Upadek Popiołów
Nic nie mówił. Tylko wpatrywał się we mnie swymi
przezroczystymi oczami, jakby na coś czekał. Jakby czekał, aż to ja się odezwę,
aż zrobię cokolwiek, nawet zacznę uciekać. Uciekać? Cóż, miałam wtedy wrażenie, że uciekając
odwlekałam tylko to, co nieuniknione. Byłam sama. Sama jedna, pozostawiona
przeciw całemu wszechświatowi. Co mogłam zrobić? Nic. Zupełnie nic. I właśnie
to nic robiłam w tym momencie. W końcu
Nuoel przełknął ślinę i wyciągnął ku mnie dłoń. Patrzyłam na jego rozłożone
palce. Na gest zaproszenia.
- Arleto? – spytał jakby niepewnie. Jakby nie wiedział, że
przecież nie mam wyboru…
Zacisnęłam usta. Co będzie, gdy dotknę jego dłoni? Zabierze
mnie do Podziemia? A później? Czy jako Hybryda Lodu zostanę przeklęta wśród
wiecznego ognia? Minuty mijały, a ja stałam zastygła w przerażeniu, nie mogąc
nawet mrugnąć. Moja słabość. Jedna z wielu…
- Nudzicie mnie! Kończymy przedstawienie. – warknęła z
rozdrażnieniem Veronica, gdzieś za moimi plecami.
Nagle poczułam gwałtowne szarpnięcie i piekący ból prawego
policzka. Zachwiałam się, trzepocąc rękami, by złapać równowagę. Upadłam na
zimną podłogę, uderzając prawą skronią w wystający kamień. Zadzwoniło mi
przeciągle w uszach. Dzwony jak szepty. Donośne, ale nic nie znaczące. Cios Very
był potężny. Zmiótł mnie z nóg i wciąż nie pozwalał się podnieść. Leż!- zdawało mi się, że słyszę jej
syk, gdy trąciła mnie butem.
-
Nie wierze, Nouel, że ta łamaga tyle dla ciebie znaczy. To nie Hybryda, tylko
ostatnie nieszczęście świata!- usłyszałam zniekształcony, przytłumiony mocnym
uderzeniem, głos Veroniki.
Mój zamroczony umysł wyłapywał jedynie słowa. Nic nie
czułam, o niczym nie myślałam. Po prostu leżałam i pozwalałam, by kolejne
wyrazy pomału wpadały mi jednym uchem i wylatywały drugim. Ale wtedy odezwał
się on. Vera była mi obojętna, tajemnicza i siejąca strach, ale jednak
obojętna. Natomiast Nouel wciąż mnie intrygował. On znał mnie od zawsze, ja
ledwie wiedziałam, jak ma na imię…
- Nie musiałaś tego robić…
A tak poza tym Vera, to nie twoja sprawa, ile razy mam ci to powtarzać?
Gdy wrócimy zajmiesz się swoimi sprawami i dasz mi święty spokój, jasne? A ja
będę sobie dalej robił to co robiłem, bez twojej cholernej asysty nabuzowanej,
punkowej, nastoletniej opiekunki do dzieci.- to był z pewnością głos Nouel’a,
ale jakiś inny. Luźniejszy, pewniejszy, bardziej ironiczny. Brzmiał zupełnie
jak głos chłopaka przy poważnej rozmowie z budzącym lęk nauczycielem, w
zestawieniu z podszczypywaniem się w domu z siostrą, gdy nikt nie patrzy.
Kontrast czerni z bielą. Dwa tak odmienne oblicza. Które było mu bliższe?
