Dezerterzy Nadziei

KLIK-MUZYKA DO ROZDZIAŁU 


W ciemności zamkniętych oczu i w ciepłym zamknięciu ramion Nouel’a do moich uszu doszedł wrzask. Wrzask nieludzki, demoniczny. Przepełniony był wściekłością i tak niewyobrażalnym jadem, że poczułam, jak moje ciało nasiąka trucizną jego echa. Dźwięk rozbrzmiewał w mojej głowie jeszcze długo potem, gdy zamilkł. Poczułam pod palcami, jak całe ciało Nouel’a napina się mocno, a jego dłonie na moich łopatkach pewniej przyciskają mnie do siebie. Chciałam się od niego odsunąć, żeby zobaczyć co się dzieje, ale jego silny uścisk nie pozwolił mi choćby drgnąć. Nasłuchiwałam więc…
Ziemia pod moimi stopami zadrżała, wiatr niemal powalił na ziemię, policzki ogrzała fala ognia, która wybuchła niespodziewanie. A potem spadł deszcz. Ulewa uderzała o nasze splecione ramiona. Nouel szepnął mi we włosy, żebym się nie ruszała. W tym samym momencie, coś zadudniło za moimi plecami, a po skórze przeszedł mi lodowaty dreszcz. Nie wiedziałam co chodzi, ale czułam, jak Nouel bacznie obserwuje bieg wydarzeń. Musiało to być coś niespotykanego i jednocześnie coś tak strasznego, że chłopak pragnął oszczędzić mi widoku tego wydarzenia, choćby zamglonego zarysu. Postanowiłam spróbować odgarnąć niewyraźną biel mgły.
- Nouel, co się dzieje?- szepnęłam.
- Ciii, nic nie mów. Jeśli ci karzę, uciekaj prosto przed siebie i nie oglądaj się… dobrze?- odrzekł on powoli, cały czas obserwując, to czego ja nie mogłam zobaczyć.
I nagle:
- Obiecałeś jej nie skrzywdzić!- krzyk rozdzierający niebo nad nami.
Coś przewróciło mi się w żołądku, gdy rozpoznałam znajoma nutę. Gorzką i pełną ukrywanego wiekami cierpienia. Posmak krwi w ustach, którego nie sposób się pozbyć. Veronica…
- Nouel, puść mnie. Puść mnie, słyszysz?!- wyszeptałam z mocą. Przez chwilę chłopak chciał mnie zatrzymać, ale w końcu dał za wygraną i rozluźnił uścisk.
Odwróciłam się na pięcie i ujrzałam rozrzucone w bezwładnej pozie białe ciało Yin o rozwianych włosach koloru hebanu. Nie mogłam dostrzec jej twarzy, ponieważ jej młodsza siostra pochylała się nad nią, przysłaniając Yin. I pomimo dzielących je, spalonych wieki temu mostów, można było wyczuć między nimi potężną więź. Opadły zasłony i dla niektórych nadszedł czas, by zmierzyć się ze swoimi osobistymi demonami. Wu Ai upadła obok swojej zmarłej siostry, jakby ktoś odjął od niej wszelką siłę, którą sobą dotąd reprezentowała. Opuściło ją zło i pozostawiło w jej ciele jedynie tę cząstkę jej samej, która zawsze kochała Yin. Mimo wszystko. Mimo wszelkiej zawiści i zazdrości. Ramiona Veroniki zadrgały niebezpiecznie, a całe jej ciało skuliło się w sobie, by stać się żałośnie nikłe i słabe.
- Miałeś zostawić ją w spokoju! Ona miała być bezpieczna…! Bezpieczna!!!- głos jej się załamał.
Świat na chwilę zamarł. Nikt nie wierzył, że oto Święte Oblicze płacze... Wu ułożyła sobie głowę Yin na kolanach, tak delikatnie, jak  wkłada się najdroższy skarb do żelaznej szkatułki na pięć kłódek. Nie dostrzegając nikogo, poza siostrą ta demoniczna dziewczyna, pozbawiona choćby najmniejszej cząstki serca, zapłakała, tuląc do siebie to, co pozostało z osoby, którą kiedyś tak bardzo skrzywdziła.
- Arleto, proszę cię, chodź.- Nouel dotknął mojej dłoni. Ledwie to zauważyłam. Moje policzki były mokre od łez. Dopiero śmierć jednej z sióstr, pozwoliła drugiej przejrzeć na oczy. Jak bardzo musimy czasem cierpieć, by być w stanie zrozumieć, jak wieloma strasznymi błędami jesteśmy przykuci do klifu, gdzie przypływ nadchodzi ścianą ich skutków. I wtedy tylko od nas zależy, czy ostatecznie sięgniemy dna, czy kajdany spadną, a my wybijemy się ponad taflę wody…
