Serce Pandory
KLIK-MUZYKA DO ROZDZIAŁU
Panowała cisza jak makiem zasiał.
Miałam wrażenie, że w całym szklanym domu jesteśmy tylko Mateo i ja. Mogłam się
bać, ale nie bałam. Teraz nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Nikt
nie zamierzał nam przeszkodzić. Yin jasno dała do zrozumienia, że dla niej
jestem już martwa. Ja, Mateo i drogie nam osoby, po które schodzimy na samo
dno.
Spotkaliśmy się o umówionej
godzinie w ogromnej szklanej, połyskującej bielą sali, którą stworzyłam
specjalnie na tę jedną noc. Gdy do mnie podszedł zauważyłam, że jest ubrany
podobnie do mnie. Ciemne spodnie, czarna kurtka i podkoszulek. Wybraliśmy kolor
ciemności, by łatwiej wtopić się w podziemne otoczenie. Kiwnęliśmy do siebie,
na znak że jesteśmy gotowi. Wysunęłam z buta ostry sztylet, który błysną,
odbijając się metalowym światłem od przezroczystego sufitu. Zacisnęłam mocno
palce na rękojeści noża. Nikt nie powiedział mi, co powinnam zrobić z ostrzem,
ale ja miałam pewne przeczucie. Coś co kierowało mną i szeptało mi do ucha
kolejne posunięcia. Odwróciłam się od Mateo i odeszłam parę metrów, tak że
stanęłam na samym środku pomieszczenia. Moje miękkie podeszwy nie wydawały
najmniejszych odgłosów. Wzięłam głęboki wdech i z całej siły zamachnęłam się
przed siebie. Sztylet Światów wyleciał w powietrze, zataczając płaski łuk,
pełen obrotów. Jego lot nie dobiegł końca. W pewnym momencie po sali rozniósł
się odgłos przecinanego sukna i naszym oczom ukazała się wyrwa w Równoległej
Rzeczywistości.
Wyrwa poszerzała się i wyciągała,
formując coś na kształt portalu o płaskiej, połyskującej powierzchni, podobnej
do falującej, aksamitnej kurtyny. Rzeczywistość zachwiała się pozbawiona
podporu i nowo powstałe przejście ku potępieniu, zastygło w oczekiwaniu na nasze
istnienia. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam biegiem w stronę portalu, tuż za
mną podążył Mateo, równie mocno pragnący uwolnić ukochaną osobę. Odbiłam się
mocno od szklanego podłoża i skoczyłam w bramy Piekła. Poczułam nagłe
szarpnięcie, które ustało, nim tak naprawdę dotknęło mojej skóry. Stanęłam w
labiryncie Żelaznych Ksiąg. Zawiał wiatr i kątem oka dostrzegłam wysoką
sylwetkę Mateo. Chłopak był tu po raz pierwszy, za to ja czułam się tu niemal
jak w domu… Rozejrzałam się wokoło. Nic się nie zmieniło.
- A więc tak to wygląda…
Ciekawe.- szepnął mój towarzysz.
Nie zamierzałam mu odpowiadać.
Miałam inne rzeczy na głowie. Nie przybyłam tu przecież jako przewodniczka po
Podziemiu! Ruszyłam przed siebie, czując jak chłodna adrenalina buzuje w moich
żyłach. Nie miałam dużo czasu, w każdej chwili mogłam zginąć. W każdej chwili…
Minęłam kolejny róg papierowego labiryntu i stanęłam z nią twarzą w twarz. Kolejny
raz…
- Ty…- syknęła Evita. Wyglądała
jeszcze gorzej niż poprzednim razem. Miała zasuszoną niczym mumia skórę,
poprzecinaną zaschniętymi żyłami i ogromne, blade jak u niewidomej sowy oczy.
Podpierała się na metalowej lasce, jak staruszka.
Przez jakiś czas mierzyłyśmy się
wzrokiem. Żadna z nas nie mogła być pewna tego, co zrobi druga, gdy:
- Evita?- głos pełen bolesnego
niedowierzania. Widmo dziewczyny drgnęło z przestrachem i odwróciło się w
stronę Mateo. To była bardzo dziwna, surrealistyczna scena. Dwoje kochanków.
Jedno prawdziwe, drugie zakłamane. Podeszli do siebie, a ich oczy drgały,
niemal chłonąc wzajemnie swoje oblicza. Czy była tu miłość? Z pewnością nie.
