Odłamki wody i lodu



- Witamy, panienki! – Celia, nasza gospodyni, otworzyła drzwi rozległej rezydencji w małej wiosce w Alpach Francuskich.
Nie zawracając sobie głowy zbędnymi powitaniami i serdecznymi uśmiechami, prawie wbiegłam do środka budynku, zatrzymując się dopiero przy drewnianych drzwiach do kuchni. Za sobą usłyszałam ciche kroki i zaniepokojony szept Celi:
- Czy coś się stało, panienko Odett?
- Nie wiem Celia. Nie wiem…- moja siostra westchnęła głośno.- Powiedz Edwardowi, żeby zabrał nasze bagaże do pokoi. Jeśli nic się nie zmieni, chyba na razie tu zostaniemy. – nasłuchiwałam, a gdy kroki Celi umilkły i byłam pewna, że nikogo, oprócz Odett już tu nie ma, wypuściłam ze świstem powietrze i oparta o ścianę, osunęłam się ciężko na podłogę. Ukryłam twarz w dłoniach, z całej siły tłumiąc łzy. Nie miałam pojęcia, co robić. Nie chciałam nawet myśleć, co mnie czeka, gdy Veronica mnie znajdzie. A znajdzie na pewno. Wiedziałam to zanim jeszcze wsiadłam do samochodu.
                Nagle poczułam na sobie spojrzenie. Spanikowana poderwałam głowę do góry, gotowa do dalszej ucieczki. Twarz Odett wyrażała przerażenie zmieszane ze smutkiem. Moja siostra bezwiednie zrobiła krok do tyłu. Pewnie myśli, że coś jest nie tak z moją głową.-pomyślałam, sadowiąc się powrotem na swoim kawałku zimnej podłogi. Odett, widząc, że nie zamierzam jej zaatakować znów do mnie podeszła i usiadła koło mnie, tak blisko, że stykałyśmy się ramionami.
- Bardzo tu przytulnie, nie uważasz? –zagadnęła mnie po chwili milczenia. Popatrzyłam na nią przez ramię. Uśmiechała się blado, jakby robiła dobrą minę do złej gry. Nie byłam pewna, czy chce mi się w to bawić. –Ale moim zdaniem, lepiej rozmawiałoby się w tym małym saloniku na górze…
                Odett wstała i wyciągnęła rękę, oferując mi pomoc. Zarówno tę fizyczną jak i psychiczną. Przełknęłam ślinę i przyjęłam jej dłoń. Pierwsze lody do zdradzenia jej mojej tajemnicy zostały przełamane. Idąc za Odett schodami do salonu na piętrze, w głowie brzęczało mi ostrzeżenie o tym, co stanie się z moją siostrą, gdy zdradzę jej sekret o Hybrydzie, którą rzekomo jestem. Bałam się. Bardzo się bałam, ale nie przez przypadek Odett była tu ze mną. To był znak, by zaufać komuś więcej niż tylko swoim lękom i obawom. Komuś, kto tak jak moja siostra, nigdy nie zostawi mnie samej. 
Weszłyśmy do pokoju, w którym większość miejsca zajmowały czerwone, miękkie fotele, pufy i sofy, ustawione wokół niskiego, stolika na kawę z ciemnego drewna. Podeszłam do najbliższego fotela. Moje kroki stłumił gruby, haftowany dywan. Nigdy mi się nie podobał. Był zbyt staromodny i wyszukany. Jakby ten, kto go tworzył, chciał utrudnić sobie zadanie w każdy możliwy sposób. Gdy usiadłam, Odett też opadła z gracją na siedzenie tuż naprzeciwko mnie, tak, że teraz moja siostra mogła mnie nieustannie obserwować, wyłapując każde drgnięcie powieki. Przez chwilę Odett wpatrywała się we mnie, bez mrugnięcia okiem. Czekała aż ja zacznę. Wiedziałam, że jeśli się nie odezwę, będziemy tu siedzieć całe wieki. Wzięłam głęboki wdech  i zaczęłam:
