Powrót
Leciałam.
Leciałam. Leciałam. Nic nie ważyłam. Byłam leciutka, jak białe piórko wróbla.
Wokół mnie wirowały drobiny pyłu i duszące powietrze, które tańczyło z
kosmykami moich włosów, kłębiąc się nad głową. Usłyszałam przeciągły krzyk.
Ogarnął mnie strach, że Veronica ruszyła w pogoń, ale później zrozumiałam, że
to ja krzyczę. Spadałam. Spadałam. Spadałam. Serce podeszło mi do gardła,
przyspieszając swój rytm. Poczułam ciężar własnego, zupełnie bezradnego ciała.
Słyszałam jedyni ostry szum powietrza wokół mnie. Zacisnęłam mocno powieki,
prosząc, by upadek nie odebrał mi wszystkiego. Nie puściłam dłoni Matea. Bałam
się go zgubić. Nie chciałam zostawać sama. Nie chciałam uciekać w samotności…
Nagle
moje stopy zderzyły się z czymś twardym i śliskim. Ugięły się pode mą kolana i
runęłam, nie wiedząc, gdzie jest dół, a gdzie góra. Nie byłam już przecież
lekka. Byłam ciężka. Żywa. I czułam ból. Ostre, niewidzialne igły przeszły po
moim prawym ramieniu, odbierając mi zmysły. Gorące uderzenie, rozeszło się
promieniem po moim czole, a oczy boleśnie uciekły mi w tył czaszki. Krew
zaszumiała mi wściekle w żyłach, płynąc rwącym strumieniem do serca, ale ono…
zatrzymało się. Wszystko nagle stanęło. Krew zwolniła swój szaleńczy bieg i
zastygła w moim ciele, serce zamarło, jakby nasłuchując, jakichkolwiek odgłosów
życia, a ostatni, ciepły oddech odszedł już na zawsze, by dać życie komuś
innemu. Komuś, kto doceni ten ostygły już oddech. A później nie było już nic.
Jedynie cisza i martwa istota, którą kiedyś byłam….
- No
dalej, żyj. Obudź, się to cholery…. Obudź.
Cichy, gorączkowy głos, kogoś kogo z
pewnością znałam, ale kogo nie darzyłam dostatecznym szacunkiem i sympatią, by
otworzyć oczy i go uspokoić. Pragnęłam dać mu nauczkę. Chciałam, by zrozumiał,
że nie zadaje się komuś pytania o zaufanie, gdy w następnej chwili, chce się go
pociągnąć za sobą w przepaść i zabić. Siebie i przy okazji tę drugą osobę, u
której wymuszono deklarację ślepej ufności…
- Proszę
bardzo, umieraj. Tylko sobie zrobisz tym na złość… - bulwersował się Mateo,
który próbował zawrócić mnie ze świata umarłych. Wiedziałam, że mnie
potrzebuje. I teraz też blefuje. No i wie, że już jestem świadoma. Wrócił jego
dawny sarkazm i nieuzasadniona niczym złość na cały świat. Wiedziałam jedno,
teraz już na pewno nie umrę. Nie mam szans. Muszę żyć. Najlepiej zacznę od zaraz…
Otworzyłam
oczy i od razu je zamknęłam. Jaskrawe
światło prawie mnie oślepiło. Nim
przymknęłam powieki zdążyłam jedynie zauważyć, jak klęczący nade mną Mateo
wstaje, z dziwnym wyrazem twarzy. Na pewno nie była to mina w stylu: „Chcę ci bezinteresownie pomóc, bo jestem
dobrym i troskliwym chłopakiem o sercu wyciągniętym na dłoni.” Znów zamrugałam i po paru podejściach
otworzyłam wreszcie szeroko oczy. Nie wierzyłam, że jestem, tu gdzie byłam.
Zerwałam
się na równe nogi, czego od razu pożałowałam, bo aż zatoczyłam się, a głowa
znów rozbolała mnie tak, jakbym upadła drugi raz. Gdzieś z boku usłyszałam
ciche prychnięcie pogardy. Kolejne. Nic szczególnego, z czasem można nauczyć
się je ignorować. Podniosłam oczy wysoko na elegancki, nieco zakurzony gotycki
żyrandol z prawdziwymi świecami, których nikt nigdy nie będzie mógł zapalić.