Spłonęła wraz z ogniem. Została pogrzebana w grząskiej ziemi bagien…
Odwróciłam się od nich,
pozostawiając ich samych sobie. Nie miałam ochoty uczestniczyć w tym, co mieli
sobie do powiedzenia. Mogli mówić wiekami lecz równie dobrze mogli milczeć już
do końca świata. Ruszyłam w dalszą drogę, próbując odnaleźć jakąkolwiek
wskazówkę, podpowiedź, gdzie znajduje się wejście do Pandory. Szukałam bardzo
długo, pomału wpadając w sidła paniki. A co jeśli jej nie znajdę? A jeśli Flory
już nie ma? Nie miałam pojęcia, gdzie znajduje się jej więzienie. Zatrzymałam
się, walcząc ze zrezygnowaniem, przekonując samą siebie, że to jeszcze nie
koniec. Jeszcze nie wszystko stracone… Oparłam się o papierowy mur, cały ciężar
ciała przenosząc na jedną rękę. Poczułam, jak książki ustępują. W murze
powstała kwadratowa wyrwa, przez którą
widziałam kolejny dział. Miałam wrażenie, że Żelazne Księgi nie ustąpiły bez
powodu. Mur miał dobre dwa metry grubości, a gdy naparłam na niego w innym
miejscu ani drgnął. To był znak. Wróciłam do wyrwy i jeszcze raz spojrzałam
przez nią, teraz szukając czegoś konkretnego, czegoś oczywistego… Otwór był tak
duży, że bez trudu przeszłam przez niego na drugą stronę. Tam uklękłam między
stosem książek i zaczęłam je szybko przeglądać. Liczyła się każda minuta.
Teraz, gdy byłam już tak blisko! Niczego jednak nie znajdowałam. Pomału zaczynało
mnie to irytować. Drażniło mnie, że nie potrafię zauważyć czegoś, co z
pewnością doprowadziłoby mnie do Pandory. Byłam na siebie zła. Wściekła.
Już miałam wstać i zacząć szukać
dalej w innej części labiryntu, gdy kątem oka mignął mi pewien przedmiot. Leżał
w niewielkiej odległości od przejrzanych tomów. Książka. Kolejna książka, którą
najwyraźniej przeoczyłam. Podeszłam do niej i podniosłam ją z ziemi. Gdy
przeczytałam tytuł, moje serce na chwilę zastygło. Flora Miriam Ostrowska. Flora! Otworzyłam Żelazną Księgę mojej
siostry. Przejrzałam jej rodowód, potem po krótce przeczytałam historię jej
życia, przypominając sobie, jak to wyglądało z mojej perspektywy, gdy miałyśmy
po parę lat. Szukałam jednak czegoś innego niż jej życiorysu. Interesował mnie
tylko jeden rozdział. Jest, znalazłam go! Zaskakująco krótki, ale nie mniej
tajemniczy:
W Piekielne otchłanie zrzucona,
Nie zazna ni blasku dnia ni promieni Słońca.
Muzyka mroczna ją pochłonęła,
W antycznej klatce zamknęła.
Klucz do jej uwolnienia potworna
poczwara z kamienia
Połknęła z rozkazu Tanatosa,
Tego który snu nie zna.
Na wieki już przeklęta,
Na zawsze zapamięta,
Przyczynę swego zamknięcia.
Uwolnić jej nie sposób,
Choć próbowało bardzo wiele osób,
Dostać się do środka Pandory,
Najgorszej Piekielnej mary.
Strzeż się więc serca swego
I rozważ co wartościowego,
Będziesz miała
Z próby nas pokonania.
Przebiegłam oczami parę razy
tekst. To oczywiste, gdzie jest moja siostra i to, że na szalę kładę wszystko
co mam. Problem w tym, że do jasnej cholery, wciąż nie wiem, gdzie jej szukać!
Z rozpaczą zamachnęłam się i cisnęłam książką przed siebie. Zacisnęłam powieki,
niemal rwąc sobie włosy z głowy. Wtem usłyszałam brzęk. Metalowy, ostry brzęk,
upadającego żelaza. Od razu zerwałam się do ucieczki. Miałam już w głowie
wyryte niezbędne odruchy. Jednym z nich była właśnie ucieczka. Ale, gdy
przebiegłam paręnaście metrów, zauważyłam, że nikt mnie nie goni, nie atakuje.
Ostrożnie stawiając kroki, zaczęłam skradać się z powrotem, do miejsca wyry w ścianie.
