Tytanidy Światła i Ciemności
KLIK- MUZYKA DO ROZDZIAŁU
Potem znów powróciłam. Słaba,
pokonana. Leżałam z boku sceny, wpatrując się w jeden tylko punkt, zbyt
wycieńczona by mrugnąć. Moim ciałem poruszył dziwny tik, który był jedyną
rzeczą, którą jeszcze poczułam. Obraz przed moimi oczami to gubił, to znów odzyskiwał
ostrość, walcząc wraz ze mną o każdą sekundę. Nie czułam bólu, bo to co działo
się wtedy z moim ciałem stanowczo wykracza poza skalę cierpienia. Byłam
osłabiona i ogłuszona utratą kolejnych litrów krwi, która roztaczała się
bezbarwną kałużą tuż przede mną. Spróbowałam zatamować krwotok lecz na próżno.
Po moich blednących rękach ściekały czerwone strumyczki mojego nikłego życia. W
gardle czułam duszące pulsowanie mojego serca, które biło raz wolniej raz
szybciej. Z pewnością chciało nacieszyć się swym ruchem, póki jeszcze mogło. A
miałam być wygraną…
Moje powieki robiły się coraz
cięższe i cięższe. W mojej głowie szumiały myśli, by je zamknąć. Tak po prostu.
Byłam taka zmęczona, jedyne o co wtedy prosiłam to sen. Głęboki sen, w który
zapadłabym na wieki. Ale wtedy usłyszałam głos. Głos, który pomimo swej mocy,
ledwie do mnie docierał, poprzez narastającą błonę, która mnie oblepiała.
- Coś ty narobiła, głupia?!
Zapłacisz!- Nouel. A wiec jednak.
Chciałam wstać. Krzyczeć. Biec do
niego. A jedyne, na co było mnie wtedy stać, to szersze otworzenie oczu i
walka, by ich nie zamknąć… Ujrzałam trzy osoby. Jedna stała w niewielkim
oddaleniu od dwóch, które trzymały się blisko siebie. Osobą, która stała
samotnie był Nouel. Wysoki, postawny, ubrany na czarno- groźny i wściekły. W
dwóch pozostałych rozpoznałam kruchą postać Evity i Mateo, który czujnie
obserwował Nouel’a. Walcząc o każdy oddech, obserwowałam w ciszy co nastąpi.
- Myślałem, że to już koniec dla Złodziei
Chaosu. Że zapłaciliście wystarczającą cenę za swoją przeszłość. Widać, myliłem
się… - głos demona Ognia zadrgał ledwie zauważalnie, by po chwili znów zyskać
morderczy dźwięk. – Zawsze jednak można naprawić błędy, nieprawdaż?
To mówiąc, całkowicie bez
ostrzeżenia, Nouel skoczył ku Evicie, jak pantera na swoją ofiarę, zasłaniając
ją swoim ciałem. Dziewczyna nie zdążyła choćby krzyknąć. Rozległo się ciepłe mlaśnięcie
i krótki chrobot kości. Chłopak odsunął się od Evity, rzucając w kąt jej
bezwładne ciało pozbawione… głowy.
- Oko za oko, Mateo. Zapamiętaj
to sobie, gdybyś jeszcze kiedyś planował coś podobnego. Śmiem twierdzić, że
jednak nie jesteś pozbawiony rozumu w aż tak dramatyczny sposób. Łap!- po tych
słowach Nouel rzucił głowę Evity prosto w ręce Mateo.
Chciałam się uśmiechnąć, ale nie
mogłam. Nouel zemścił się dla mnie. Odbił piłeczkę Evity prosto w jej dawnego
ukochanego. Z trudem skierowałam oczy na Mateo. Chłopak przez chwilę trzymał w
rękach, to co zostało z dziewczyny, dla której poświęcił tak wiele. Jego twarz
była dla mnie zamazana, jednak wiedziałam, że chłopak mocno się nad czymś
zastanawia. Może wspomina, to co było kiedyś, patrząc w martwe oczy Evity?
Nagle wyprostował się i upuścił głowę dziewczyny pod swoje nogi. Wiele bym
dała, by widzieć wtedy wyraz jego twarzy. Niestety, odbicie jego myśli,
zostanie dla mnie już na zawsze tajemnicą. Mateo spojrzał na Nouela, później
rzucił okiem na mnie, tak mi się zdawało, bo odwrócił ku mnie głowę i… odszedł.