Nie pozwolę na to. Popatrzyłam na białe, śliskie, szalenie drogie marmurowe
płytki, które odbijały niewyraźny cień mojej postaci. Spojrzałam na wysokie,
szerokie, lodowe schody z solidnymi, ozdobnymi filarami u szczytu. Kiedyś kojące
zimno… Teraz palące strachem. A wszystko takie żywe, mocne. Realne. Wróciłam…
Mateo
stał pod jednym z obrazów i wpatrywał się w niego z niewiarygodną uwagą, która
nijak miała się do jego aroganckiego stylu bycia. Podniósł oczy wysoko w górę i
zastygł w całkowitym bezruchu, trzymając za plecami sztywne ręce, zaciśnięte w
zbielałe pięści. Zmrużyłam oczy zaskoczona. Coś mi tu nie grało. Już z resztą
kolejny raz. Do tego też pewnie w końcu się przyzwyczaję, ale na razie…
Podeszłam wolno do chłopaka, stąpając delikatnie na palcach, jakbym bała się
zbudzić drzemiącą w nim głęboko siłę, która zmiotłaby mnie z powierzchni ziemi.
Stanęłam tuż obok niego, ale Mateo nawet nie drgnął. Zwróciłam więc oczy na
obraz, który z taką uwagą pochłaniał swoim wzrokiem.
Był
to portret Odett. Miał jakieś dwa lata i przedstawiłam moją przyrodnią siostrę
, stojącą spokojnie, ale elegancko z książką w dłoni i czerwoną różą wetkniętą
między jej kartkami. Bardzo podobała mi się ujęta na płótnie twarz i lekki uśmiech, różowych warg. Miły i uprzejmy. Bardzo
romantyczny. Oczy Odett były wesołe i
szczere. Można było w nich zobaczyć każdą myśl mojej siostry. Każde rodzące się
w jej sercu uczucie.
Mateo
nagle poruszył się.
-
Kim jest ta dziewczyna?- spytał dziwnie suchym i ochrypłym głosem.
-
To Odett. Moja przyrodnia siostra.- powiedziałam automatycznie, jednocześnie
zwracając się całym ciałem w stronę zastygłego chłopaka. – Dlaczego pytasz?
Mateo
pomału odwrócił twarz w moją stronę. W jego obliczu czaiło się ogromne
niedowierzanie. Jego szeroko otworzone oczy ziały pustką. Chłopak otworzył
pomału usta, biorąc długi, świszczący oddech, gdy nagle w całymi hollu
rozbrzmiał stukot czyichś niecierpliwych kroków. Echo biegu niosło się szybko,
obijając po ścianach. Ani ja ani Mateo nie zdążyliśmy nawet odwrócić się od
siebie, gdy pomieszczenia wpadła rozpędzona Odett.
Nie
wyglądała tak pięknie, jak byłam przyzwyczajona ją widywać. Była chorobliwie
blada i jakby skostniała. Miała oklapłe, zmatowiałe włosy, które upięła w
niechlujny kok z rozwichrzonymi kosmykami, sterczącymi znad czoła. Rozbiegany
wzrok utkwiła we mnie i wtedy dostrzegłam przerażające sińce pod jej czekoladowymi
oczami. Jej bezbarwne usta zadygotały niebezpiecznie, brwi ściągnęły się z
głębokim smutkiem i nim się spostrzegłam, Odett już wsiała mi na szyi, łkając
spazmatycznie. Jej łzy wsiąkały w moje ubranie, kończąc tam swój krótki żywot.
A ona płakała i płakała i płakała, jak jeszcze nigdy. Objęłam ją mocno i
poczułam, jak kręci mnie w nosie. Nie uroniłam jednak ani jednej łzy. Już dawno
przeszło mi rozczulanie się nad sobą. Teraz płacz był dla mnie oznaką słabości.
Ludzkiej słabości. A na szczęście dla Odett, ona była człowiekiem i miała do
tego naturalne prawo. W odróżnieniu ode mnie…
-
Jesteś najgorszą siostrą na świecie!- wyksztusiła z siebie, z wielkim żalem, po
paru minutach. – Ale też jedyną jaką mam…
-
Odett…
Odsunęłam
ją od siebie, by spojrzeć jej w oczy. Właśnie do mnie dotarło. Zrozumiałam.
Odett nie zachowywała się tak przecież dla własnej rozrywki. Co się takiego
stało? Co się wydarzyło po moim zniknięciu w Alpach Francuskich? Ile minęło
czasu?