Tam, w oddaleniu paru metrów, błyszczał pewien przedmiot. Gdy podeszłam bliżej,
tam gdzie powinna upaść rzucona przeze mnie książka, okazało się, że spoczywa
metalowa, porysowana i zamknięta na trzy spusty szkatułka. Wzięłam ją w ręce.
Była gorąca! Parzyła moje dłonie, ale nie puściłam jej. Wiedziałam, czym jest
to pudełko. W swoich rękach trzymałam mityczną Puszkę Pandory. Zachłysnęłam się
powietrzem, gdy pod palcami poczułam nagły ruch, jakby w środku niewielkiej
puszki zamknięto myszy.
- Jesteś tam.- szepnęłam do mojej
siostry.- Zaraz cię uwolnię, wytrzymaj jeszcze trochę.
Spróbowałam otworzyć wieko
szkatułki. Nic z tego. Klucz zapewne jest doskonale ukryty, w miejscu, którego
nigdy nie znajdę. Musiałam wymyślić jakiś inny sposób, by się dostać do
Pandory. Przygryzłam wargę. Arleta nic nie mogła tu poradzić, ale Hybryda Lodu
już wiedziała, jak przełamać zamknięcie. Zacisnęłam mocniej palce na puszce i
zmrużyłam oczy, całą moc koncentrując na mojej wściekłości na Wszechświat i
miłości do siostry. Pod dłońmi poczułam rozchodzące się śliskie zimno. Po
chwili usłyszałam ostry odgłos łamanych pieczęci. Znów otworzyłam oczy.
Spojrzałam na pogniecioną metalową puszkę, obleczoną twardym, jak diament
lodem. Spod powyginanej pokrywki przedzierały się na powierzchnię złociste
promienie. Wzięłam głęboki wdech i dokładnym ruchem ręki otworzyłam puszkę.
Nagły świst, błysk i wiatr. Szum
był nie do zniesienia. Ogłuszał mnie. Oślepiał. Uklękłam, przyciskając puszkę
do piersi. Przez na wpół zaciśnięte powieki obserwowałam z zapartym tchem, jak
Pandora wsysa w siebie cały labirynt. Wokół mnie wirowały zniekształcone
księgi, ich postrzępione stronice i wszystko, wszystko co tylko się tu
znajdowało. Tylko ja wytrwale i twardo klęczałam na skrawku podłogi, który mi
pozostał. Wtem usłyszałam krzyk:
- Co ty, do cholery robisz,
Hybrydo?!- ujrzałam, jak mignięcie, twarz Evity. Dziewczyna z pewnością mi
przeszkodzi. Drżącą rękę przesunęłam bliżej wnętrza puszki i poczułam, jak
zmieniam się. Jak zmienia się moje ciało, mój umysł. Ja cała. Evita gdzieś
zniknęła, zapewne została na zgliszczach swojego więzienia. Moje palce
zacisnęły się na pustce i wtedy już wiedziałam, że jestem w środku. W Pandorze…
Uniosłam wyżej głowę i zamarłam.
Stałam na szczycie spiralnych, metalowych schodów, które biegły ciasną spiralą
tylko w dół, aż znikały w ciemności. Nie było tu żadnego źródła światła.
Niczego, co rozjaśniłoby ten mrok. Spojrzałam w górę. Zobaczyłam swoje
lustrzane odbicie i odbicie schodów. Nie miałam wyboru, by dojść gdziekolwiek
musiałam iść w dół. Zaczęłam schodzić, trzymając się mocno poręczy, tak
śliskiej i dziwnie pulsującej, że miałam wrażenie, jakbym dotykała jadowitego
węża. Ale przecież to zwykła poręcz… Krok za krokiem, minuta za minutą, a ja nadal
schodziłam wciąż w dół i tylko w dół, prąc na przód, zbliżając się do dna. A
końca nie było widać. Po pewnym czasie zaczęłam mieć zawroty głowy i dziwne
wrażenie, że te schody nie mają końca… Przebywałam w spirali, hipnotyzującej
nadzieją. Zatrzymałam się, choć po dłuższym czasie kręcenia się, wcale nie było
to takie łatwe. Zacisnęłam mocniej palce na wężowej poręczy. Wychyliłam się za
tę poręcz i spojrzałam w nieprzeniknione ciemności. Później uniosłam głowę i
ujrzałam dokładnie to samo. Uśmiechnęłam się gorzko. A więc tak ze mną
pogrywają? To ja zagram tak… W ciemnościach wyczułam zdobienia barierki schodów
i stanęłam na niej, przekładając jedną nogę, a później drugą. Usiadłam na
poręczy i spojrzałam w dół. Co oni mogą mi zrobić?, spytałam sarkastycznie. A
potem skoczyłam…
To nie było spadanie. Spadać
można w ludzkim świecie. Spadać może człowiek. Tutaj rządziły zupełnie inne
zasady. A ja właśnie korzystałam z ich haczyków. Rozłożyłam szeroko ręce i
czekałam, aż oni wykonają następny ruch, żebym znów mogła ich wykiwać, ograć. I
zrobili, przesunęli swój czarny pionek na kolejne pole. Stanęłam na olbrzymim,
haftowanym dywanie. Jego ciemne wzory nie przedstawiały niczego konkretnego.