W pierwszej chwili stał nad trupem Evity, a w drugiej już go nie było.
Zrezygnował. Nie kochał jej. Nie była dla niego nikim wartościowym, tylko mu
się tak zdawało. Przyszedł po nią aż do Tartaru, a gdy ją ujrzał, stwierdził że
nigdy nie była warta tego, co jej ofiarował. I tak skończyła się ich historia.
Nigdy romantyczna. Nigdy o miłości. Opowieść o czymś zupełnie innym. Opowieść,
która uczy, jak zapominać…
Wzięłam płytki wdech, który
zaszeleścił w moich płucach niemrawo. Ostatnia kropla krwi upadła na podłogę,
przelewając czarę mego istnienia. Przed oczami zatańczyły mi czarne plamki, a
wydech uwiązł gdzieś w połowie drogi przez moje usta. Serce uderzyło pół tonu,
jakoś niepewne czystości swego dźwięku. Ciało mi zesztywniało, a ja już
wiedziałam, że to koniec. I, tak naprawdę, chyba się ucieszyłam…
***
***
Myślałam, że odejdę w pokoju.
Miałam nadzieję, że skoro już tyle wycierpiałam, to los odejmie ode mnie,
pochylony nade mną amulet nieszczęścia i odejdzie, szukając kolejnej ofiary
gdzie indziej. Wykrwawiłam się na śmierć. Umarłam powolną śmiercią. Nie byłam
już człowiekiem. Teraz nie byłam nawet Hybrydą Lodu. Byłam duchem, przynajmniej
tak mi się wydawało, choć nie mogę mieć pewności. Na mojej drodze stawały
demony, żywiołaki, ludzie z darami i zjawy, ale nigdy nie spotkałam ducha.
Prawdę powiedziawszy nigdy nie wierzyłam w coś tak niematerialnego, jak ludzkie
dusze zawieszone gdzieś w niebycie, a tu proszę, właśnie opisuję siebie!
Otworzyłam po prostu oczy, ale
nie zaczerpnęłam głębokiego, wolnego oddechu, jak ludzie, którzy budzą się z
głębokiego snu, który daje im wytchnienie. Nie potrzebowałam już powietrza.
Moje serce stanęło, a płuca skurczyły się, tak iż nawet gdyby chciały, nie
zmieściłyby ani grama tlenu. Należałam do świata umarłych. Ale nie odeszłam…
Nie była to moja decyzja. Coś trzymało mnie tutaj za sznurek, jakbym była
balonikiem, który w każdej chwili może odlecieć daleko, ku niebu. Popatrzyłam
na swoje dłonie. Nie były przezroczyste ani trupioblade. Były takie, jak je
pamiętałam. Zwyczajne. W ogóle moja skóra i cała moja postać nie uległa zmianie.
Wiedziałam jednak, że nie żyję. Że jestem kimś ponad to wszystko. Ponad każdy
ból i cierpienie. Byłam na swój sposób wolna i to napawało mnie uczuciem nie do
opisania.
Ale wtedy spojrzałam na podłogę
koło moich stóp. Leżałam tam. A raczej to co ze mnie pozostało. Ludzka powłoka.
Ludzkie ciało zimne i wyschnięte na pył, bez ani jednej kropelki krwi w żyłach.
To ze mnie pozostało… Pochyliłam się nad swoją zastygłą w skupieniu twarzą.
Pamiętam, że umarłam, zastanawiając się nad tym co tak naprawdę łączyło Mateo i
Evitę. Doszłam wtedy do wniosku, że nie łączyło ich praktycznie nic, a ta mała
nić, która splatała ich losy pękła wraz ze śmiercią dziewczyny. Może powinnam
im współczuć? A może jednak nie… To właśnie Evita mnie zabiła, wbijając we mnie
Sztylet Światów aż po samą zdobioną rękojeść. Evita… jestem ciekawa gdzie teraz
się znajduje. O ile jeszcze istnieje, co na szczęście jest mało prawdopodobne.
Ile razy można umierać?
Wyprostowałam się i omiotłam
spojrzeniem wysokie rzędy Żelaznych Ksiąg. Przez chwilę było cicho i spokojnie.
Ale wtedy pojawił się cień, który delikatnym łukiem opadł na moje martwe
oblicze. W ostatniej chwili odsunęłam się, nim Nouel zdążył zatopić rękę w moim
niematerialnym ciele. Obserwowałam, jak chłopak klęczy koło mnie, nie zważając
na to, iż w jego spodnie na kolanach wsiąka moja na wpół zakrzepnięta krew.
