Feniks Bitwy
KLIK-MUZYKA DO ROZDZIAŁU
Zachłysnęłam się powietrzem,
jakbym wynurzyła się z mroków oceanu po długim nurkowaniu. Poczułam nagłe
ukucie w piersi i stukot mojego serca... Poruszyłam drżącą ręką, zauważając
każdy przepływający impuls, mając świadomość każdego nerwu, mięśnia. Wzięłam
gębki oddech, skupiając się jedynie na ruchu moich skurczonych płuc. Zrozumiałam,
że kocham smak tlenu…
- Arleto, jak się czujesz?-
ciepły, opiekuńczy głos.
Zamrugałam. Dopiero teraz
zauważyłam, że miałam zamknięte oczy. Uchyliłam powieki, prawie od razu je
zamykając, bo otaczająca mnie jasność, była niemal nie do zniesienia. Po chwili
uchyliłam pomału jedną powiekę, później drugą i po jakimś czasie dotychczas
rozmazane plamy, przerodziły się w wyraźnie obrazy. Twarze…
Nade mną pochylała się Yin. Od
razu zauważyłam, że wyglądała nieco inaczej. Rysy jej twarzy się nie zmieniły,
wciąż była niezaprzeczalnie piękna o skórze jak u porcelanowej lalki. Jednak
pochylając się nade mną, usta miała pomalowane na ciemną czerwień, a powieki
powleczone mrokiem, który nadawał zielonym tęczówkom jej oczu jeszcze większą
niż dotychczas tajemniczość. Czoło pociągnęła białą farbą, przy której jej
policzki koloru kości słoniowej nabierały niemal rumieńców. Barwy wojenne,
pomyślałam, choć nie wiem dlaczego przyszło mi to do głowy. Obok niej
zobaczyłam Willa, który odsłonił twarz, związując długie, jasne włosy, z tyłu w
ciasny kucyk. Nie uśmiechał się, a w jego oczach po raz pierwszy ujrzałam
pustkę, równą swą mocą opuszczonemu placowi zabaw, gdzie umilkło nawet echo
dziecięcych głosów. Leżałam. Podniosłam
się i dopiero wtedy poczułam pełny nacisk na kręgosłup i siłę, jaką trzeba
włożyć w kontrolowanie swoich ruchów. Będąc duchem, odzwyczaiłam się od bycia…
żywą, na ten słaby, kruchy ludzki sposób pełen zależności i bezsilności.
- Yin, co się stało?- zadałam
najgłupsze pytanie, jakie mogłam zadać w tej sytuacji. Byłam odurzona, jak po
śpiączce, z której cudem zostałam wybudzano. Śpiączce, będącej moim snem
śmierci.
- Żywioły wróciły cię tutaj.
Zapewne nie bez powodu.- rzekła Yin tym razem sztywnym, oschłym tonem, do
którego byłam przyzwyczajona.
- Wybrałaś naszą stronę.- odezwał
się William, patrząc na mnie niemal z dumą.- Wiedziałem, że nas wybierzesz.
- Nie zostawiłabym was, Willy.
Ani teraz, ani nigdy… - przy końcu zdania głos nieco mi się załamał, gdy
przypomniałam sobie, z kogo zrezygnowałam, by powrócić tutaj. Zostawiłam go…
Zostawiłam.
- Nie myśl o nim. Jego wojska są
równie liczne jak nasze. To będzie krwawa bitwa.- odezwała się Yin, prostując w
zamyśleniu ramiona.
- Bitwa? Ta bitwa?- niemal zerwałam się na równe nogi. Niepokój ogarnął całe
moje nowo odzyskane ciało. Przy gwałtownym ruchu poczułam ostre ukłucie,
rozchodzące się promieniście, gdzieś w okolicach żołądka.
- Uważaj, rana jest jeszcze
świeża. – inny głos. Oczywiście znajomy, ale budzący mało pozytywne uczucia.
Jego dziwaczna troska o moje zdrowie, wcale nie napawała mnie sympatią do
niego. Wręcz przeciwnie, budziła moją podejrzliwość.
Mateo pojawił się w zasięgu
wzroku, emanując spokojem i skupieniem. Podszedł do nas i spojrzał mi głęboko w
oczy. Ubrany był grubą, szarą koszulę o rękawach lekko podwiniętych, by mu nie zawadzały
i brązowe spodnie, których nogawki wpuścił
w wysokie, sznurowane buty o grubej podeszwie. Strój wygodny i praktyczny.
Wyglądał jakby wybierał się na wycieczkę w góry. Niedorzeczne...
- A jeśli chodzi o bitwę, to tak.