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. Beze mnie panikujesz,
przecież wiem! Chodź, ty ją poniesiesz, ja chyba zrzuciłabym ją gdzieś po
drodze… - chwila milczenia, tak jednoznaczna, jak jego kwaśna mina.- Tylko
żartuję! Ale ty jesteś drętwy…
Potem poczułam, jakbym leciała. W górę. Nie byłam jednak
lekka. Czułam swój ciężar. Ciężar oparty na ciepłych ramionach. Zrozumiałam. On
mnie niósł. Nouel… Zaciągnęłam się jego odległym zapachem. Ledwie zauważalną
wonią sadzy i popiołu. Wonią ognia. Był to jednak jedynie jej cień. Daleki,
nieosiągalny cień. Nuoel niósł mnie praktycznie na wyciągniętych rękach, jak
najdalej od swojego ciała i zapachu. Stwarzał między nami dystans, choć
wiedziałam, że wcale tego nie chce. Uczyłam się go poznawać z zamkniętymi
oczami, jakbym wciąż nie mogła go dostrzec. Nabierałam wprawy w byciu
ślepcem…
Wciąż byłam na wpół przytomna. Nie czułam palców rak i nóg,
obojętne było mi to gdzie mnie tak długo niesie i czy zmierzamy tam, gdzie
myślałam, że zmierzamy… Nagle poczułam ruch jego napiętych mięśni ramion i w
chwilę później byłam już ciasno do niego przytulona. Jego tors był bardzo
ciepły, wręcz parzył mój ranny policzek. Zrobiło mi się gorąco, ale nawet nie
zmarszczyłam brwi. Gotowałam się spokojnie na to, co miało zaraz nastąpić, a
wiedziałam, że zmiana w niesieniu mnie, nie mogła nic nie znaczyć…
I tak jak myślałam Nuoel zrobił jeszcze jeden pewny krok i…
runęliśmy w dół z zastraszającą prędkością. Przez chwilę czułam się, jakbym nie
trafiła na stopień schodząc ze schodów, ale ta chwila fałszywego spadania,
trwała zbyt długo. Nuoel trzymał mnie mocno w ramionach, a ja bezwiednie
przywarłam z jeszcze większą siłą do jego gorącej szyi, nie zważając na to, że
jego skóra parzy moją. Nie wiedziałam, czego bardziej się bałam. Samego
spadania, czy tego co nastąpi, gdy już upadniemy…
Robiło się coraz goręcej i parniej. Z każdą sekundą w dół
miałam wrażenie, że moja skóra zaczyna się coraz mocniej palić… W płucach
zachrobotało mi ogniste powietrze pozbawione tlenu. Zaschło mi w gardle, gdy do
ust wpadły mi roztańczone płatki piekielnego popiołu. Nagle po moich kościach
rozeszła się siła zatrzymania. Już dotarliśmy. Ledwie zauważalnie odsunęłam się
od niosącego mnie chłopaka, a ten zaraz potem na powrót stworzył swój dystans.
Dotarliśmy. W oku zakręciła mi się łza, ale jej nie uroniłam. Piekielny ogień
odebrał mi każdą nienarodzoną jeszcze kryształową kroplę. Tutaj nie było
miejsca na płacz. Chyba, że jako umarły człowiek zostałeś potępionym na wieki
skazańcem. Wtedy płacz. Płacz śmiało, ale nie oczekuj litości. Litość tu nie
istnieje…
Kolejne kroki. Chciałam je liczyć, ale to i tak nie miało
już teraz żadnego znaczenia. Czy ważne jest ile Piekła zwiedziłeś? I tak już
nigdy się stąd nie wydostaniesz. Równie dobrze możesz usiąść i siedzieć tak wiecznie, pomału się spalając z żalu za swoje
złe czyny. Gdy zaczynałam uczyć się oddychać podziemnym powietrzem
przesiąkniętym siarką i strachem umarłych, poczułam jak Nouel układa mnie na
czymś miękkim i jedwabnym, podobnym w dotyku do mojej paryskiej pościeli.
Leżałam na łóżku. Bałam się choćby drgnąć, by pogładzić materiał, ale
wiedziałam, że leżę otulona znajomą fakturą i nawet zapachem mojej sypialni.
Prychnęłam w myślach. Kolejne złudzenie. Kolejna fatamorgana, bym była w Piekle
nie czując, że tu jestem. Jak egzotyczne zwierzątko złapane przez myśliwych i
wsadzone w sklepie zoologicznym do przezroczystego akwarium z roślinką z jego
rodzinnych stron oraz obrazkiem w tle, tak znajomym, że aż całkowicie obcym.
- Vera idź już sobie.- rzekł spokojnie chłopak, gdzieś nad
moją głową. Obserwował mnie. Obserwował mnie jak spałam. Noc w noc. Także i
teraz, gdy udawałam spokojny odpoczynek, podczas, gdy tak naprawdę chciałam
krzyczeć w głuchą przestrzeń.
- Wrócę.- zagroziła Veronica. Zastukały jej wysokie buty i
już wiedziałam, że poszła. W końcu zostawiła mnie w spokoju. Przynajmniej ona…
- Arleto, wiem, że mnie słyszysz.-powiedział spokojnie
Nouel. Znów był opanowany, ostrożny. Drażniło mnie to okropnie. Może myślał, że
nagle zerwę się z łóżka, ugryzę go i później wybiegnę stąd z dzikim krzykiem
opętanej?