- Tego wieczoru…. na moich urodzinach… spotkałam pewną osobę. Chłopaka.- moja siostra drgnęła w charakterystyczny sposób, więc dodałam szybko:- Był to ten chłopak, o którym ci opowiadałam i z którym tańczyłam jeden taniec. Tak, tylko jeden taniec. Jestem tego pewna i gdy powiedziałaś mi, że zniknęłam gdzieś na parę godzin nie uwierzyłam ci… Tak jak zapewne ty mi, bo przecież stwierdziłaś, że nikogo takiego nie było na sali. Można by pomyśleć, że twoim zdaniem wymyśliłam go sobie. I…. prawdę mówiąc, miałaś po części rację. – przerwałam na chwilę i podniosłam wzrok znad swoich splecionych na kolanach dłoni, by spojrzeć Odett w oczy. Moja siostra drgnęła ledwo zauważalnie, natychmiast znów nieruchomiejąc zupełnie, w milczącym napięciu. Wzięłam głęboki wdech, który tylko utrudnił mi kontynuowanie igrania ze śmiercią. Z każdym słowem robiłam świadomie jeden krok ku bezdennej przepaści. Musiałam jednak jej to powiedzieć. W innym wypadku, po prostu bym zwariowała ze strachu i przez duszenie w sobie tego wszystkiego.
- Ciągle mam koszmary. Makabrycznie realne, tak bardzo rzeczywiste, że wręcz czuję tamte miejsca, słyszę wszystko, jakbym tam była nie tylko umysłem, ale i ciałem. Nie potrafię odróżnić, czy śnię czy też nie. Najgorsze jest to, że ostatnio widziałam Florę…- głos mi się załamał, a do oczu napłynął nowy strumyk łez.
- Flora. Twoja druga siostra. Ta biologiczna.- powiedziała powoli Odett, prostując się jeszcze bardziej w fotelu naprzeciwko.  Niemrawo siknęłam głową. Dźwinie poczułam się, gdy Odett powiedziała „druga”, jakby moja biologiczna siostra, którą znałam czternaście długich, szczęśliwych lat, była mniej ważna, od Odett, mojej adopcyjnej siostry, którą znałam zaledwie od czterech lat, z których dwa pierwsze były przesycone żalem, smutkiem i żałobą.
- Ostatnio widywałam też inne osoby. Jedna z nich była tak nierzeczywista, iż mogłaby istnieć jedynie najgorszych sennych koszmarach, a mimo to wciąż przed oczami mam jej twarz, która wciąż budzi mój lęk. Jej twarz… makabryczna, ale na swój chory sposób całkowicie realna, tak jakbym widziała jej zdjęcie w starej gazecie. Teraz, gdy o tym mówię, nie wiem nawet, czy widziałam ją tylko w śnie, czy na jawie. Wszystko mi się miesza i zniekształca…. Są też głosy. Pełno głosów, które otaczają mnie ze wszystkich stron i wciąż do mnie szepczą. I jej głos… Odett, ja ją tutaj czuję. Czuję ją wszędzie, jakby tu była, ale my nie możemy jej zobaczyć. Obserwuje nas. Wciąż i wciąż i wciąż…- mój głos stawał się coraz bardziej piskliwy i dziecięcy. Przestraszyłam się, że mogę nie być brana na poważnie i że Odett pomyśli, że moje koszmary to tylko złe sny dziecka, które odchodzą wraz z krzywymi cieniami na ścianach.
Długa chwila milczenia.
- A czy ona wyjawiła ci swoje imię? –spytała głosem suchym ze strachu.
- Tak. Ma kilka imion.-odpowiedziałam niemal szeptem.
- Wyjaw mi choć jedno z nich.
Ochrypły krzyk przerażenia. Głuchy brzęk tłuczonego szkła i cisza. Cisza. Cisza. Cisza.
