Ujawnienie Przekleństwa
Stałyśmy naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem w półmroku
podziemia. Evita miała twarz i ciało mojej siostry, ale mimo to doskonale
wiedziałam kto kryje się za tym ostrym spojrzeniem. Do głowy cisnęło mi się
miliony pytań, kłębiąc się i siejąc spustoszenie w moim sercu. Bałam się.
Bałam, ale nie o siebie. Patrzyłam na Evitę o wyglądzie Odett i zastanawiałam
się jak? Jak to się stało, że ta
legendarna ukochana Matea istnieje tu i teraz? Dlaczego nie odeszła? Nie
umarła? Przecież ona jest tylko człowiekiem…. Wciąż jest…. Człowiekiem?
Spoglądając na krzywą linię jej ust i demoniczny wyraz oczy, miałam wrażenie,
że Evita już dawno wyzbyła się człowieczeństwa. Zacisnęłam dłonie w pięści, gdy
dziewczyna przede mną się poruszyła. Obserwowałam ją. Każdy jej ruch. Wszystko.
Byłam gotowa, tylko jeszcze nie wiedziałam na co. Nie czekałam długo. Evita
wyprostowała się dumnie i przymknęła nieco oczy, by pokazać jak bardzo mną
pogardza. Potem rozchyliła usta i przemówiła:
- Cóż, nie tak to sobie wyobrażałam. Chciałam żeby było
trochę bardziej… dramatycznie. Jak w
teatrze. Szkoda tylko, że z ciebie taka marna aktorka. I do tego okropnie się
drzesz. Typowa Francuska. Ładna buzia i mocne gardło… - miała słodki,
dziecięcy, lekko nosowy głos. Jego brzmienie o obcym, zapomnianym akcencie, przyprawiało
mnie o mdłości. Było takie drażniące, lepkie i niewygodne.
Evita wzruszyła ramionami i przeszła trzy kroki w lewo.
- Trudno. Trzeba liczyć się z tym, że nie zawsze wszyscy z tobą
współpracują. Można napotkać opór... całkowicie bezcelowy, z którym w łatwy
sposób można sobie poradzić. Ot tak.- Evita pstryknęła palcami Odett.
Ta drobna czynność przepełniła moją czarę goryczy. Ta
dziewczyna bawiła się moimi uczuciami. Bawiła się moim przywiązaniem do Odett.
- Czego ty ode mnie, do cholery, chcesz? –spytałam prawie
sycząc.
- Och, już myślałam, że nie spytasz i że będę do końca
świata mówiła jaka ty jesteś beznadziejna. –uśmiechnęła się z udawaną swobodą.
Jej słowa przypomniały mi o kimś. O kimś gburowatym,
aroganckim, kogo nigdy nie obdarzę sympatią, choćby ratował mi życie tysiące
razy… Mateo.
- Czego ja chcę? Och, wielu rzeczy, naprawdę nie starczy nam
czasu, żebym ci o wszystkich wspomniała. Może lepiej spytaj, czego ja pragnę… - Odett utkwiła we mnie
wyczekująco oczy. Odett? Nie. Evita. To była Evita…
- Dobrze. Czego pragniesz?- spytałam, wciąż obserwując każde
jej drgnięcie.
- O, to proste pytanie. Pragnę być nieśmiertelna i potężna.
Nie chcę być człowiekiem, którego los już dawno został przypieczętowany. To
takie nudne. Takie przewidywalne…
- Ale ty już nie żyjesz.
- Co prawda to prawda.-przyznała z lekkością Evita.- Ale jak
widzisz, całkiem dobrze sobie radzę. Jestem przedsiębiorcza. Mam to we krwi po
tacie. Cudowny był z niego człowiek, dopóki nie trafił do piekła. Cóż, nawet
najlepszym się to zdarza, prawda? Nie mam mu tego za złe. Jego nauka pozwoliła
mi przetrwać i jestem mu za to wdzięczna. Powiedziałabym, że dozgonnie, ale to
już przecież nie ma teraz sensu...
