w które mnie przyprowadził.
Znałam je. Minęło tyle czasu, a ja i tak pamiętałam ten odcień czerni, ten
senny mrok i ten moment płynącego nieba, zaklęty w wieczność…
- Dlaczego mnie tu zabrałeś?-
spytałam, podchodząc do wysokiej wieży zegarowej, której szubek mącił ocean
nieba nad sobą.
Fale czarnej toni odbijały się
leniwie w śliskiej powierzchni podłogi. Tworzyło to efekt morskiej pułapki, z
której nie sposób się wyrwać. Podobała mi się ta iluzja. Była delikatna,
łudziła bezpieczeństwem i ciepłem swojej głębi.
- Poznajesz to miejsce. Śniłaś o
nim miesiącami, zanim po ciebie przyszedłem. Lubiłaś tu przychodzić, siadać pod
wieżą i obserwować, jak płynie czas. Czy uważasz, że to było coś złego?- odparł
Nouel. Jego głos, jak echo odbijało się od nieistniejących przedmiotów i mijało
mnie w powietrzu, jakbym była nietykalna. Jakby echo, dotykając mnie, mogło
spłonąć.
- Nie mogłam stąd wyjść.
Zamykałeś mnie tu. Jedyną ucieczką była ta jedna godzina.- stwierdziłam,
przypominając sobie, jak dawno już temu budziłam się z koszmaru, w ciemną noc
swojego pokoju. Tylko tak mogłam znów zasypiać i nie wracać tutaj. A następnej
nocy znów to samo. I w kółko i w kółko i w kółko, aż rozbłysły płomienie.
- Mogłaś w każdej chwili otworzyć
oczy i odejść. Patrz, drzwi wciąż są uchylone.- usłyszałam skrzypienie
wiekowych zawiasów i z prawej strony rozbłysła złota poświata. Jeden pasek.
Jedna wstążka, która gdy tylko pochwyci się klamkę, zwielokrotni swój blask.
Cały czas było wyjście- pomyślałam z goryczą. – Ty jednak nie chciałaś zauważać
niczego. Byłaś ślepa. Początkowy koszmar zamienił się w ucieczkę do ciemnej
krainy snów. I to ja ci to ofiarowałem. Czy postąpiłem źle?
Spuściłam wzrok na iluminację
wody pod moimi stopami. Tam, z płatkami białymi jak śnieg, leżała mała róża.
Piękna i dostojna. Rozwinięta. Podniosłam ją powoli i przyjrzałam się jej
idealnym, jedwabnym płatkom. Pomiędzy każdym z nich migotały litery. Kwiat
zadrgał w moim ręku, jakby budził się do życia.
Jego płatki upadły na podłogę, układając się w słowa:
Noce tylko są nam przeznaczone.
Dnie są tu niezaproszone.
W ciemnościach mej pustki
I głębi twej duszczki
Tak już na zawsze pozostanie?
Nie mam ja niczego
Nawet uśmiechu twego.
Spojrzenia oczu drogich,
Czy choćby tych jakże srogich.
Jak mam tu żyć?
Natura ma mroczna,
Zatopi wszystko co żywe.
A Ciebie oszczędzi droga.
Bo kocham twą istotę
Nad wszystko, co tylko można.
Gdy tylko przeczytałam ostatni
wers, białe płatki zajęły się czerwonym ogniem, roztaczając wokół swoją różaną,
słodkawą, spopieloną woń. Zapach zakochanych…
- Pisałem dla ciebie słowa, mimo
że nigdy nie sądziłem, że będziesz mogła je przeczytać. Latami zastanawiałem
się, czy spodobałby ci się choć jeden wiersz o tobie. Czy czyste zło zdołałoby
stworzyć coś równie ludzkiego, jak poezja?- Nouel stanął przede mną z jasnymi
oczami, przepełnionymi smutkiem.
- Nouel, nie wiem co powiedzieć…-
zaczęłam, patrząc na niego spomiędzy słodkawego dymu jego spalonych słów. – To
wszystko, co mnie spotyka, nie jest ludzkie. Jestem człowiekiem, z czymś co do
mnie nie należy, a co przeklęło mnie już dawno temu…
Chłopak podszedł do mnie i wziął
mnie za ręce.