Popatrzyłyśmy z Odett po sobie, z szeroko otwartymi oczami. Pierwsza zerwała się na nogi moja siostra i wybiegła z pokoju. Poszłam w jej ślady, ale gdy tylko stanęłam na nogach, zachwiałam się niebezpiecznie. Zacisnęłam usta i niemal na ślepo ruszyłam za moją siostrą. Nie było czasu na  sentymenty i podtrzymywanie ściany. W ciszy domu usłyszałam ciche głosy. Jeden uspakajający i kojący, drugi rozhisteryzowany i spanikowany, nieco roztrzęsiony.  Pobiegłam w stronę, z której dochodziły. Stanęłam w drzwiach mojej sypialni…
Na podłodze siedziała Celia. Pochylała się nad nią Odett, zasłaniając twarz gosposi.  Celia wskazywała na coś, nad sobą, trzęsącą się ręką. Popatrzyłam w tamtym kierunku. Znów się zachwiałam, za serce zakołatało mocniej w mojej piersi, by po chwili niemal stanąć. W uszach zaszumiała mi gęstnąca coraz bardziej krew. Poczułam się, jakby całe moje ciało pomału traciło chęć życia i z każdym dniem wszystko we mnie zwalniało coraz bardziej, by w końcu zatrzymać się na dobre.
Pokój, w którym stałam, był biały jak śnieg. Bywałam w nim tak rzadko, iż wyglądał niemal na nowy i przez nikogo nie używany. Jego jaśniejących w zapadającym mroku ścian, nie szpeciła ani jedna smuga brudu, czy kurzu. Aż do teraz. Wszystkie trzy wpatrywałyśmy się w ścianę, nad solidnym, wysokim łóżkiem z jasnego drzewa, na którym zwykle sypiałam. Tam, wśród nieskazitelnej bieli widniały dwie, długie, głębokie szramy, wyryte w tynku szponami potwora.  
Poczułam narastającą panikę. Dwie rysy. Dwa dni. Została mi doba. I ani minuty więcej. Zegar wciąż tykał, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Czułam się jak schizofreniczka, która nie odróżnia rzeczywistości od fikcji tworzonej, przez jej chory umysł. Czułam się jak ona… A może właśnie nią byłam…? 
- Ja… ja nie wiem skąd to tu się wzięło. Rano tu sprzątałam i nie zauważyłam żeby cokolwiek…. A teraz, gdy tu weszłam, coś mnie chwyciło, zaczerniało mi przed oczami i usłyszałam pisk. Wrzask, sama nie wiem. Och, to było takie straszne….- biadoliła skulona na podłodze Celia.
Zrobiłam krok do przodku. Coś zachrobotało pod podeszwami moich butów. Popatrzyłam w dół, na mizerne szczątki niebieskiego wazonu, rozlaną wodę i porozrzucane kwiaty, wyglądające jak martwe ciała na brzegu morza. Kucnęłam, by zebrać kwiaty i większe odłamki wazonu. Moje palce dotknęły chłodnej, świeżej wody. I wtedy poczułam. Jakbym nie miała ciała, a jedynym dowodem, na moje istnienie była ta mała kałuża przezroczystej wody, rozlana na podłodze. Poruszyłam dłonią. Woda zawirowała, migocąc i tężejąc. Lód. Lodowaty, śliski, pewniejszy niż woda, choć przecież taki sam jak ona….. Ale jak to się stało….? Zacisnęłam dłoń w pięść, a wtedy poczułam lekkie ciepło mrowiące się w koniuszkach moich palców. Mrugnęłam, a gdy znów otworzyłam oczy, lód znikł. Ani śladu lodu, czy nawet kałuży. Tylko sucha podłoga z podwiędłymi kwiatami i ostrymi pozostałościami po błękitnym  wazonie.  
Zaczęło się.
Szept zadowolenia 

                    http://data1.whicdn.com/images/32406338/large.gif

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Epilog

Tytanidy Światła i Ciemności

GDZIE WRÓBLE?