Szykuje się coś o sporych rozmiarach. Twoje pojawienie się jest umówionym
sygnałem na rozpoczęcie, także przebierz się w coś wygodnego i zrób szybką
rozgrzewkę. Czeka nas wszystkich ciężki dzień i długa noc… - w jego oczach
dostrzegłam cień lęku pomieszany z ekscytacją.
***
Siedziałam w swoim szklanym
pokoju, zatopiona w myślach. Ostatni raz pozwalałam wspomnieniom zdominować
mnie samą. Nie zamierzałam im pozwalać na to już nigdy więcej, to była ich
ostatnia szansa, by pokazać mi wszystko co chcą, abym wiedziała nim stanę do
walki na śmierć i życie. Wzdrygnęłam się, gdy zrozumiałam, że dzisiejszy zachód
słońca będzie finałem mojej historii. Przegram lub zwyciężę. Teraz…
Przed oczami zobaczyłam twarze
moich rodziców. Był to widok kojący i dodający otuchy. Oni też tam gdzieś będą,
wszyscy muszą się stawić. Może nie będą brali udziału w samej bitwie, ale na
pewno stanął w szeregach zła. A Flora? Czy będę zmuszona walczyć też przeciwko
niej? A może już jej nie spotkam? Wciąż nie wiem tak naprawdę, co wydarzyło się
w Pandorze. Co zrobiła moja siostra. Nie mogła umrzeć, przecież zginęła w płomieniach
naszego rodzinnego domu sto lat temu… I Nouel. Na samą myśl o nim dostaję
ciepłej gęsiej skórki. Jak to się stało? Mój Strach przerodził się w Odwagę. Zamknęłam
oczy, by wspomnienia o nim pochłonęły mnie bez reszty. Czułam tęsknotę i obawę.
Jak potoczą się nasze losy? Miałam tylko nadzieję, że ich koniec sięga poza
dzisiejsze stracie. Potem dopadły mnie duchy zwykłego życia we Francji. Było mi,
jak w bajce. Miałam wszystko, czego zapragnęłam. Było idealnie, ale jakby
pusto. Gdy teraz tak o tym pomyślę, ogromny pałac Alice i Odett, wydawał mi się
niczym pułapka, klatka dla ptaka. Byłam Białym Wróblem, ludzkie zamknięcia i
kłódki nigdy nie mogłyby powstrzymać mnie, przed rozłożeniem skrzydeł i
wzbiciem się w powietrze. Nie zmieniało to jednak faktu, że kochałam moją
przyrodnią rodzinę i obiecałam sobie, że jeśli tylko dane mi będzie przeżyć, to
do końca istnienia świata, będę strzegła potomków Odett i wszystkich ich
krewnych. Tak jedynie będę mogła odwdzięczyć się, za to co dla mnie zrobiły. Za
to, że choć na chwilę podarowały mi ludzki dom…
Nagle poczułam czyjeś spojrzenie
na moim odsłoniętym karku. Obejrzałam się i ujrzałam Willa.
- Już czas.- oznajmił z mocą.
Wstałam.
- A więc chodźmy po zwycięstwo.-
szepnęłam, mijając go.
Pewnym krokiem szłam przez mój
szklany pałac. Białe, skórzane spodnie gładziły mnie lekko po udach,
rozciągając się i nie ograniczając moich ruchów. W wysokich do połowy łydki,
beżowych butach o niewysokim obcasie mogłabym biec nawet do skończenia świata,
a i tak nie czułabym zmęczenia. Nie zatrzymując się, zapięłam szybkim ruchem
ręki, krótką, szarą kurtkę. Mechanicznie podwinęłam rękawy aż po łokcie,
odsłaniając bladą skórę przedramion. Jedno z nich nosiło cień wielu blizn,
które ukazywały rozdział w opowieści mego życia, który właśnie zamierzałam
zamknąć.
Stanęłam tuż przy Yin, która
czekała na nas z maską zamiast twarzy, nie okazując żadnych emocji, na
zastygłym obliczu. Dziewczyna nawet nie mrugała. Czuwała… Gdy do niej
podeszłam, nie zaszczyciła mnie choćby jednym spojrzeniem. Wpatrywała się w
dal, w miejsce jeszcze dla mnie niedostrzegalne. Po mojej prawej stronie, bez
ostrzeżenia pojawił się Mateo. Miał ściągnięte w skupieniu brwi i mocno
zaciśnięte szczęki, które falą widniały na jego policzkach. Także patrząc bez
mrugnięcia okiem w przód, odezwał się cichym, ale twardym głosem wojownika:
- Jak tam, księżniczko, jesteś
gotowa na bitwę światów?