Zacisnął usta w wąską linię i pogłaskał mnie czule po policzku. Mnie? Jaką
mnie? To tylko moje ciało, ale wiele bym dała by poczuć jego dotyk na swojej
skórze. Ciemne włosy Nouel’a przysłaniały mu twarz mrocznym baldachimem. Nie
mogłam dostrzec jego jasnych oczu.
- Przepraszam cię, Arleto.
Kolejny raz przepraszam cię, za to iż cię skrzywdziłem. Ale obiecuję ci, że
znajdę sposób, by cię sprowadzić z powrotem…- wyszeptał z mocą.
A potem, zupełnie nieoczekiwanie
pochylił się nad moim ciałem i złożył na moich sinych ustach krótki pocałunek.
Drgnęłam zaskoczona. Pocałował mnie… Nouel mnie pocałował, choć już nie żyłę i
nie mogę oddać pocałunku…
- Proszę, proszę. Wielki i
potężny Nouel nad żałosnymi zwłokami Hybrydziej łajzy. Naprawdę, nie ma po czym
płakać. – na scenę wkroczyła Veronica, całą sobą manifestując radość z mojej
śmierci. Wyglądała jakby jej ulżyło i jakby w każdej chwili była gotowa na
imprezę mojej stypy.
Nouel odwrócił się do niej
niechętnie.
- Po co tu przyszłaś, Vero?-
chłopak z trudem tłumił smutek w swoim głosie. Gdybym tylko mogła, zapłakałabym
za nim…
- Chciałam się tylko upewnić, że
to koniec.- Święte Oblicze spojrzała na moje ciało, nie kryjąc zadowolenia.-
Ostatnia Hybryda z głowy. Teraz szanse będą wyrównane…
Veronica odwróciła się by odejść
i wtedy stanęła twarzą w twarz z… Yin. Siostra Wu Ai górowała nad nią wzrostem
i czymś niedostrzegalnym dla oka. Godnością i honorem… Przez chwilę obie
siostry mierzyły się stalowymi spojrzeniami. Jedna była uosobieniem dobra,
druga reprezentowała czyste zło.
- Nie sądziłam, że się jeszcze
kiedyś spotkamy, siostro.- rzekła w końcu starsza z nich.
- Również miałam taką nadzieję.-
syknęła druga.
- Nadzieja demona, coś
niespotykanego.- Yin skrzywiła się z niesmakiem. Zawiał wiatr, coś świsnęło w
powietrzu, jak mocne skrzydła.
Yin trzymała w dłoniach potężne,
metalowe wachlarze, które pulsowały delikatnie białą poświatą papieru.
Wyciągnęła ręce na boki, ukazując swą broń, niczym orzeł gotowy do lotu.
Podobnie uczyniła Wu Ai. Ona jednak miała czarne wachlarze, które błyszczały w
blasku roztaczanym przez jej siostrę, niczym oczy kruka.
Pierwsza zaatakowała Wu Ai. Jej
siostra nie spieszyła się z oddawaniem ciosów, jednak bez mrugnięcia okiem
blokowała każdy atak Veroniki. Wiatr wachlarzy wirował wokół nich, tańcząc z
nimi w parach mrocznego walca. Świsty, jak bicze smagały powietrze, tworząc drapieżną melodię
walki. A one, starożytne siostry, pragnęły tylko pokonać przeciwniczkę. Jedna w
rewanżu, druga ku zwycięstwie śmierci. Przez dłuższą chwilę obie walczyły
równo, wiekami trenując swój kunszt, jednak w pewnym momencie Wu popełniła
błąd. Błąd, który od razu wykorzystała jej siostra. Yin zamachnęła się cienką
krawędzią wachlarza, żłobiąc w czole swojej siostry długą, hańbiącą linię krwi.