Wu nagle podniosła umęczoną twarz, która w jednej chwili odzyskała z powrotem swój upiorny wyraz. Zachłysnęłam się powietrzem. Znałam ten grymas, aż za dobrze. Rozpoznałam w nim pragnienie zemsty. Ktoś wzmocnił uścisk na mojej ręce.
- Idziemy. Już!  
Nouel pociągnął mnie za sobą. To była nasza ostania szansa. W następnym momencie Wu podniosła się  z klęczek, uśmiechając się w przerażający sposób, żadnej krwi i zapłaty. Uniosła ręce wysoko w górę, by zmieść z powierzchni ziemi wszystkich tych, którzy stali najbliżej. Nie zważała na to, czy unicestwia przeciwników, czy swoich. Była wściekła. Była furią. Lepiej było nie wchodzić jej teraz w drogę. Noeul wiedział co robi. Biegliśmy tak, niemal na ślepo poprzez wirujące wokół kawałki szkła, gruzu i tego, co znalazło się na ulicach Nowego Yorku.  Trzymaliśmy się mocno za ręce i ani ja, ani Nouel za nic w świecie nie zamierzaliśmy puścić. Podążałam za nim najszybciej jak mogłam, niemal czując na sobie wzrok Świętego Oblicza, która przyoblekła żałobny tren Anioła Zemsty.
- Pożałujesz, że tak ze mną zagrałeś, Lucyferze. Stworzyłeś potwora, nad którym już nie masz kontroli!- jej krzyki niosły się echem po całym polu bitwy, wirując wokół żywych i martwych ciał.
Przez chwilę biali i czarni stali jak oczarowani jej wściekłością, obserwując jak niszczy wszystko co staje na jej drodze. W końcu obudzili się w otępienia i walka rozgorzała na nowo, pochłaniając jeszcze więcej istnień. A my biegliśmy, przedzieraliśmy się, jak najdalej stąd. Jak najdalej…
Nagle Nouel się zatrzymał. Stanął w miejscu, ale nie puścił mojej dłoni. Odwrócił się do mnie, nie zważając na żadne niebezpieczeństwo. Spojrzałam w jego jasne, niemal przezroczyste oczy. Wyrażały tak wiele… Emocje, słowa, gesty mieszały się w jego niebieskich tęczówkach, tworząc coś niewyobrażalnie pięknego. Nouel zrobił jeden, dzielący nas krok, puścił moją rękę, tylko po to, by obiema dłońmi ująć moją twarz. Nasze usta się spotkały. Jego gorące wargi przywarły do moich mocno, niemal boleśnie,  a ja poczułam, że z każdą chwilą chcę go więcej i więcej. Wspięłam się na palce i zatopiłam palce w jego czarnych, jak noc włosach. Przymknęłam oczy, smakując w ciemności ogień. Nasze ciała złączyły się w jedno, a ja wiedziałam, że żadna siła nie jest w stanie nas rozdzielić. Czułam go, a on mnie. Nie chciałam, by ten moment miał swój koniec. Pragnęłam tylko, by to co nas teraz łączy trwało już po kres wieczności. Ale wtedy on zamarł, by pomału, pomalutku odsunąć się ode mnie, a jednocześnie wciąż stykać czołami. Uśmiechał się. Chyba pierwszy raz widziałam, jak się uśmiecha. W kącikach oczu miał malutkie zmarszczki, świadczące o tym, że nie często się śmiał. Ale teraz to robił.  Był szczęśliwy, ja byłam z nim. Odsunął się jeszcze trochę i pogładził mnie wierzchem dłoni po policzku.
- Wybacz, że w takim miejscu, ale nie mogłem czekać dłużej…- zamruczał.
