Złodziejka Chaosu



Dowiedziała się… Ona już wie.
Przełknąłem ślinę, siląc się na spokój. Przecież to nic nie znaczy. Nic nie znaczy. Musiała się kiedyś dowiedzieć. Nie było szans, na ukrycie tego wszystkiego. Nie można było tego ukrywać, okłamywać jej. Nie… Musiała wiedzieć.
Ale,… to wszystko było tak dawno. Po tych wydarzeniach, została jedynie legenda. Co więc daje jej ta wiedza. O niej? Przecież ona już nie żyje. O nim? Przecież on o niej już zapomniał. O mnie…?  Przecież, wciąż cię pragnę, Arleto. Nic nie zmieni moich uczuć, do ciebie. Nic mnie nie złamie. Nie zawaham się przed niczym. Zdobędę cię. Choćbym miał próbować setki lat. Zdobędę… 
Wstałem i zacząłem machinalnie chodzić po pokoju. Moje kroki niosły się, krótkim echem, obijając się po czerwonych ścianach ze skamieniałej, miliony lat temu, lawy. Pamiątki, po zgładzeniu nas z powierzchni ziemi. Założyłem dłonie za plecy i zatoczyłem kolejne koło, pochłonięty ogłuszającymi mnie myślami.
Jak do niej dotrzeć? Jak się z nią spotkać. Porozmawiać. By na mnie spojrzała, jak na kogoś drogiego i wyczekiwanego? Nie mogę sam dostać się do jej Równoległej Rzeczywistości. Zbyt potężne siły ją chronią. Cóż, Yin Tian, ma swoje sposoby, by udaremnić mi każdy, kiełkujący w sercu plan… To wyśmienita wojowniczka lecz niestety niedostatecznie doceniana, przez swoich pobratymców. Uważają ją za zbyt dumną i poważną, podczas, gdy w jej głowie powstają kolejne wyśmienite fortele i plany, utrzymania drogiej Arlety z dala ode mnie. Tak, dobrze wiedziałem, kim jest strażniczka jedynej Hybrydy Lodu. Znałem też jej ukochanego Williama Cartera i Żywiołaka wody, niejakiego Mateo.  Z tym ostatnim spotkaliśmy się raz... Nigdy nie zapomnę tej bitwy, podczas, której straciłem swoje ciało i cząstkę samego nieśmiertelnego siebie. Bardzo długo leczyłem, zadane mi rany. Cierpiałem w milczeniu. Czekałem… Tak jak Veronica poprzysięgłem mu zemstę, która nadejdzie niebawem. Czułem, że zbliża się ten dzień, gdy wszystko się zmieni. Gdy dostanę swoją szansę, by zakończyć, to co niedokończone i rozpocząć, to co tak przeze mnie upragnione.
Zatrzymałem się na chwilę. Potarłem w zamyśleniu podbródek, palcami w czarnych rękawiczkach. Nie lubiłem ich gładkiej skóry, ale Veronica stwierdziła, że dobrze w nich wyglądam. Że budzę respekt, a właśnie wzbudzania respektu i ogólnego szacunku, oczekiwano od Pierwotnego Żywiołaka ognia, którym byłem. Wypuściłem głośno i przeciągle powietrze z płuc, co nigdy mi się nie zdarzało. Ta czynność miała swoją własną nazwę, ale nie mogłem sobie jej przypomnieć. Zbyt rzadko jej używałem.
- Nouel, czy ty właśnie westchnąłeś? – spytał nudny, drażniący głos, który miał swoje irytujące źródło za moimi plecami.  
Westchnienie… To właśnie to słowo!
- A gdyby nawet tak, to co ci do tego, Vero? Byłem sam w pomieszczeniu, które należy do mnie i prawdę mówiąc, nie jest wskazane zakradanie się tutaj. Nie uważasz, że podchodzenie jednego z potężniejszych podziemnych demonów, nie jest nierozważne? Chyba, że gustujesz w zaskakiwaniu silniejszych od siebie i zadawanie się z nimi w kłótnie, z których zapewne nie wyjdziesz cało. Jeśli tak, to śmiało. Nie krępuj się…