Wszystko nagle zamarło. Wszechświat wstrzymał oddech, by obserwować zmagania
swoich niezwykłych córek. Spojrzałam na Veronicę. Jej obliczę rozciągnęło się w
gniewie, a oczy zaszły ciemną mgłą furii. Dziewczyna dotknęła palcem krwawiącej
rany. Obtarła ją wierzchem dłoni, rozmazując na czole czerwoną flagę błędu. Czarne
wachlarze kruka upadły z brzękiem na ziemię. Wu Ai rozchyliła wargi, ukazując
dwa rzędy zaostrzonych zębów. Jej skóra przybrała w jednej chwili kolor podobny
do ledwie zastygłej lawy, a jej żyły rozbłysły ogniem. Takiego Świętego Oblicza
nikt dawno już nie oglądał. Była przerażająca. Była prawdziwym Demonem.
Przeniosłam oczy na Yin. Sądziłam, że choć w najmniejszym stopniu okaże strach.
Jednak w jej oczach czaiła się jedynie skrzętnie chowana moc i siła. Tęczówki
zaczęły jej pomału mętnieć i rozmywać się, aż jej spojrzenie stało się idealnie
białe, jak śnieg w wysokich górach. Yin także
złożyła wachlarze. Szata jej załopotała, a skóra rąk i twarzy przybrała
niebieskawy odcień, który falował równo na zmianę to blednąc, to znów
przybierając na sile. I obie siostry stanęły naprzeciwko siebie. Tytanidy
światła i ciemności. Istoty przeciwieństwa. Tym razem pierwsza zaatakowała Yin.
Rozłożyła ręce, a z pod ziemi
wyłoniły się grube pnącza, które jak morskie potwory pognały ku Wu. Cała ziemia
zatrzęsła się w posadach, gdy w jej ciele zaroiło się od sług Yin Tian.
Veronica przykucnęła, czekając cierpliwie na odpowiedni moment. Gdy ów moment
nadszedł, dziewczyna wzbiła się w powietrze, niczym mroczny ptak, obróciła się
w powietrzu, jak akrobatka i runęła w dół, wystawiając twarz na siłę wiatru.
Yin nie czekała aż ów lot dobiegnie końca. Machnęła ręką w górę, a jedno z
pnączy, grube jak najstarsze z drzew, wybiło się wysoko, na spotkanie Demona.
Jego omszałe gałęzie rozwarły się niczym ogromna dłoń Yin i złapały jej siostrę
w silny uścisk. Potem drewniana ręka pnączy opadła z łoskotem na dół, dusząc w
swoim wnętrzu Veronicę. Ale nie trwało to długo, bo oto drzewne więzienie
zaczęło dymić i pękać, aż rozprysło się deszczem drewna i fioletowych płomieni.
Wu nie zamierzała dać się tak łatwo pokonać. Wypadła na ziemię, wśród syczących
biczów swoich piorunów, niemal płonąc własnym ogniem. Yin czekała już na nią,
wirując wśród głazów. Otoczyła się nimi niczym murem i pozwoliła swojej
młodszej siostrze wykonać kolejny ruch. Ta zaczęła smagać biczami fioletowych
błysków tarcze Yin Tian, które twardo stały na straży swojej pani. Ziemia jest
potężnym żywiołem, pomyślałam w tym samym momencie, w którym starsza siostra
zamachnęła się obiema rękami, a potężne głazy, jak średniowieczne pociski,
pognały ku Świętemu Obliczu. Łomot ich upadków, idealnie współgrał z kolejnymi
potknięciami Wu Ai, która słabnąc coraz bardziej, z minuty ma minutę gubiła się
w walce niczym dziecko. Wciąż potykała się o korzenie, które podkładała pod jej
stopy jej przeciwniczka. I w końcu Yin uniosła nad siebie ostatni głaz, który
lewitując nad jej głową, wydawał się lekki, jak puch. Widziałam jednak jej
napięte ze zmęczenia ścięgna odsłoniętej szyi i mocne mięśnie ramion. Ją też ta
walka kosztowała wiele wysiłku. Zamachnęła się i rzuciła kamień, który wirując
zaciekle, na chwilę zastygł w powietrzu, by zaraz runąć ze świstem wprost na
Veronicę. Dziewczyna zdążyła jedynie zasłonić sobie głowę rękami, nim moc jej
siostry na dobre stłamsiła filetowe iskry.