- Nie bez powodu zaprowadziłem
cię do rodziców. I nie chodziło tu o nasz wyimaginowany układ. I tak
spotkałabyś się z nimi. Zrobiłbym wszystko, żeby wasza rozmowa się odbyła… -
podniosłam na niego oczy. Co to miało znaczyć?- Oni rozumieją wiele rzeczy. Są
bardzo wyrozumiali.
- Co masz na myśli?- spytałam,
niemal świdrując go wzrokiem.
- To, co spotkało twoją siostrę,
Florę…- zaczął.
- Wiem, że ona gdzieś tu jest.
Nouel, jeśli wiesz, gdzie, proszę powiedz mi!- ścisnęłam mocniej jego dłonie,
wbijając w nie paznokcie.
- Nie chciałem, żeby tak potoczył
się jej los. Ona sama wybrała drzwi, przez które przeszła. Ratowała ciebie.
Ktoś musiał się poświęcić, a ona zrobiła to bez mrugnięcia okiem. Musiała cię
bardzo kochać, choć nie tak mocno jak ja. – ledwie zrozumiałam wyznanie Nouela.
Przed oczami zatańczyły mi języki ognia, a w uszach zabrzęczał krzyk konającej
siostry.
- Powiedz mi natychmiast,
gdzie-ona-jest.- wysyczałam, przez zaciśnięte zęby.
Nouel popatrzył na mnie jakoś
inaczej. Puścił moje rozdygotane dłonie i zrobił krok w tył. Wciągnął mocno
powietrze, jakby starał się wyczuć jakąś niebezpieczną woń. Rozprzestrzeniającą
się truciznę. Ja wciąż czułam jedynie dym spalonej róży. Nastała okropna cisza.
Cisza gorsza od tej, słyszanej przez głuchych. To było jak próżnia, jak coś, co
skrada się na palcach poprzez chmury.
I wszystko przyspieszyło. Atak. Trzy
filetowe, rozedrgane błyskawice uderzyły w tym samym momencie tuż pod moimi
stopami. Wybuch odrzucił mnie na dwa metry, obsypując gradem rozbitej podłogi.
Kolejne rozbłyski. Fioletowe, czerwone, różowe, niebieskie. Pisk błyskawic,
chrobot ich uderzeń, nad moją głową. A ponad tym wszystkim chory śmiech i głos:
- Jak mogłeś tak mnie okłamywać! Oszukiwać!
Igrać ze mną!- Veronica stała pośrodku trzymając wysoko nad sobą ręce, w
których dzierżyła całą swoją nienawiść i zło.
Wicher szarpał jej włosy, a grad
sypał na ramiona okrągłe kryształy. Naprzeciwko niej stał Nouel, cały w
ognistych płomieniach, które lizały zachłannie jego ciało, ubranie, twarz. Dwie
Potęgi. Dwa Demony. Dwa Przekleństwa.
- Myślałeś, że się nie domyślę,
co Nouel? Miałeś mnie za idiotkę?! Teraz odpłacę tobie i twojej Hybrydzie, za
wszystko. Zabawa skończona! –krzyczała jak opętana, strzelając
rozczapierzonymi, jak szpony błyskawicami.
Nouel zaatakował pierwszy. Ściana
ognia, jak fala oceanu pognała ku Veronice, otwierając paszczę, jak ryczący lew. Veronica rozpostarła ramiona,
jak kruk do lotu, tworząc wichrową barierę. Dwa żywioły zderzyły się ze sobą z
rozdzierającym hukiem. Ogień zagiął się w swojej formie, a wicher rozdął się
jeszcze bardziej, zmuszając Nouela, do większego wysiłku. Przez chwilę obie
strony siłowały się ze sobą, napinając wszystkie mięśnie. Żadna nie mogła
okazać się słabsza. To był pojedynek najsilniejszych. Spojrzałam na Veronicę.
Jej mroczne oko rozbłysło mechanicznym blaskiem, a drżące z wysiłku szpony
prawej dłoni skierowały się w moją stronę. Nouel zorientował się w zamiarach
Świętego Oblicza o sekundę później ode mnie.
Odskoczyłam w tym samym momencie,
w którym z tuzin srebrzystych piorunów, zbombardowało miejsce, w którym stałam.