Obie milczałyśmy, przez dość długi czas, nie spuszczając
siebie z oczu. Zdążyłam już cała przemarznąć. Włosy wciąż miałam mokre, a nagie
ramiona i nogi zsiniałe od zimna piwnic. Evita przestąpiła z nogi na nogę,
zakładając sobie ręce na piersi.
- Nie spytasz jak tego dokonałam?- prychnęła. W jej głosie
usłyszałam niedowierzanie zmieszane z urażoną dumą. Niebezpieczne
połączenie.
- Jak tego dokonałaś?- spytałam machinalnie. Prawdę mówiąc,
byłam ciekawa jej historii. Historii, która jest już legendą.
Twarz Evity rozjaśniła się nieco, a oczy zaszły mgłą
wspomnień.
- To długa opowieść, ale mamy czas. Szczególnie ja. Dobrze,
od czego by tu zacząć. Acha, no tak. Wychowywałam się w bogatej rodzinie. Nie
miałam braci ani sióstr. Byłam zawsze sama. Jedna. Matka obdarzyła mnie
nadzwyczajną urodą, o której śpiewali
podróżni pieśniarze w swoich balladach. Młodzieńcy bili się o moje względy,
a ja zawsze ich odrzucałam. Byłam szczęśliwa. Gdy miałam siedemnaście lat do
mojej mieściny przybył pewien młody, wesoły wędrowiec o spalonej słońcem
skórze. Był wysoki i postawny. Był przystojny, ale nie w sposób, jaki znałam.
Od razu wiedziałam, że jest niezwykły. Że nie jest tym, za kogo się podaje.
Zapragnęłam go poznać. I poznałam, to oczywiste. Miał na imię Mateo. Bardzo
spodobało mi się jego imię. Tak jak jego ciemne oczy i szeroki uśmiech pełnych
warg. Przywłaszczyłam go sobie. To nie było wcale trudne. Zawsze dostałam to,
czego chciałam. Spędzaliśmy ze sobą całe
dnie i noce. W końcu nie byłam sama. Im więcej czasu Mateo mi poświęcał, tym
więcej o nim wiedziałam i któregoś razu odkryłam jego tajemnicę, której
strzegł, jak oka w głowie. Zawsze byłam bardzo dobra w zgadywanki. Później był
już ze mną całkowicie szczery. Nic przede mną nie ukrywał i opowiedział mi
wszystko o swoim świecie. Widziałam w nim swoją szansę. Uśmiech losu. Musiałam
to tylko dobrze wykorzystać, potrzebowałam idealnego planu, by dostać kolejną
wyśnioną rzecz. Moją nieśmiertelność. Wypytywałam
go więc o wszystko, co z nim związane, z jego światem i z innymi podobnymi
jemu. Opowiadał mi długo o niejakim Williame Carterze i Yin Tian oraz paru innych, którzy byli mu drodzy.
Prawdę mówiąc nudziło mnie to już trochę, ale pewnego razu Mateo opowiedział mi
o Żywiołakach Podziemia, ich legendę i legendę kamienia Chaosu, który posłużył
szatanowi, jako materiał do stworzenia tych istot. To było to! Poprosiłam
Matea, by zdobył dla mnie ten kamień. Nie chciał. Może się bał? Więc zmusiłam
go… i przyniósł mi go. Moje wyśnione wieczne życie… Schowałam Chaos pod podłogą mojej
sypialni w srebrnej szkatułce. Tylko ja wiedziałam, gdzie on jest. Ale wtedy na ziemię zeszli oni. Święte Oblicze i Samuel Dawn, teraz
siejący postrach jako Nouel Sciverit… Przyszli do mnie, paląc wszystko,
co napotkali po drodze, zabijając każdego, kto śmiał na nich spojrzeć, budząc strach
i przerażenie przed przekleństwem. Mateo chciał mnie bronić, nawet wtedy, gdy
przecież wiedział, że go wykorzystałam… dziwne było to uczucie, gdy patrzyłam,
jak walczy z Veronicą i Nouelem, odnosząc kolejne rany. Nic jednak nie mogłam
poradzić. Pozostawała mi tylko ucieczka. Czym prędzej wyciągnęłam Chaos ze
skrytki i puściłam się biegiem zupełnie na oślep, czując w ustach pył, a w
płucach duszący, kwaśny dym palących się domów. Nagle upadłam. To Święte
Oblicze mnie powaliła. Stali nade mną we dwoje. Groźni, wściekli, potężni.