Przynajmniej dla mnie. Daleko przede mną majaczyły duże, złote drzwi, takie
jakie z pewnością mogłyby zamykać drogę do królewskiego skarbca. Zrobiłam mały
krok. Nic się nie wydarzyło. Nieco ośmielona ruszyłam przed siebie już pewniej
stawiając kolejne kroki.
I wtedy poczułam gorące
spojrzenie na karku, rozchodzące się piekącą falą rzeczywistego bólu.
Zatrzymałam się i pomału, pomalutku odwróciłam się w stronę drogi, którą tu
doszłam. Moje spojrzenie padło na małego, pyzatego chłopczyka. Dziecko miało
skórę koloru burzowego nieba i było… z kamienia. Przez chwilę miałam błahą
nadzieję, że może to tylko zwykły posążek, ale wtedy to coś mrugnęło parę razy, ukazując na zmianę to czerwone, to białe
ślepia. Obserwowałam, jak usta chłopczyka rozwierają się z ostrym, kamiennym
łoskotem, by dziecko mogło przemówić:
- Po co tu przyszłaś? Czy nie
widzisz, że idziesz ścieżką potępieńców?- chrobotliwe warknięcia, jak wycie
głodnego wilka.
Ścieżka potępieńców… Poczułam jak
niewidzialna żelazna dłoń ściska mnie wpół, prawie łamiąc kręgosłup. Co mogłam
zrobić? Nie przyszłam tu by przegrać kolejny raz. Odwróciłam się od kamiennego
dziecka i ile sił w nogach ruszyłam biegiem, w stronę majaczących w oddali
drzwi. I choć biegłam najszybciej, jak umiałam, niemal od razu zorientowałam
się, że nie posuwam się ani o centymetr do przodu. Równie dobrze mogłabym stać.
A może wtedy zaczęłabym się cofać? Zacisnęłam mocniej zęby.
Upadłam, choć o nic się nie
potknęłam. Uderzyłam czołem o czerwony dywan. Gdy spojrzałam na jego wzory z
bliska, coś przewróciło mi się w żołądku. Wzory poruszały się jak robaki.
Mrowiły mi się przed oczami, wijąc się po czerwieni, jak po powierzchni trumny.
A wśród tych ruchomych wzorów, jak na dłoni ujrzałam twarz mojej siostry,
przykutej do niewidocznej ściany i spowitej pomarańczowymi płomieniami. Oblicze
Flory przedstawiało najgorsze z cierpień, a jakby tego było mało przez wciąż
poruszające się włókna tkaniny, widziałam, jak moja siostra krzyczy. Krzyczy
już tyle lat… Spróbowałam wstać. Na próżno. Coś silną ręką przygniatało mnie do
podłogi, zmuszając mnie, bym znów i znów patrzyła na cierpiącą siostrę.
- Idziesz ścieżką potępieńców. Idziesz ścieżką szatana. Nie spotka cię tu
nic dobrego. Tu króluje mrok. – zadudnił nade mną chór dziecięcych głosów,
którego echo przypominało smaganie bicza.
Z trudem uniosłam głowę, by
spojrzeć prosto w migoczące to czerwienią ,to bielą oczy kamiennych chłopczyków
i dziewczynek. Dzieci patrzyły na mnie morderczymi twarzami, szczerząc krzywe,
stępione zęby. Stały wokół mnie i podchodziły wolno, zaciskając duszący krąg.
Nie mogłam się podnieść, choć przez cały czas próbowałam. Wierzgałam nogami,
rzucałam rekami. Na próżno… Małe demoniczne posążki wciąż się zbliżały,
wyśpiewując w kółko te same słowa, które otępiały mnie w dziwny sposób, jakbym
jednocześnie była zmęczona i wypoczęta, chora i zdrowa. Wiedziałam, że jestem pomału
dobijana przez Podziemne istoty, które przecież nie zlitują się nad tobą i nie
zadadzą szybko ostatniego ciosu, nawet jeśli byłbyś o krok od śmierci. Pozwolą
ci umierać wolno i boleśnie, aż sam nie wykończysz samego siebie. Ale ja się
nie poddam, nie pozwolę sobie na tchórzliwą śmierć. Nie jestem tchórzem!