Nouel wykorzystał chwilę nieuwagi Veroniki, posyłając w jej stronę ognistą
wichurę. Płomienie pochłonęły jej drobną sylwetkę, zamykając ją w płynącą
ogniem kulę. Przez chwilę nic się nie działo. Kula jarzyła się oślepiającym
blaskiem. Później ognista klatka zapadła się w sobie, a wszystko wokół pochłoną
nieprzenikniony mrok duszącego popiołu i świszczącego dymu.
Kaszląc i mrużąc oczy przed
drobinami popiołu, zaczęłam podnosić się niezdarnie z ziemi. Nasłuchiwałam, ale
niczego nie widziałam. Bałam się, że cień Veroniki czai się gdzieś w
ciemnościach, gotowy zaatakować w każdej chwili.
- Arleto!- jego nawoływanie.
Nouel błądził za mną w szarej mgle.
- Tutaj.- odpowiedziałam,
świszczącym głosem.
Chłopak wyłonił się z ciemności,
jak zjawa. Na policzku miał ciemną smugę, a włosy zwichrzone i w nieładzie. Gdy
tylko mnie zobaczył, podbiegł do mnie. Chwycił mnie w mocnym uścisku, niemal
podnosząc do góry.
- Nic ci się nie stało?- zapytał
z poważną miną.
Pokręciłam przecząco głową,
próbując zmazać czerń z jego jasnego oblicza. Obronił mnie. Stanął przeciwko
Veronice, w mojej obronie. Uśmiechnęłam się do niego mimowolnie. On wciąż
pokazywał mi inne twarze. Wciąż był inny. Jak wybrać z pęku kluczy, ten
właściwy, który otwiera drzwi do najcenniejszych tajemnic? Wciąż szukałam
odpowiedzi na to pytanie.
Coś zamajaczyło za plecami
Nouela. Dym rozwiał się momentalnie, a spomiędzy jego obłoków wychynęła
powykręcana wstęga niebieskiej błyskawicy. Pędziła ku nam, jak jastrząb
pikujący po swą zdobycz.
- Nie!- krzyknęłam, odpychając w
bok Nouela.
Chłopak rozmył się wśród białego
blasku odbitego pioruna i ścianiy lodu, która stanęła przede mną, jak tarcza.
Gdy odzyskałam wzrok, z za lodu, ujrzałam stojącą przed sobą Veronicę. Była
rozczochrana, w postrzępionej, na wpół spopielonej sukience, z której wciąż
unosił się lekki dym. Mimo to wciąż uśmiechała się na swój demoniczny sposób,
unosząc otwarte dłonie, do połowy ciała. Lśniło w nich coś mrocznego.
- No, no. Nasza hybryda w końcu
zrozumiała do czego służy lód. – zaczęła sycząc jak jadowity wąż.- Nie
sądziłam, że stać się na coś takiego, łajzo. Sprawdźmy, czy to powtórzysz…
Nim skończyła zdanie, zamachnęła
się na mnie. Różnokolorowe błyskawice rozświetliły trupio jej twarz. Schyliłam
się. Zgięłam palce dłoni, zagarniając cały chłód umysłu w jedno miejsce. Znów
wyrósł mór, jednak tym razem był bardziej jak metal niż lód. Nie do przebicia.
Pioruny odbiły się od niego rykoszetem.
- Słyszałam, że uczył cię Mateo.
Jego lekcje nie poszły, jak widzę na marne. Przyznaję, coś tam umiesz. Ale,
może cię to zdziwi, taka obrona nie zapewni ci przeżycia, skarbie. Czasami by
przetrwać, trzeba też atakować…
Veronica przyczaiła się kotka.
Nie czekałam na jej kolejny ruch. W całym ciele czułam pulsującą energię, która
co chwilę wybuchała w moich żyłach kolejnymi dawkami adrenaliny. Na Święte Oblicze
runęła ściana wrzącej wody, obejmując wszystko lepkimi mackami pary. Dziewczyna
krzyknęła, rozkładając szeroko ramiona. Krople wody rozprysły się na wszystkie
strony, odbite niewidzialną siłą. Moja przeciwniczka zawirowała, a szare
tornado pomknęło w moją stronę z zastraszającą szybkością. Zrobiłam unik.