Zazdrościłam im. Nie czułam strachu, tylko tę zazdrość, że oni mają to, o co ja
tyle się starałam. W akcie desperacji, wyciągnęłam ze szkatułki czerwony kamień
i zacisnęłam go w dłoni. Poczułam, jak Chaos pali mnie w skórę, ale nie ogniem,
ale nieśmiertelnością, niepojętą siłą i obietnicą władzy. Pozwoliłam, by zwykły
ogień, dany ludziom miliony lat temu, zabrał ostatni dowód mojego
człowieczeństwa- moje słabe ciało. Pozwoliłam, by uwierzyli, że odeszłam. Że nie żyję. Ja! Wciąż chce mi się śmiać,
na wspomnienie tego wydarzenia. Zapytasz pewnie, co się ze mną działo, gdy już
nic mnie nie ograniczało, gdy nie byłam już człowiekiem, ale też gdy nie stałam
się nadludzką istotą, jak Żywiołak?
Przez chwilę miałam wrażenie, że
jestem gdzieś zupełnie indziej. Gdzie daleko stąd, jako inna osoba, która jest
całkowicie nieświadoma, tego, że trzystuletnia dziewczyna, która nie chciała
być osądzona za swoje ziemskie życie, wyzbyła się człowieczeństwa, umarła, choć
nie zginęła. Dopiero po dobrej minucie wróciłam z własnej głowy i zrozumiałam,
że Evita zadała mi kolejne, bezsensowne pytanie. Czułam czające się po kątach zagrożenie.
Musiałam kontynuować tę rozmowę. Ten monolog Evity.
- Opowiedz mi, co się z tobą
działo, gdy przestałaś być człowiekiem.
Na twarzy zabranej Odett, pojawił
się grymas. Mieszanina bólu i gniewu.
- Odeszłam z tego padołu łez.
Stanęłam przed ogromną, złotą bramą, na której połyskiwały różne imiona.
Podeszłam do niej. Tam, tuż pod wejściem leżał maleńki, srebrny kluczyk.
Wzięłam go do ręki i wsadziłam do czarnej kłódki przy złotej bramie. Zamknięcie
kliknęło i przejście stanęło otworem… - Evita na chwilę zamilkła, jakby
wspominanie tego było dla niej czymś okropnym. Wcięła głęboki wdech i patrząc
mi głęboko w oczy, wróciła do swojej opowieści.- Przeszłam na drugą stronę, ale tam nie było
nic. Zupełnie nic. Chciałam zawrócić, ale brama zatrzasnęła się z przeraźliwym
gwizdem. Już nie była piękna i złota. Była czarna, spopielona, zwęglona. Po jej
ścianie wiła się zgniła winorośl i uschnięty bluszcz. Popatrzyłam na swoje
dłonie. Były czarne, ubrudzone kłódką, która do dziś strzeże wejścia do mojego więzienia.
Tak, zostałam więźniarką. Nikt jednak nie wiedział, co ze mną zrobić. Byłam
pierwszym człowiekiem, który uniknął Sądu. Miałam więc dużo miejsca, którego
nie musiałam z nikim dzielić i dużo możliwości. Jedynym ograniczeniem było to,
że nie mogłam przebywać nigdzie indziej, jak tylko tam. Na szczęście nie robiło
mi to za wielkiej różnicy i w spokoju istniałam sobie przez prawie trzysta lat.