- Ktoś zdecydował, że byłam
gotowa już tysiące lat temu.- odparłam, co wywołało u niego niemrawy uśmiech.
- Będę cię osłaniał.- rzekł
chłopak, tym razem patrząc prosto na mnie.
Odwzajemniłam spojrzenie. Jego
oczy były zadziwiająco czyste. Nie było w nich fałszu i szyderczości. Mówił
szczerze i byłam pewna, że jego słowa są wyciągnięciem ręki na zgodę. Przyjęłam
ją. Mateo kiwnął głową, zamilkł i nieco się rozluźnił. Zyskał czyste sumienie.
Willy stanął z drugiej strony
Yin. Zauważyłam, że gdy chłopak dyskretnie pogładził jej dłoń, dziewczyna
wzdrygnęła się, a usta ledwie zauważalnie jej zadrgały. Choć w jej spojrzeniu i
twarzy nie można było nigdy nic wyczytać, to tak naprawdę w środku Yin musiała
przeżywać kolejne burze. I teraz, gdy stanęła przed największym sztormem,
błagała jedynie o to, by ocean oszczędził jej ukochanego. Kochała Williama
najbardziej na świecie, a strach przed jego utratą niemal całkowicie ją
paraliżował i oślepiał. Przeciwko niemu, była bezsilna- dopiero teraz
dostrzegłam to, tak naprawdę. Wojna jest zawsze towarzyszką największych
dramatów. Nawet ta nadnaturalna…
Yin rozłożyła swój biały
wachlarz, który teraz promieniował prawdziwe niebiańską siłą. Na jego srebrnym
metalu, wygrawerowane były pulsującą bielą starożytne znaki chińskie, które ku
swemu zdziwieniu odczytałam jako Li Gi. Li Gi, znaczy siła. W miejscu, w którym wachlarz zatoczył swój półokrąg pojawiło
się przejście. Falująca tafla podobna była do tej, stworzonej przez Sztylet
Światów.
- Niech Bóg czuwa nad wami.-
rzekła Yin i przeszła przez portal.
Podobnie uczynił milczący Willy.
Mateo wyciągnął zachęcająco ręką i odezwał się bez wesołości:
- Panie przodem.
Szybkim krokiem przestąpiłam
bramę, wiodącą na pole bitwy.
Owiał mnie mocny, chłodny wiatr,
który zatańczył w moich włosach. Odgarnęłam wirujące kosmyki z oczu i związałam
jej w ciasny kucyk. Podniosłam oczy. Gdzie byłam? Pod nogami miałam beton, a
przede mną rozciągała się niekończąca się panorama wielkiego miasta, o wielu
szklanych spojrzeniach ogromnych okien wieżowców. Stałam właśnie na dachu
jednego z tych najwyższych, oświetlonych przez wysokie słońce południa.
- Nowy York. Też pomysł.- odezwał
się Mateo, gdzieś z boku.- Ktoś chyba chciał być nowoczesny.
Trójka moich towarzyszy patrzyła
przed siebie, mrużąc oczy w świetle dnia. Podeszłam do krawędzi budynku i
spojrzałam w dół. Dwadzieścia pięter pode mną, rozciągała się pajęczyna pustych
ulic. Przy chodnikach stało mnóstwo samochodów, ale ani śladu jakichkolwiek
ludzi. Niczego. To wielkie miasto wymarło, by demony i anioły mogły stoczyć tu
swój bój.
Kątem oka zauważyłam jakiś ruch.
Na budynku, tuż obok naszego, stało dziesięć ubranych na jasno osób. Emanowały
spokojem i skupieniem. Spojrzeli na mnie i w ciszy skinęli głowami w
pozdrowieniu. Odpowiedziałam tym samym. Wkrótce zaczęło pojawiać się coraz
więcej postaci. Jasnych, błyszczących w
świetle dnia i mrocznych, niedopuszczających do siebie najmniejszego światła.
Staliśmy naprzeciwko siebie. Dwie potężne armie, oddzielone jedynie Piątą Aleją. Wszyscy na coś czekaliśmy. Na znak.