Zacisnęłam paznokcie na dywanie, prując demoniczne wzory. Czułam się, jakbym
wygrzebywała się z ruin domu, który runął na mnie, przygniatając tonami swoich
murów. Ale ja się nie poddam… Nie ja. Nie teraz. Uklękłam i wstałam.
Niewidzialna bariera po prostu odpuściła, jakby wiedziała, że jestem od niej
silniejsza i zawsze z nią wygram. Zawsze.
- Nie pokonasz nas. Nie pokonasz go. Nie masz z nami szans. Odejdź póki
możesz! – wrzasnęły kamienne dzieci wokół mnie, piskliwym sykiem.
Spojrzałam na nie z pogardą.
- Nie. Przybyłam tu by was
zgładzić.- szepnęłam.
Nagle posążki znieruchomiały
całkowicie, z ogromnym grymasem zastygłym na brzydkich twarzach. Spięłam
wszystkie mięśnie, czekając na ich kolejny ruch. Coś zadudniło chrobotem z
mocą, jak grzmot. To jedna z dziewczynek pękła na pół, a z jej głowy zaczęły
wysypywać się czarne jak noc, ogromne jak pięść pająki. To samo, lawiną,
zaczęło dziać się z pozostałymi dziećmi. Ze skorup ich ciał zaczęły wypadać pająki,
robaki i pędraki o zwielokrotnionych rozmiarach. Cała ta podziemna choroba,
trawiąca wszystkich zmarłych doczesnego świata ,zaczęła pełznąć w moją stronę,
jak fala czarnego oceanu. Przewalała się
niczym tsunami, rozgniatając pod swoim ciężarem skamieniałe ciała. Rzuciłam się
do ucieczki, czując za sobą duszącą woń zgnilizny i rozkładu. Podłoga drżała
pod masą robactwa, która z każdą chwilą zbliżała się do mnie coraz bardziej,
rozwierając swoją piekielną paszczę.
A ja biegłam. Biegłam by
zakończyć to co rozpoczęłam. Teraz nie miałam już wyboru. Było tak blisko, tak
blisko. Wyciągnęłam przed siebie rękę, pragnąc choć dotknąć zamkniętych drzwi.
Proszę. Proszę…
I nagły koniec. Trzask i ból.
Dezorientacja. Gdzie góra? Gdzie dół? Gdzie ja? Podłoga. Zacisnęłam palce na zimnej ziemi, tam gdzie nie ma już
piekielnego dywanu. Ścieżki potępieńców. Po mojej skroni rozlał się ostry ból,
który sięgał aż do karku. Zacisnęłam zęby, wstałam i otworzyłam oczy. Nie
pamiętam, żebym je zamykała… Kręciło mi się w głowie, ale stłumiłam zawroty, na
tyle na ile można je kontrolować. Obejrzałam się wokoło. Drzwi przede mną, a
fala kłębiącego się robactwa za mną. Ściana pająków przybliżała się miarowo,
warcząc niczym lew gotujący się do ataku. Odwróciłam się z powrotem do przejścia.
Zrobiłam krok do przodu. Moje kolano napotkało przeszkodę. Niewidzialną
przestrzeń, niczym szkło, które odgradzało mnie od drzwi. Przytłumiony rumor za
mną przypomniał, co się zbliża. Oddech w mojej krtani zadrgał, wywołując
panikę. Co robić? Co robić? Myślałam, gorączkowo przesuwając dłońmi po tafli
przeszkody. No dalej, no dalej… To musi mieć jakiś słaby punkt. Muszę go
znaleźć. Muszę..! Palce zaczynały mi drętwieć i drgać, a ja marnowałam kolejne
sekundy na szukanie czegoś, choć sama nie wiedziałam tak naprawdę czego. Serce
tłukło mi się w piersi jak oszalałe, rozszerzając mi źrenice i wtłaczając w
żyły o wiele za szybko i za dużo krwi. Poczułam, jak moje ciało rozgrzewa się,
a ja mogę więcej niż kiedykolwiek.