Może interesuje cię co robiłam przez tak długi czas? – już miałam odpowiedzieć,
by jej nie złościć, gdy znów się odezwała.- Obserwowałam. Miałam tam cudowne
miejsce na obserwacje, gdzie widać było wszystkich. Żywych, umarłych… nawet
Żywiołaki. Widziałam Matea. Poznałam Willa i Yin. Patrzyłam dniami i nocami na
Veronicę i Nuoela… Ale nic nie mogłam zrobić. To było bardzo frustrujące. Nie
taką nieśmiertelność sobie zaplanowałam. I wtedy pojawiłaś się ty. Mała,
niezdarna, głupia Arleta, która nosiła w sercu wielki dar, nie wiedząc o nim.
Widziałam jak dorastasz, a dar wciąż się nie ujawnia… Wydało mi się to dziwne,
więc popatrzyłam z drugiej strony i wiesz, co zobaczyłam? – jej głos był
nabrzmiały od zimnej wesołości i podniecenia. Teraz zadała mi pytanie. To było
moje pytanie.
- Co zobaczyłaś?
- Zobaczyłam Nouela, czuwającego
nad tobą latami, bez ustanku. Zobaczyłam twojego mrocznego Anioła Stróża, który
nigdy nie będzie mógł doprowadzić cię do zbawienia. Obserwowałam, jak czeka.
Obserwowałam jak patrzy na ciebie. Jak jego przywiązanie i opiekuńczość pomału
zamienia się w potężne uczucie. Pragnienie. Byłam ciekawa, każdego jego ruchu.
Każdego gestu, którego ty nie byłaś w stanie zauważyć. Każdego słowa, które
było zbyt ciche, byś je usłyszała… I pewnego dnia postanowił, że nadszedł ten
moment. Odebrał ci rodzinę, której historia mrozi krew w żyłach. Podarował ci
coś lepszego, coś co sprawiło, że twój dar się przebudził. Podarował ci Strach.
Prawdziwy. Głęboki. Ale ty tego nie doceniłaś. Odepchnęłaś go od siebie. Nawet
mi zrobiło się go żal, a przecież on mnie zabił… Mijały kolejne lata, a ja
czułam się coraz bardziej znużona tą twoją operą mydlaną. Już chciałam zając
się czymś innym, dać ci żyć i umrzeć w swoim czasie, ale znów moją uwagę
przykuło coś intrygującego. Coś, a raczej ktoś… Twoja przyrodnia siostra Odett.
Piękna, inteligenta, elegancka, rozpoznawana na świecie córka paryskiej modowej sławy! Od razu ją polubiłam.
Polubiłam jej urodę, uderzająco podobną do mojej. Dla ciebie to nic takiego,
ale gdy tylko ją ujrzałam, wiedziałam, że nie jesteśmy praktycznie identyczne z
przypadku. Na świecie nie ma przypadków. Zapamiętaj to sobie. To był znak.
Wezwanie do powrotu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, po co miałabym stąd
odchodzić. Mimo, że byłam więźniarką, było mi tu dobrze. Ale znalazłam sposób,
by zejść na ziemię. W moim więzieniu nie było strażników… Nikt nawet nie zauważył,
kiedy przywłaszczyłam sobie ciało Odett. Nawet ty, jej ukochana siostra… -
Evita popatrzyła na mnie z politowaniem. – Śledziłam cię. Poznałam jaka jesteś.