Dla świętego spokoju otworzyłam wolno oczy.
Stał nade mną, a jego jasne oczy błyszczały na wpół ukryte w
czarnych włosach. Dziwnie się czułam. Nie bałam się go teraz, choć przez parę
lat nazywałam go swoim Strachem. Przez chwilę obojętnie patrzyłam na zaświeconą
świeczkę na czerwonej ścianie tuż nad jego głową, gdzie płomyk tańczył swój
szaleńczy taniec, mojej niedoszłej śmierci. Nouel podążył za moimi oczami i
skrzywił się z niesmakiem, gdy zrozumiał, co przykuło moja uwagę. Machnął ręką
od niechcenia, a płomień posłusznie zakończył swój żywot. Chłopak znów na mnie
popatrzył, a w jego oczach czaił się dawno zapomniany ból i żal, który nagle
zgasł, gdy uwagę Nouela zaprzątnęła nowa myśl. Teraz już wiedziałam, że bramą
do jego poznania, były jego przezroczyste oczy. Jak okna. Okna duszy, której on
zapewne nie miał…
- Mogę usiąść?- spytał dziwnym, przytłumionym głosem.
Nie spodziewałam się tego pytania. Jak mogłabym się
spodziewać, że oto ten Żywiołak ognia spyta się mnie, czy może się przysiąść?
Starając się nie mrugać, kiwnęłam głową i podniosłam się na łokciach, by zrobić
mu miejsce. Podciągnęłam kolana pod brodę i zaplątałam ramiona na łydkach.
Czekałam, aż coś powie. A widziałam w jego oczach, że nie jest to tylko jedna
rzecz…
- Musisz się przebrać.- rzekł w końcu, zezując dziwnie na
moje nagie ramiona i spuszone, potargane włosy. Wciąż miałam na sobie ten głupi
ręcznik. Tylko ręcznik, nic więcej… Poczułam, że się czerwienię. – Ale to musi
niestety poczekać. Wiem, że Vera nie wytrzyma długo nie wiedząc o czym
rozmawiamy. A to, o czym chcę z tobą porozmawiać jest bardzo ważne i prywatne.
To tajemnica.
Nouel zniżył głos do szeptu.
- Chcę zaproponować ci pewien układ.
- Układ? – poczułam jak serce podchodzi mi do gardła, a na
ręce wstępuje gęsia skórka.
- Tak. Wiem, że będąc w swojej Równoległej Rzeczywistości zgodziłaś
się trenować swoje moce Hybrydy, tylko jeśli tamci pozwolą zobaczyć ci się z
rodziną… Ale wiem też, że nie miałaś okazji spotkać się z bliskimi, dlatego
teraz ja proponuję ci taki układ.- Nuoel na chwilę przerwał, taksując mnie
spojrzeniem. Może zauważył, jak zaciskam palce na nogach, aż bieleją mi
knykcie. Nie była to jednak złość lecz nadzieja. Chciałam znać cały układ.
Natychmiast!- Zaprowadzę cie do rodziny.
Będziesz z nimi przebywać ile będziesz chciała. Nie będę cię poganiał. Później
wrócisz tu, na dół i zostaniesz ze mną przez trzy miesiące w Piekle. Po trzech
miesiącach pozwolę ci wrócić na ziemię i nigdy nie będę cię już niepokoił…
To było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Zmrużyłam
podejrzliwie oczy.
- Odejdziesz nawet jeśli nie będę mogła cię zobaczyć?
- Po trzech miesiącach spędzonych tu z tobą, na zawszę
zostanę w podziemiu i nigdy nawet nie usłyszysz wspomnienia moich kroków obok
ciebie. – powiedział oficjalnym tonem.
- A Veronica? –drążyłam.
- Nie będzie miała wyboru i ktoś inny zacznie dostarczać jej
rozrywki, której tak zachłannie pragnie.
- Po prostu wszyscy mnie zostawicie?
- Tak, jeśli się zgodzisz i zostaniesz tu ze mną przez
równie trzy miesiące i ani dnia mniej ani więcej.
- Trzy miesiące?
- Równe.
- I później dasz mi odejść?
- Już na zawsze.
Popatrzyłam mu głęboko w oczy. Miał rozszerzone źrenice
nadziei. Mojej i jego. Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki oddech pełen
popiołu.
- Zgoda.
Komentarze
Prześlij komentarz