Odwróciłam się w stronę
nadciągającej chmury zgnilizny. Stanęłam z nią twarzą w twarz. Kolejny raz
spojrzałam diabłu w ślepia. Była ogromna, zatęchła. Umarła… A ja byłam żywa i
nie zamierzałam poddać się jej i zginąć tak blisko celu, pochłonięta przez to
pruchno. Nie! Wyciągnęłam dłonie przed siebie, tak iż niemal dotykałam
robactwa. Poczułam się tak, jakbym mogła wszystko. Jakbym to ja panowała nad
tymi piekielnymi stworzeniami. Jakbym mogła im rozkazywać…
- Wystarczy.- powiedziałam
spokojnie i zauważyłam, że pająki i inne pędraki zamarły, nasłuchując.
Poruszyłam lekko dłonią i
stwierdziłam, że ciemna fala przesuwa się, jak po sznurku tam gdzie wskazałam.
Rozwarłam palce, a dotychczas ciasno zwarta ściana rozpięła się w rzadką sieć
obrzydliwych stworzeń, lewitujących przede mną, jak zastygłe płatki śniegu.
Kazałam im się odsunąć i zrobiły to. Kazałam im już nigdy się nie poruszyć i
byłam pewna, że nie złamią rozkazu… Odwróciłam się od nich z obrzydzeniem na
twarzy, jednocześnie całkowicie ożywiona i napełniona nową nadzieją.
Potrzebowałam wiary w siebie, w to że nie jestem samobójczynią, skaczącą z
urwiska. Pogładziłam palcami taflę przede mną. Zacisnęłam palce w pięść i
przycisnęłam ją do piersi. Prychnęłam. Po co iść utartymi ścieżkami, skoro
można wybrać drogę, której nikt nie przewidzi? Przysunęłam pięść do ust i
pocałowałam ją na szczęście. Chwilę potem poczułam moc spływającą do mojej
dłoni i osiadającą na niej twardym szronem. To za Florę, pomyślałam i
zamachnęłam się na niewidzialną przeszkodę.
Pięść zatopiła się w przestrzeni
z głośnym świstem. Po całym pomieszczeniu przebiegł ostry świst łamanych zasad.
Brzęk narastał i narastał wokół mnie. Cofnęłam dłoń na zmianę do prostując to
zaciskając palce. Nie czułam niczego, zupełnie jakbym uderzyła w poduszkę. Kolejna
fala echa zagrzechotała wokół mnie niskim pomrukiem i tafla przestrzeni przede
mną zamigotała, jakby niewidzialny przeciwnik zamrugał, niedowierzając swojej
przegranej. I wtedy pokonany wróg upadł na kolana, zaciskając dłonie na
krwawiącej, śmiertelnej ranie, a przeszkoda wzbiła się w powietrze ze świstem,
kończąc tak zwyczajnie swoje istnienie. Gdy wszystko to ustało, zrobiłam mały
krok do przodu. Nic, zupełna pustka. Wyciągnęłam przed siebie dłoń i poruszałam
figlarnie palcami. Nic, zupełna pustka. Wygrałam próby. Mogłam przejść. Mogłam
wejść do serca Pandory…
Niemal nieśmiało dotknęłam klamki
drzwi, o które stoczyłam taki bój. Wstrzymałam oddech i nacisnęłam klamkę. Nic.
Drzwi nie uchyliły wejścia! Nie, tylko nie to! Nie! Nie! Nie! Zaschło mi w
ustach. Wciągnęłam ze świstem powietrze, starając się nie myśleć o przegranej.
I wtedy poczułam to. Uczucie, coś, czego nigdy wcześniej nie czułam. Albo
czułam, ale tak dawno temu, że wydawało mi się teraz obce. Obróciłam się
pomału, trzymając nisko głowę, gotowa na cios…
Byłam zupełnie gdzie indziej.
Stałam pod dwoma ogromnymi filarami, przy których paliły się pochodnie o białym
ogniu. Spuściłam ramiona tuż przy ciele. I podniosłam głowę nieco wyżej…
W pierwszej chwili jej nie
poznałam. Nie była to Flora, którą pamiętałam. Wysoka, roześmiana brunetka o
kręconych włosach i mnóstwie naszyjników na długiej, gładkiej szyi. Siostra,
którą pamiętałam zawsze ubierała się w luźne, może trochę za duże spodnie i
wygodne bluzki. Nie przykładała ogromnej wagi do ubioru, a mimo to zawsze
kręciło się wokół niej mnóstwo chłopaków. Kiedyś poprosiłam ją, żeby zdradziła
mi jak ona to robi, na co Flora mrugnęła do mnie tajemniczo i stwierdziła, że
nie zdradzi mi zaklęcia. Teraz nie jestem pewna, czy aby na pewno był to tylko
żart…
Florę, stojącą przede mną,
poznałam dopiero po dłuższym szukaniu znajomych detali w jej zamęczonej twarzy.