Odkryłam twoje liczne słabości. Wiedziałam już o tobie wszystko i nie
wiedziałam tylko, co z tą wiedzą zrobić… Odpowiedź na moje rozterki przyszła
niedawno, gdy mój były ukochany zatrzasnął mnie z tobą w niewidzialnej pułapce,
a inny zakochany chłopak upomniał się o ciebie już kolejny raz.- słuchałam jej
z rosnącym napięciem. Ona wiedziała o tym i specjalnie przeciągała swoją
opowieść, jak tylko mogła. – Wiesz kochana, że byłaś kartą przetargową mojej
wolności i potęgi? Długo się kłóciliśmy, ale w końcu doszliśmy do porozumienia…
Zachłysnęłam się powietrzem, gdy
twarz Odett zaczęła pękać, jak stłuczona porcelanowa lalka. Odkruszone
fragmenty ciała mojej przyszywanej siostry upadały na podłogę, a spod sztucznej
maski wyjrzała prawdziwa twarz Evity. Białe policzki, od lat niewidzące słońca,
krwistoczerwone usta, pociągnięte farbą z dawnych czasów, oczy szare, jak
spochmurniałe niebo, tuż przed deszczem. Wąż zrzucający skórę…
- Ja zyskałam wolność. On zyskał
ciebie. –powiedziała wolno dziewczyna.- Żegnaj Arleto, Hybrydo Lodu.
Evita wyciągnęła przed siebie
ręce i zamknęła różowe powieki. Jej ciało nagle stało się dziwnie wiotkie, a
ona przechyliła się do tyłu i runęła spokojnie w tył. Zamiast jednak uderzył o
zimną, kamienną podłogę piwnicy, dziewczyna zamigotała srebrem i rozpłynęła się
na posadce, jak duch. Zawiał lekki, lodowaty wiatr i tuż nad uchem usłyszałam
jeszcze jej dziecięcy, oddalający się szept: Zostawiam cię w wytęsknionych rękach.
Potem już zostałam sama. Sama? Jak mogłam tak myśleć. Z
opowieści Evity wynikało, że nigdy nie byłam sama, choć o tym nie wiedziałam.
Czułam tysiące różnych emocji, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Czy mój
Strach, mógł być moim Aniołem Stróżem? Nie, mój anioł nigdy nie odebrałby mi
kogoś kogo kochałam… Moje serce zabiło mocniej. To było ostrzeżenie. On tu
jest. Patrzy na mnie-szeptałam do siebie, przytrzymując rąbek białego ręcznika.
Czułam się ślepa. Bo go
nie widziałam. Czułam się głucha. Bo go nie
słyszałam. A przecież on tu był….
Przełknęłam głośno ślinę, rozglądając się na wszystkie strony. Nie mogłam się
zdecydować, w którą stronę uciekać. Uciekać? Teraz? Po co? Przecież i tak nie
mam szans. Zostałam zagoniona w ślepy zaułek. Jak zwierz. Co mogłam zrobić?
Wzięłam głęboki oddech. Poczułam jego przenikający chłód w płucach.
- Pokaż się. No, pokaż się. Wiem, że tu jesteś… -wyszeptałam
w przestrzeń. Już nie krzyczałam. Przyrzekłam sobie wtedy, że już nigdy nie
podniosę głosu. Że już zawszę będę, taka jak kiedyś. Chłodna, zamknięta w
sobie, niedostępna.
Co jest Hybrydo?
Skończyliśmy się już bawić w chowanego? Nie widziałam jej, ale od razu
poznałam jej głos. Była tu też Veronica. Zawsze razem. Ona i Nouel, jak
mogłabym zapomnieć?
Znudziło cię to
głupie uciekanie? Zmęczyłaś się? A może w końcu odpuściłaś, bo jesteś słaba,
naiwna i głupia?
- Ja w odróżnieniu, od niektórych w końcu stanęłam przed przeznaczeniem…
- syknęłam przed siebie.