Nagle zobaczyłam daleko przed
sobą, majaczącą, pojedynczą chmurę, która rosła i rosła, tworząc tło, dla
swoich wojowników. To przybył ich pan i władca. Szatan we własnej osobie. Nie
odsłonił jednak swej obrzydliwej twarzy. Był schowany za kurtyną grzechów,
które ze sobą przyprowadził, jako amulety. A spomiędzy szponów jego ciemnej
mgły wyłoniły się jeszcze dwie postaci. Na sam widok ich kształtów jednocześnie
przewróciło mi się w żołądku i serce przyspieszyło swój rytm. W napięciu
oczekiwałam aż przybyli wyłonią się z ciemności. Święte Oblicze uśmiechała się
pogardliwe, ubrana w czarną suknię i ciemne naramienniki. Wyglądała jak Mroczny
Anioł. Gdy nasze oczy się spotkały, Veronica obnażyła ostre zęby ciemnych warg
i splunęła w dzielącą nas przepaść. Podniosłam wyżej głowę. Lepiej będzie dla
niej, gdy będzie się miała na baczności. Ja także nie mrugam… Chłopak obok niej
poruszył się niepewnie. Nie chciałam na niego patrzeć, czułam że nie zniosłabym
widoku jego twarzy. Przez chwilę toczyłam z wyrywającym mi się s piersi sercem
bezsensowny bój. Przegrałam i nasze oczy, Noeul’a i moje spotkały się.
Wyciągnął ku mnie rękę, jakby jedyne czego teraz chciał, to mieć mnie przy
sobie. Ja również niemal błagałam, by do mnie podszedł. Tłumione łzy spływały
goryczą w głąb gardła.
- Przybył.- szepnęła Yin.
Niechętnie spojrzałam na nią.
Dziewczyna z rosnącym szacunkiem i ufnością patrzyła wysoko w górę za nami.
Odwróciłam się za jej przykładem i ujrzałam bielejący, cudowny obłok, który lekko
unosił się nad nami, oblewając nas złotymi promieniami. Wiedziałam Kim on jest.
Poczułam, jak rosnę w siłę, jak staję się pewniejsza i dziękuję Mu, bo wiem, że
to Jego zasługa. Nagle spomiędzy obłoków wyłania się postać.
Jest potężna i emanuje władzą.
Jego ogromne, mocne skrzydła biją powietrze, gdy wolno zbliżą się do nas, by
opaść z lekkością tuż obok Yin. Anioł. Niebiańska istota z mieczem u boku i
jasną twarzą, w której czai się duch walki i zwycięstwa.
- Witaj, Yin Tian.- rzekł Anioł
melodyjnym głosem tysiąca złotych harf.
- Witaj, Michale.- odpowiedziała
Yin, kłaniając się nisko. Archanioł Michał… Boży Wojownik.
Michał odwrócił się do mnie i
spojrzał po ojcowsku.
- Miło mi cię poznać, Arleto.-
powiedział, kiwając ku mnie głową.
Skłoniłam się wolno, próbując zachować
czysty umysł. Właśnie poznałam jednego z Archaniołów. Stoczę u jego boku bitwę
o losy świata. A on zna moje imię i cieszy się, że mnie poznał. To było takie
nierzeczywiste. Nierealne…
On tymczasem wzleciał przed nas i
wzbił się wysoko, tak iż żeby go widzieć, wszyscy musieliśmy podnieść wysoko
oczy, przysłaniając sobie oczy rekami.
- Nadszedł czas, by ukazać
demonom Piekła prawdziwą potęgę światła. Nasz Pan dłonią wskaże nam właściwe
ruchy, czuwać będzie i nie pozwoli nam się zawahać ani upaść. Jesteśmy niestrudzonymi
obrońcami. Wiecznymi wojownikami. Zmieciemy z powierzchni ziemi wszelką zarazę
i znów zrzucimy ją w otchłań podziemi! Ich Smok zostanie zgładzony przez naszego
Feniksa!- jego donośny głos, poniósł się echem we wszystkie strony, aż wieżowce
wokół zadrżały w posadach.
Archanioł opadł przed nami, a
jego złota szata powiewała na wietrze niczym sztandar. Wzniósł oczy ku słońcu,
jakby czekał na umówiony sygnał. Nagle idealną tarczę zachwiał ciemny kształt,
który powiększał się, aż swym srebrnym okręgiem zakrył całe słońce. Zaćmienie
patrzyło na nas z góry, jak ogniste oko. Michał dobył miecza i zamiótł silnymi
skrzydłami ziemię. Ruszył jak pocisk przed siebie, a za nim, falą podążyli
inni. Yin rozłożyła ze świstem swoje wachlarze, lecąc wichurą za Archaniołem.
Demony podniosły ochrypły okrzyk, a ostrza ich mieczy zalśniły w przygasłym
słońcu.
Poczułam narastającą moc w sercu,
która spływała lawiną ku moim dłoniom. Nie czułam strachu lecz nadzieję. Moja
odwaga patrzyła lodowatym spojrzeniem prosto w ślepia zła. Ono pierwsze
mrugnęło. Odbiłam się od krawędzi wieżowca i skoczyłam za światłem, by finał
mógł się dopełnić. Bitwa się rozpoczęła.
Komentarze
Prześlij komentarz