-
Tak się martwiłam… Gdzie ty się podziewałaś? Alice wyjechała. Szuka cię nawet w
Polsce!
Pierś
mojej siostry falowała szybko, gdy Odett gubiła kolejne oddechy. Zacisnęłam
mocniej zęby, gdy szykowałam się by zadać pytanie, które musiało paść.
-
Odett, ile czasu minęło od mojego odejścia?
–spytałam siląc się na spokój, co wcale mi nie wychodziło. Wystarczyło spojrzeć
na moje dygocące dłonie, które próbowałam ukryć w rękawach kurtki.
-
Prawe miesiąc. Miesiąc bez trzech dni…
Zapadła
okropna, dusząca cisza, gdy patrzyłyśmy się na siebie, bez mrugnięcia okiem.
Stałyśmy czoło przy czole, po prostu czując swoją obecność. Obecność żywej
osoby. Nie sennej mary. Nagle kątem oka zauważyłam ciemny ruch. Obie
odwróciłyśmy głowy w kierunku Matea, o którego obecności ja zapomniałam, a
Odett nie miała zielonego pojęcia.
Chłopak
podszedł do nas niepewnym, niemal śmiesznym dla niego krokiem, lekko
przekrzywiając głowę i wyciągając przed siebie drżącą rękę. Jego nieruchome
oczy utkwione były w Odett, jakby nie liczyło się dla niego nic poza nią. Moja
siostra zrobiła krok w tył, patrząc nieufnie na chłopaka.
-
Arlett, powiedz mi, proszę, kto to?- powiedziała szeptem.
Nie
wiedziałam czy bała się Matea, czy nie, a jeśli tak, to dlaczego? Widzieli się
pierwszy raz w życiu, ale zachowywali się, jakby spotkali się po wielu długich
latach i patrząc na siebie nawzajem, nie wiedzieli, co tym wszystkim sądzić.
-
To Mateo. Mój eee… znajomy.- powiedziałam niepewnie.
-
Mateo..? – niedowierzanie. Strach. Ból.
Dziwne
ożywienie…
Odett
przestała się cofać i powoziła Mateo podejść. Teraz oboje stali, patrząc sobie
w oczy. Żadne z nich nie zwracało na mnie najmniejszej uwagi. Obserwowałam jak
rodzi się między nimi napięcie, jak walczą ze sobą i swoimi ciałami, które
działają na siebie nawzajem jak magnesy. Zauważyłam, jak ich dłonie drgnęły i
niemal się zetknęły, by złączyć w plocie palców, gdy wtem:
-
Jesteś chłopakiem Arlett? – spytała Odett oficjalnym głosem.
Czar
prysł. Moja siostra znów była tylko moją siostrą i nie wpatrywała się tak, w
najgorszego pajaca na świecie, który chyba uratował mi życie, pociągając mnie
za sobą w przepaść równoległej rzeczywistości… Oboje odsunęli się od siebie,
nieco zakłopotani i sztywni, jakby to, co się przed chwilą wydarzyło, było
tylko nieudaną próbą w teatrze.
-
Nie.-zabrzmiała pewna, zgorzkniała odpowiedź Matea.
-
Kimś ważnym dla niej?
-
Nie sądzę.
-
Idź już…
Przez
chwilę Mateo wyglądał, jakby nie usłyszał jej słów. W jej ustach brzmiały tak
nierzeczywiście… Brzmiały, jak pożegnanie ukochanego. Pożegnanie bez odwrotu.
Na zawsze. Stałam z boku, przyglądając się tej niekończącej się scenie. Ona z
zaciętą miną, pewną swojej decyzji. On ma odejść. Nie jest nikim ważnym. Nikim
wartościowym. Pojawiłam się z nim w domu. Wróciłam. A teraz musi już iść… On z
wypisanym na twarzy głębokim szokiem i pewnym mrokiem, który przyprawiał mnie o
ciarki… W końcu Mateo drgnął. Ostatni raz spojrzał na moją siostrę i odwrócił
się ku mnie. Gdy mnie mijał usłyszałam jego cichy szept:
-
Zostanie położona Pieczęć. Siedź tu grzecznie, a nie będziesz musiała już więcej
uciekać...
Potem
po raz ostatni uniósł oczy na obraz Odett, przez jego twarz przebiegł dziwny
grymas bólu i chłopak wyszedł na dwór, rozpływając się w nieprzeniknionym
mroku.
Komentarze
Prześlij komentarz