Nagle zaszumiało, zawirowało. Coś głucho stuknęło, aż echo
poniosło się przez cały korytarz piwnic. Usłyszałam pretensjonalny, luzacki
śmiech i z ciemnego kąta wychynęła blada twarz Veroniki. Szła wolno, stukając cicho
swoimi wiecznymi obcasami. Wyglądała tak samo, jak ją zapamiętałam, tylko teraz
miała na sobie lekki, cienki czarny płaszcz, sięgający prawie kostek. Jego
szelest przyprawiał mnie o ciarki. Stanęła przede mną twarzą w twarz. Byłam od
niej wyższa, więc powinnam czuć się pewniej, ale i tak przez chwilę, gdy
spojrzałam w nieprzeniknioną czerń jej oczy, miałam wrażenie, że odlatuję,
daleko, daleko i nigdy nie będę mogła już wrócić.
- No, panno-zawsze-staję-przed-przeznaczeniem, tęskniłaś? Bo
ja ani trochę. – odezwała się swoim nosowym, nudnym głosem. Potem popatrzyła na
mnie z góry do dołu i z dołu do góry, uśmiechnęła się z politowaniem i mlasnęła
językiem.- Niezłe wdzianko, Hybrydo. Wiesz, chyba lepiej wyglądałabyś bez
niego. – Zrobiła ruch ręką, jakby chciała zerwać ze mnie ręcznik, ale w tym
momencie, w piwnicy rozbrzmiał inny głos:
- Vera, dość!- proste, krótkie polecenie, wypowiedziane z
niezwykłą mocą. Ręka Veroniki zadrżała, tuż przy rąbku ręcznika, dziewczyna
zazgrzytała zębami, zacisnęła szpony w pięść i pomału z wyraźnymi oporami
odsunęła się ode mnie.
- No i masz, odezwał się ten, co to ma największe poczucie
humoru we wszechświecie! Wszystko bierzesz, na poważnie. Nawet nie można sobie
pożartować! – piekliła się Święte Oblicze.- A, no tak, przecież Hybryda, to
twoja „narzeczona”, wybacz Nouel, jakoś wypadło mi to z głowy, chociaż od
parunastu lat nic innego nie robisz, tylko uganiasz się za tą cholerną sierotą!
– wybuchła dziewczyna, żywo gestykulując. Stała tak, że zasłaniała mi nowo
przybyłego, a ja wolałam, nie ruszać się z miejsca. I tak byłam zbyt
pochłonięta obserwowaniem sceny i walką z samą sobą. Z jednej strony chciałam
go znów zobaczyć, z drugiej bałam się spojrzeć mu w twarz…
- Skoro tak cię to wszystko złości, to po co tu przychodziłaś?
– powiedział spokojnie, głębokim, ostrym głosem. Nie było w nim nic ludzkiego,
ale nie było w nim też nic zachwycającego. Budził grozę i przerażenie. On
przecież był Strachem.
- Bo chciałam, jasne? Jak mam okazję wyrwać się z dołu, to
korzystam, jak każdy. – warknęła Veronica i szybkim krokiem oddaliła się
najciemniejszy kąt piwnicy.- Teraz możecie się sobą nacieszyć gołąbki. Ja tu
cały czas będę i chętnie wam poprzeszkadzam.
Nareszcie go zobaczyłam. Gdy spojrzałam na jego mroczne
oblicze, wiedziałam, że zawsze chciałam go zobaczyć, w pełnej krasie. Z czystej
ciekawości… Podszedł do mnie wolno, niepewnie. Jakby był przyzwyczajony do
skradania się, gdy nie mogę go ujrzeć. Miał ciemne włosy, ułożone dość
niechlujnie lecz w swego rodzaju charakterystyczny sposób. Wśród czarnych
kosmyków połyskiwało jedno, srebrzystobiałe pasemko. Od razu je poznałam. Po
chwili niepewności uniosłam głowę i
spojrzałam w oczy Mojego Strachu. Były jasne, migoczące, bezbarwne, jak mgła,
jak dym. Spojrzenie zupełnie niepodobne, do widoku płomieni. Nie było w nich
ani jednej iskry. Ani najodleglejszego wspomnienia
ognia. W oczach Nouel’a czaił się Lód…
Komentarze
Prześlij komentarz