Ubrana była w czerwoną, błyszczącą białymi płomieniami, suknię. Materiał opadał
smętnie z jej wychudzonych, bladych jak nagie kości ramion. Płaskie, pozbawione
połysku włosy, zaczesane miała do tyłu, jakby ktoś bawił się nią, jak lalką,
wciąż zmieniając jej fryzury. Nie patrzyła na mnie. Oczy o sinych powiekach,
iskrzących się złotem miała prztyknięte, a głowę oparła o ramię. Wyglądała
jakby spała na stojąco. Wokół jej nie zauważyłam żadnych krat, czy strażnika.
Zrobiłam cichy krok w jej stronę, wyciągając drżącą rękę. Moja siostra…
Nagle powieki Flory drgnęły i
podniosła oczy. Nasze spojrzenia się spotkały. W pierwszej chwili moja siostra
z pewnością mnie nie poznała lub nie chciała wierzyć, że to ja naprawdę.
Otworzyła szeroko oczy, a jej ciemne wargi zadrgały niebezpiecznie, jakby była
bliska płaczu. Gdy podeszłam jeszcze parę kroków, Flora zakołysała się
dziwacznie i prawie upadła. Nie wiedziałam, dlaczego tak się zachowała.
Podeszłam kolejne parę kroków, na co moja siostra zareagowała, wyciągnięciem
bladych ramion przed siebie, jakby chciała mnie zatrzymać. Na jej przegubach
zabrzęczał ciężki łańcuch, który zalśnił niebezpiecznie w blasku jasnego ognia.
- Nie… nie podchodź. Proszę cię.-
wyszeptała łamiącym się głosem, cofając się urywanym chodem, jakby chciała się
zbliżyć, a bała się czegoś, czego nawet nie mogę sobie wyobrazić.
- Flora, przyszłam cię uwolnić!-
powiedziałam z naciskiem, pokonując resztę dzielącej nas odległości.
Na moje słowa, Flora niemal
zaczęła rwać sobie włosy z głowy. Wyglądała jakby oszalała. Wytrzeszczyła na
mnie oczy i zamachnęła się ręką, dzwoniąc okropnie łańcuchami. Potem zakryła
sobie usta rozedrganymi palcami i skuliła się w sobie, tłumiąc szloch.
- Wiedziałam, że przyjdziesz,
Arleto. Wiedziałam… Ale cały czas błagałam, byś jednak się nie zjawiła.
Dlaczego przyszłaś? No, powiedz mi, dlaczego?!- jej nagły wybuch gniewu cofnął
mnie o trzy kroki.- Chroniłam cię. Oddałam za ciebie wszystko co miałam. A ty
przyszłaś po mnie?!
Nie wiedziałam, co mam teraz
zrobić. Moja siostra krzyczała z żalu, zakuta w łańcuchy w Pandorze. Nie
chciała bym przychodziła. Błagała bym tego nie robiła. Coś we mnie pękło. Ale
nie było to serce. Moje serce jest zbyt trwałe.
- Nie zostawię cię tu.- orzekłam
z największą zaciętością, na jaką było mnie stać i spojrzałam w półprzymknięte
oczy mojej starszej siostry.- Nie zamierzam…
Wbrew wszystkiemu Flora
uśmiechnęła się do mnie ciepło i wzięła urywany oddech, który zabrzmiał, tak
jakby nie oddychała latami.
- Wiem, siostrzyczko. Wiem. Dlatego
ja zrobię, to co należy. Znów cię ochronię. Ale to będzie już ostatni raz,
obiecuję…
Usta znów jej zadrgały. Nie
zdążyłam nawet mrugnąć okiem. Nie zdążyłabym zareagować, nawet gdybym wiedziała,
co zrobi i co oznaczają dla niej jej słowa. Dla mnie miały one dziwy i mroczny
sens. Nagle rozległ się metaliczny dźwięk naprężanego łańcucha i suchy, łamiący
się odgłos kruszonych ścian. Otoczył mnie basowy odgłos walących się kolumn, a
szary pył pochłonął czerwoną postać mojej siostry. Całe moje ciało ścisnęło
przerażenie, gdy zrozumiałam co postanowiła Flora. Moja siostra zamierzała
zburzyć Pandorę i pogrzebać nas w jej zgliszczach!