                Veronica podeszła chwiejnym, luzackim krokiem, teraz już spokojnie stukając swoimi obcasami.  Stanęła naprzeciwko mnie i z wyrazem twarzy złośliwego chochlika, ziewnęła mi teatralnie prosto w twarz. Patrzyłem na to z mieszaniną irytacji i rosnącego gniewu. Veronica doskonale wiedziała, że nic jej nie zrobię. Miała dodatkowe fory u wszystkich w Piekle, ponieważ była kimś dość ważnym, by liczyć się przy niej ze słowami. Nie była najpotężniejsza, ale faktem było, że była ważna. Święte Oblicze. Posłaniec Mroku. Zwiastun Grozy… Tak nazywali ją śmiertelni. Tu, na dole, wszyscy nazywali ją Pieskiem Szatana. Oczywiście nikt nie wiedział, kto wymyślił to przezwisko. Gdyby ktoś go wydał unicestwienie byłoby wręcz nagrodą. W każdym razie Vera, bez lęku mogła śmiać mi się prosto w twarz i szturchać mnie, ile jej się podobało, a ja nie mogłem nawet podpalić jej włosów.
                - Jakiś taki zamyślony jesteś… - zaczęła figlarnie, nakręcając kosmyk czarno-czerwonych włosów na blady palec o czarnym szponie. – Jakiś taki nieobecny… Czyżbyś czym się martwił?
                - Nie twój interes. – warknąłem, patrząc na nią, jak na najgorszą plagę egipską.
Veronica wzięła się pod boki, wydymając cienkie usta. 
- No, no, no, co tak ostro. Przecież to jest mój interes. Nie pamiętasz? Kto do niej przychodził? Kto z nią rozmawiał? Kto straszył? Kto, w końcu dostarczał nam wszystkich rozrywki? – wyliczała na palcach. Z każdym wyciągnięciem palca, w jej szponach pojawiała się kolejna karta.
Nie rozstawała się ze swoimi kartami do pokera. Traktowała je jak wróżby, które muszą się spełnić, podczas, gdy pozostali widzieli w tym jedynie kolejną zabawę. Tu, na dole nie było zbyt dużo okazji do żartowania. Mrok sprawiał, że nikt nie miał chęci do wymyślania rozrywek. Gdy chcieliśmy się zabawić chodziliśmy, na górę, gdzie śmiech był wręcz gwarantowany. Ach, ci biedny, słabi ludzie…
- Chodzi o nią, prawda?
Popatrzyłem na nią uważniej.
- O tę Arletę? – spytała bystro.
- Skąd wiesz?
W odpowiedzi, dziewczyna, powachlowała się wymownie wachlarzem kart. Ach, no tak. Zapomniałbym.
- Co zamierzasz? Chyba nie wybierasz się znów na ziemię. To zbyt niebezpieczne. Teraz, kiedy…. jest jak jest.
- Nie, nie wybieram się.  I tak jej tam nie znajdę. Przecież Yin nie zaryzykuje. Jest zbyt uważna.
Veronica nagle odskoczyła i cała się zjeżyła. Jej obojętny wyraz, oszpeconej twarzy zmienił się nagle na oblicze pełne gniewu i głębokiej pogardy. Nie było dla mnie nowością, że tak reagowała na imię Yin Tian. Ale to dłuższa historia. I w dodatku dość nudna i przewidywalna.
- Nie- wspominaj- przy- mnie- o- tej- plugawej-zdrajczyni.- wysyczała, wypowiadając każde słowo z niewiarygodną mocą.  
Czas mijał, a Veronica wciąż żywiła urazę, którą starannie w sobie pielęgnowała. Kto by przypuszczał, że w tej drobnej istocie może pomieścić się tyle nienawiści?