Chciałam odpowiedzieć coś zabawnego i jednocześnie inteligentnego, ale w tym momencie Nouel zmarszczył brwi, a ja zrozumiałam, że… Zostaliśmy otoczeni. Okrążyło nas wiele czarnych sępów, dziobiąc nas morderczymi spojrzeniami żółtych ślepiów. Nouel odwrócił się do mnie plecami, chroniąc mnie od niewidocznych ataków. Ja stałam się dla niego taką samą ochroną. Czułam jego ciepło, przepływające przez całe moje ciało. Na ustach wciąż miałam smak jego warg. Zacisnęłam zęby i spojrzałam na najbliższych przeciwników. Czaili się jak pantery, jedyne czego pragnąc to naszych serc, zastygających w ich pięściach. Wzięłam głęboki oddech, podświadomie pytając samą siebie, czy to mój ostatni oddech. Ostatni znów…
I zaatakowali. Nie pozwalałam żadnemu zbliżyć się ani do mnie, ani tym bardziej do Noeul’a nawet o metr. Walczyłam jak lwica, powalając kolejnych przeciwników. Nie liczyłam ran, których doświadczyłam. Nie żałowałam im mojej krwi. Oni oddawali mi za nią o wiele więcej niż te marne czerwone perły. Kopnęłam jednego kolanem w brzuch, a gdy się schylił z bólu, złapałam go za głowę i ukręciłam kark, słysząc donośne chrupniecie. W tym samym czasie Nouel spopielał żywcem trzech innych. Nie szczędził im bólu i cierpienia. Był przerażający, ale nie bałam się go. Mój Strach był kimś pięknym… Czułam się przy nim bezpieczna. Zamroziłam kolejnych dwóch, zmiażdżyłam ich swoją pięścią. Wywołałam potężną falę, która przygniotła następnego kilkoma tonami żywiołu. Jednak mimo, iż zabijaliśmy, wciąż pojawiali się kolejni. I tak bez końca. Pomału traciłam siłę. Wiedziałam, że Nouel też jest wyczerpany, ale żadne z nas nie zamierzało się poddać. Dosięgały nas kolejne ciosy, pociągając nas pomału ku ziemi. A my wciąż podnosiliśmy głowy i mówiliśmy nadchodzącej śmierci „Nie dzisiaj”.
Upadłam. Byłam wycieńczona. Osłabiona. Przed oczami wirowały mi czarne plamki, przysłaniając przeciwników. Poczułam, jak ktoś pomaga mi wstać. On zawsze czuwa. Ostatkiem sił posłałam do Piekła jednego demona, ciskając mu między oczy lodowe pociski. I wtedy pod Nouel’em także ugięły się kolana.
Pomału zaczęła zalewać nas fala czarnych demonów. Chłopak osłaniał mnie całym ciałem, przyjmując na siebie wszystkie ataki. Krzyczałam na niego, żeby się odsunął, żeby dał mi walczyć, żeby już mnie nie ochraniał i pomógł sobie. Nic nie skutkowało. Noel napiął wszystkie mięśnie. Stał się dla mnie żywą tarczą. Zamknęłam oczy, wbijając w jego przedramiona paznokcie. Nie chciałam takiego końca dla nas. Dopiero co odnaleźliśmy siebie, a już mieliśmy stracić? A co z nadzieją?
- Nadzieja umiera ostatnia, a my jeszcze nie umarliśmy. Nie umarliśmy…- wychrypiał Nouel, patrząc mi w zaciętością głęboko w oczy. Obdarował mnie krótkim pocałunkiem, który smakował krwią. Oboje zamknęliśmy oczy i wtedy… coś się zmieniło.
- Dokładnie, nadzieja umiera ostatnia. A wy się nigdzie nie wybieracie.
Ten głos. Znów ten głos, ale jakiś odmieniony. Nouel odsunął się ode mnie, a ja odnalazłam przestrzeń. Przed nami stała Wu, obleczona w jasną poświatę. Uniosła lekko ręce. Zauważyłam, że trzyma nimi w ryzach przynajmniej dziesięć demonów, które nie mogły choćby drgnąć. Wstaliśmy. Spojrzałyśmy sobie z Wu głęboko w oczy, a ja nie dojrzałam w nich ani krzty ciemności.
- Chyba najwyższy czas, by pozwolić ci nazywać mnie Vera, łajzo- rzekła Święte Oblicze. 
- A tobie, byś nazywała mnie Arleta.- odparłam.
Obie uśmiechnęłyśmy się do siebie. To była chyba najdziwniejsza sytuacja, jaką dane mi było przeżyć. Ja i Vera patrzymy na siebie bez chęci zabicia jedna drugiej. Niesamowite… I znów walczyliśmy, jednak teraz we trójkę, mając za kopana samą Święte Oblicze. Unicestwialiśmy kolejne legiony zła. Ich szeregi zaczynały się przerzedzać, a w nas wstąpiła nowa siła. Spojrzałam na Nouel’a. W jego oczach ujrzałam wiarę, w to, że przetrwamy tę burzę. I wtedy między demony wstąpiła czarna chmura, która rozpłynęła się, odsłaniając Smoka. Szatan utkwił swoje ogniste spojrzenie w Nouel’u i rzekł:
- Łudziłem się, że do tego nie dojdzie, mój synu. Niestety, nie dajesz mi wyboru…
Krótki świst i stłumiony jęk chłopaka. Nouel osunął się na ziemię, przebity ognistą włócznią. Rzuciłam się ku niemu, słysząc wokół jedynie mściwy, suchy śmiech Lucyfera. Wzięłam w dłonie twarz chłopaka i spojrzałam mu głęboko w oczy. Nie. Nie. Nie, wołałam w myślach, widząc jak jego tęczówki mętnieją coraz bardziej.
- Arleto, zabierz Nouel’a! Smoka zostaw mnie.- głos Very, przesiąknięty żądzą mordu. Jedno spojrzenie porozumienia.
Podciągnęłam chłopaka, w którego boku wciąż tkwiła włócznia. Nie chciałam jej wyciągać, bo wtedy krwotok przybrałby na sile. Za sobą usłyszałam brzęk skrzyżowanych mieczy. Wiedziałam, że będę wdzięczna za to Wu Ai do końca życia. Zacisnęłam zęby, ignorując odniesione rany. Powiedziałam sobie, że nie mogę się poddać. Po prostu nie mogę i już.
Za moimi plecami Smok wydobył z siebie gardłowy ryk, a ja gdzieś z tyłu świadomości usłyszałam jego cichy syk:
- Jeśli nie należysz do mnie, nie należysz do nikogo..!
Poczułam ogarniający mnie, palący od wewnątrz ból. Upadłam na kolana, pociągając za sobą rannego Nouel’a. Chłopak wyrwał sobie włócznie z boku i podczołgał do mnie, z twarzą zastygłą w strasznym napięciu. Z jego uchylonych ust sączyła się cienka strużka krwi. Chłopak chwycił mnie za rękę i przyciągnął moją dłoń do swojego zimnego policzka. Wokół nas wciąż toczyła się bitwa, z każdą sekundą pochłaniając coraz więcej istnień, ale to nie miało wtedy dla nas najmniejszego znaczenia. Byliśmy tylko Nouel i ja. Dezerterzy w wojnie Wszechświata. Dezerterzy nadziei, pragnący lepszego losu. Przysunęłam się do niego, czując każdy mięsień, każde ścięgno. I leżeliśmy tak, nie bacząc na nic. Złączeni w uścisku. Wieczni dopóki blisko siebie.
- Nouel…- zaczęłam słabym głosem. Chłopak przerwał mi, dotykając drżącym palcem moich ust.
Nagle całą ziemią wstrząsnął ryk. Wściekłość była przy nim jedynie ludzką słabością. Wokół nas zawirowały dźwięki. Usłyszałam głos Very. Odległy, nierzeczywisty, jak wspomnienie. Poczułam jak moje ciało odrywa się od podłoża, staje się dziwnie lekkie, ale nie martwe. Wciąż byłam żywa… O co chodziło?! W oczach Nouel’a dostrzegłam strach i niedowierzanie. Zacisnął mocniej dłonie wokół moich przegubów, ale to nie pomagało. Odlatywałam, unosiłam się coraz wyżej i wyżej pochłaniana przez niewidoczną przestrzeń. Wokół mnie zaczęła pojawiać się światłość, która otaczała mnie zacieśniając się wciąż pierścieniem. Wiedziałam, że nie ucieknę od tego. Nouel też to zrozumiał. Po jego policzku spłynęła jedna srebrna łza. Nie sprzeciwiałam się, gdy rozluźnił uścisk. Ostanie co usłyszałam z jego ust, brzmiało bardziej jak obietnica niż wyznanie:
- Kocham cię, Arleto. Tak bardzo cię kocham… 
I pochłonęła mnie jasność. 

          https://33.media.tumblr.com/ccef0a4fc61006dd75f950e7abb51860/tumblr_mtiu5hfTA61sj2gl9o1_500.gif

Komentarze

  1. No nie gadaj, że to koniec :-( ...

    ...Ale jeśli będzie następny rozdział, to będzie zarąbiście :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Epilog

Tytanidy Światła i Ciemności

GDZIE WRÓBLE?