Uklękłam na popękanej podsłodzę, zaciskając palce na jej powierzchni. Ogromna
lodowa dłoń, która wyrosła z nikąd, jednym ruchem zmiażdżyła wicher. Nagle znów
pojawiły się niebieskie błyskawice. Veronica trzymała je w garści, jak świetlne
bicze. Jej oczy płonęły odbitym blaskiem piorunów. Wyglądała jak obłąkana.
Zamachnęła się na mnie pękiem świszczących błysków. Jeden z nich owinął się
wokół mojego nadgarstka, pozostawiając krwawą pręgę. Pociągnęła mnie na ziemię,
bijąc wokół mnie na oślep.
- Nie jesteś godna pojedynkować
się ze mną, Hybrydo. Teraz trafisz tam, gdzie twoje miejsce! Sama cię tam
poślę.- Veronica pozbyła się swoich błyskawic i teraz stała nade mną, jak pani
nad niewolnikiem. Uśmiechała się delikatnie. Kopnęła mnie raz, potem drugi. Gdy
uznała, że jestem pokonana, zrobiła wolny krok w tył. Popatrzyła na mnie, jakby
oceniała obraz w muzeum. Podniosła wolno jedną rękę, później drugą. Cały czas
mnie obserwując, z jawnym rozbawieniem, obróciła dłonie wierzchem do dołu.
Tuż za mną coś zaczęło pękać.
Poczułam, jak ziemia osuwa się pod moim ciałem, jak górska lawina. Popatrzyłam
za siebie. Tam, rosła i rosła ciemna otchłań, jak głęboka kałuża łez. Rzuciłam
się do ucieczki, ale przepaść szybko mnie doganiała. W końcu moje stopy
straciły oparcie i poczułam nagły ucisk w brzuchu. Uczucie spadania.
Krzyknęłam. Mój krzyk zmieszał się z demonicznym rechotem Veroniki. Wbiłam
paznokcie w krawędź urwiska, tam mocno, że myślałam iż połamię sobie palce. Zadarłam
wysoko głowę, by widzieć cokolwiek. Nie chciałam by pochłonęła mnie ciemność. Nagle
nad ostrym brzegiem pojawiła się postać Veroniki. W jeden dłoni dzierżyła
tańczący płomień, który kłębił się wokół jej palców jak węże.
- To już koniec twojej historii,
Hybrydo. Dziś nadszedł twój pogrzeb.- to mówiąc cisnęła we mnie kulą ognia.
Poczułam ogień. Ten prawdziwy,
który niesie śmierć. Paliłam się. Moją lewą rękę lizały języki ognia, węgląc ją
zachłannie. Krzyknęłam. Nie byłam w stanie utrzymać się tą ręką, która upadła
bezwładnie, obleczona czerwienią. Veronica prychnęła pogardliwie, ostatni raz spoglądając
na moją umęczoną twarz. Zniknęła. Odeszła. Wiedziała, że nie musiała nic już
robić. Pomału, pomalutku będę opadała z sił i wtedy dosięgną mnie szpony tego,
co kryje się w ciemnościach otchłani. I wtedy usłyszałam swoje imię. Wysoko
nade mną pojawiła się twarz Nouel’a. Spojrzał na mnie z przestrachem i upadł na
kolana, wyciągając po mnie ręce. Złapał moją zdrową rękę i pociągnął do góry.
Znów mnie ratował. Nie pozwolił, bym upadła… Nagle jego uścisk zelżał, a
szczęka zacisnęła się mocniej. W głowie zabrzęczały nam słowa. Odległe szepty: Nouel, pozwól jej odejść. Nie widzisz? Tak
miało się to skończyć. Ty i ona nigdy nie będziecie razem. Jej los został już przesądzony.
Niech odejdzie…
Moja dłoń zaczęła wysuwać się
spomiędzy palców Nouela. Patrzyłam na niego. Widziałam jego drżące oczy. Walczył
o mnie. Walczył z czymś o wiele od niego silniejszym. Walczył ze swoim panem. Z
szatanem.
- Nouel,…- zaczęłam, ale wtedy
nasze palce zgubiły siebie i poczułam, jak oddech więźnie mi w gardle, gdy
świszczący wiatr, rozwiewa wokół mnie wciąż tlący się ogień. Nie czułam już
nic. Wyciągnęłam przed siebie dłoń. W niknącej oddali dostrzegłam małą srebrną
łzę, która runęła w pogoni za mną. Pożegnanie mojego Strachu.

Komentarze
Prześlij komentarz