                - Prawdę mówiąc, dobrze, że przyszłaś.- odezwałem się, jak najswobodniejszym tonem, by trochę ostudzić jej złość. – Chciałbym, byś pomogła mi zaplanować pewne przedsięwzięcie.
Veronica mimowolnie nadstawiła uszu, zmieniając wyraz twarzy, na trochę mniej przerażający. Wyprostowała się pewnie i skrzyżowała ręce na piersi. Przeniosła przy tym ciężar ciała na jedną nogę.
- A co będę z tego miała?
- Odpowiedziałbym, że czystą satysfakcję.
Popatrzyła na mnie krzywo, ale chyba coś w moim spojrzeniu przytrzymało ją na miejscu.
- Co ty planujesz?
- Chcę wedrzeć się do ich Równoległej Rzeczywistości. Chcę ją w końcu zabrać. Arletę. Zbyt długo czekałem…- oznajmiłem spokojnie.
Jej reakcja była natychmiastowa i jak najbardziej przewidywalna. Skoczyła ku mnie jak kot, prawie stykając się ze mną nosami. Wysunęła groźnie dolną szczękę i zmrużyła czarne oczy, tak że patrzyła na mnie, jedynie przez wąskie szparki powiek.
- Zwariowałeś! Byłbyś głupcem... – wyszeptała mi w twarz. Jej oddech miał zadziwiająco słodką woń.  Nie był jednak przyjemny.
Nic nie odpowiedziałem. Nie zamierzałem. Czekałem cierpliwie, aż sama do tego dojdzie. Zajęło jej to więcej czasu niż się spodziewałem. Gdy w końcu rozluźniła nieco mięsnie i odsunęła się ode mnie, miała na twarzy wymalowane tak głębokie niedowierzanie, iż nie mogłem powstrzymać się, by nie obdarzyć jej suchym uśmiechem.
- Byłbyś głupcem, chyba, że…. Jest ktoś, kto może przełamać barierę. Ktoś z zewnątrz, kto nigdzie nie należy… - Veronica obserwowała mnie uważnie.
Szukała w mojej twarzy wskazówki. Ja jednak stałem niewzruszony. Sama musiała do tego dojść… Nagle jej oczy zalśniły mrocznym blaskiem. Rozwiązała zagadkę.
-  Nouel powiedz mi! To ona?! Jak to możliwe?! ONA przecież nie żyje! NIE ŻYJE!
Niedowierzanie. Szok. Byłem zadowolony, obserwując jej zabawną reakcję. Nie często widzi się Pieska Szatana w takim stanie. Moje rozbawienie jeszcze bardziej rozsierdziło moją towarzyszkę. Opanowałem się. Pozwoliłem jej się uspokoić i uporządkować myśli. Wiedziałem, jak się czuje i byłem pewny, że potrzebuje chwili, by poukładać swoje przemyślenia. W końcu stanęła przede mną poważna i z zaciętą minął. Przypominała mi kogoś. Kogoś, kto wybrał zupełnie inną drogę…
- Dobrze. Widzę, że jesteś gotowa towarzyszyć mi w poszukiwaniach samej Złodziejki Chaosu, którą wszyscy uważają za martwą, od paru długich wieków. O ironio, w takich właśnie momentach docenia się stare znajomości, prawda?

                     http://30.media.tumblr.com/tumblr_lvnlfs1t4d1qdf43so1_500.gif

Komentarze

  1. Wybacz za Spam, ale jakoś wypromować bloga trzeba :) A więc zapraszam serdecznie na http://obietnica-zycia.blogspot.com Gdzie są dwa światy, są ludzie zamieniani w stworzenia i brani w niewole do bogatych snobów. Zapraszam wejdź, przeczytaj, daj opinię :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Epilog

Tytanidy Światła i Ciemności

GDZIE WRÓBLE?