- Flora, nie!- krzyknęłam,
klucząc do niej pomiędzy deszczem spadających gruzów.
Potykając się o własne stopy i
wszystko, wszystko wirujące wokół mnie, podążałam do Flory. Jednak zamiast się
do niej zbliżać, miałam wrażenie, że się oddalam. Oddalam miarowo i stanowczo,
jakby jakaś niewidzialna siła, jak zrównoważony policjant, odciągała mnie od
miejsca wypadku, w którym zginął ktoś mi bliski. Walczyłam z tą mocą,
wrzeszczałam, wierzgałam, szarpałam się i wyrywałam z całych sił. Na próżno.
Nic nie mogło mnie tu pozostawić. Patrzyłam, jak majacząca w oddali sylwetka
mojej siostry robi się coraz mniejsza i mniejsza i nim całkiem straciłam ją z
pola widzenia, usłyszałam cichy, umęczony głos Flory.
- Wybacz, siostrzyczko.
A później zapadła ciemność.
Nie straciłam świadomości. Nie.
Zapadła tylko ciemność. Utonęłam w jej szponach, by po chwili powrócić wraz z
jasnością, która wypchnęła mnie ku sobie z całą siłą. A potem znów ciemność i
jasność. Ciemność. Jasność. Ciemność. Jasność. Jak zabawa w przeciąganie liny
pomiędzy dobrem i złem. Wieczna potyczka nieśmiertelnych dzieci Wszechświata.
Podniosłam się na nogi, patrząc w
górę, co chwilę to mrużąc, to znów szeroko otwierając oczy. Nie mogłam
stwierdzić gdzie teraz jestem. Panowała wokół mnie niczym nie zmącona cisza,
ale nic poza tym nie mogłam zauważyć w migającym świetle. Pochyliłam się i
zaczęłam po omacku szukać palcami jakiś wskazówek. Nie natrafiłam na gruz ani
pył. Nie byłam już w Pandorze. Może więzienie mojej siostry przestało już
istnieć? Wraz z nią? Ta myśl niemal mnie sparaliżowała. Nie byłam w stanie zrozumieć
dlaczego…
Podłoga, której dotykałam była
zimna i gładka, ale wcale nie śliska. Na opuszkach wyczułam też delikatny
meszek cienkiej warstwy kurzu. Coś mi to przypominało. Przypominało miejsce,
które już kiedyś odwiedziłam, ale w którym nie przebywałam zbyt długo by być
pewna… Moje rozmyślania zakończył stukot obcasów. Nagły, natarczywy, pewny
tego, gdzie chce dotrzeć. Wyprostowałam się nasłuchując. Chwile jasności były
zbyt krótkie… Chwile ciemności były zbyt długie. A mimo to rozpoznałam jej
oddech. Dźwięk furii i rozczarowania swoim życiem. Mignieniem światła ujrzałam
twarz Evity. Mignieniem ciemności usłyszałam jej oddech i kroki. Jasnością
zobaczyłam błysk ostrza i mętną, przekrwioną tęczówkę jej oka. Ciemnością
usłyszałam świst noża i rozdzierający, wilgotny
ból i szept:
- Jesteś najgorszą plagą
Wszechświata. Lepiej będzie jeśli zginiesz i pójdziesz do Piekła, tam gdzie
twoje jedyne, cholerne miejsce…
Evita wbiła mi Sztylet Światów aż
po samą rękojeść i przekręciła go brutalnie, tak że obie usłyszałyśmy chrobot
ostrza o mój kręgosłup. Potem wyciągnęła go powoli, napawając się moim
cierpieniem. Gdy nastąpiła jasność, spojrzałam zamglonym spojrzeniem na
Labirynt Żelaznych Ksiąg. Gdy nastała ciemność, poczułam żelazny, cierpki smak
swojej krwi, zalewającej mi usta i barwiącej zęby na burgund. Upadłam na kolana
i osunęłam się na ziemię, pozbawiona jakiejkolwiek woli. Gdy rozbłysło światło,
zdawało mi się, że zobaczyłam Nouel’a. Gdy ogarnęła mnie ciemność, nie było już
niczego.

Nie zdążyłam jeszcze nic przeczytać prócz prologu i pierwsze skojarzenie to: Alice Madness Returns :D.
OdpowiedzUsuńWpadam tu głównie, ponieważ *fanfary* zostałaś nominowana do Liebster Award.
Info tu: runicalblade-trilogy.blogspot.com
A ja pozdrawiam,
Death.