Zapadła cisza. Pełna napięcia i
oczekiwania. Czy to już koniec bitwy? Podeszłam wolno do kamienia, który
wydrążył swoim ciężarem duży krater. Podobnie uczyniła Yin, idąc dumnie,
obleczona jasną aurą. Jej spojrzenie wciąż było białe i nieprzeniknione, ale
już łagodniejsze i o wiele spokojniejsze, jakby Yin wiedziała, że zakończyła
potyczkę. Palce zacisnęła na swoich orlich wachlarzach i pochyliła się nad
głazem. Machnęła prawą ręką w bok, wywołując lekki powiew wiatru. Kamień
przetoczył się leniwie, ukazując ciało Wu Ai. Święte Oblicze żyła. Leżała z
twarzą pokrytą brudem i sadzą, a w jej powykręcanych rękach co chwilę pojawiały
się cienkie pasemka fioletowych piorunów, jak zwarcia po burzy. Dziewczyna
straciła swój demoniczny wygląd i teraz wpatrywała się wielkimi, ciemnymi
oczami w stojącą nad nią Yin. Była słaba i pokonana. Ale wciąż nie martwa. Byłam ciekawa co nastąpi…
Starsza siostra złożyła
wachlarze. Przeciwnik został pokonany. Obserwowałam jak ona także powraca do
swej zwykłej postaci. Jej niebieskawa skóra znów stała się zwyczajnie blada, a
żyły znikły w głębi jej ciała. Coś w jej oczach zafalowało i zielona tęczówka
znów pojawiła się w pełni swego intensywnego odcienia szmaragdu. Yin wzięła
głęboki wdech i rzekła, patrząc prosto w oczy Wu:
- Powiedz mi, siostro, czy twoim
zdaniem taki los był wart tego wszystkiego?
Nie usłyszała odpowiedzi. I chyba
nawet jej nie oczekiwała. Wyprostowała się wolno i zwróciła swoją twarz w
stronę Nouel’a. Chłopak był świadkiem całej bitwy, ale nawet nie kiwnął palcem,
gdy strona dobra przechyliła szalę na swoją korzyść.
- Zabieram ciało Arlety ze sobą.-
oświadczyła, tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Nouel kiwnął głową, jakby tylko
czekał na jej słowa. Podniósł mnie i odgarnął mi splątane zakrzepłą krwią włosy
z twarzy. Miałam zamknięte oczy o sinych powiekach z nikłymi siateczkami
fioletowych żyłek. Byłam martwa. Byłam trupem. A mimo to Nouel znów pogładził
mnie po policzku i szepnął w ucho, coś czego nie zdołałam usłyszeć. Potem
podszedł do Yin i podał mnie jej, na wyciągnięte ręce. Dziewczyna bez trudu
uniosła moje ciało, jakby ważyło tyle co nic. Był to dziwny widok. Nouel
ostatni raz spojrzał na moje blade oblicze i odwrócił się by odejść.
Nagle zatrzymał się, jakby się
nad czymś usilnie zastanawiał i znów stanął twarzą do Yin.
- Wiesz jak ją wrócić z
powrotem?- zapytał suchym głosem.
W odpowiedzi Yin jedynie
mrugnęła. Nouel przygryzł wargę, postawił kołnierz swojego ciemnego płaszcza i
odszedł, zatopiony w swoich myślach.
Spojrzałam w stronę Yin… ale jej
już tam nie było. Zostałam zupełnie sama, nie licząc pokonanej Wu, która wciąż
leżała w swoim odsłoniętym grobie… Nie bałam się jej jednak. Była słaba, a ja
martwa. Teraz mogłyśmy zawrzeć nawet rozejm.
Nagle poczułam czyjąś obecność.
Pomyślałam, że której z nich wróciło lub Święte Oblicze zyskało na tyle sił, by
odejść w piekielną otchłań, liżąc swoje rany. Ale, to nie było to. Byłam
obserwowana, tak jak obserwuje się treningi tancerzy zza weneckiego lustra. Ty
ich widzisz, ale oni ciebie nie. Z ich strony jest to zwykłe lustro, dzięki
któremu mogą dostrzegać swoje błędy, z drugiej jednak strony jest to jednak
szyba, która daje tę właśnie przewagę, widzenia więcej zza cienia.
- Kim jesteś?!- krzyknęłam przed
siebie, nie wiedząc, w która stronę zwrócić twarz.
W odpowiedzi usłyszałam ciche
szemranie wielu głosów. Przez nie wszystkie przebił się tylko jeden:
- Chodź, a się dowiesz.
I wtedy oślepłam. Straciłam
ludzkie oczy, odbijające rzeczywistość, by przejść na drugą stronę. Spojrzałam
przez soczewkę szklanej części lustra weneckiego…

Komentarze
Prześlij komentarz