Szepty zza szkła



Przełknęłam głośno ślinę. Nie byłam zdenerwowana, ale mimo to wzięłam głęboki, wolny oddech. Byle tylko coś zrobić. Cokolwiek.
- To zwykła legenda. Też mogę taką wymyślić. Miałam nadzieję, że opowiesz mi coś bardziej realnego…. Po co mi ta bajka o żywiołach?- spytałam wolno, cichym głosem. Veronica popatrzyła na mnie krzywo, jakby zobaczyła mnie pierwszy raz w życiu i nie spodobał jej się mój widok.
- Diabli, trzymajcie mnie, bo jej coś zrobię! –krzyknęła z gniewem. Za oknem niebo przeszył potężny, fioletowy piorun. -Widać piękna, ale głupia….. TY jesteś Hybrydą, laleczko! TY!!!!!!!! I czy się to tobie podoba, czy też nie, jesteś Hybrydą Lodu!- wrzasnęła tak iż cały dom zatrząsł się w posadach. Ja jednak siedziałam na miejscu, jak sparaliżowana, bojąc się choćby drgnąć. Przygryzłam wargę i wyszeptałam:
- Nie wierzę ci. Jestem normalna. Zwyczajna. Nie wierzę w żadne legendy… w żadne Hybrydy. W nic. Jesteś…. ty musisz być snem. Śnisz mi się…. Na pewno -stwierdziłam szeptem, lekko się jąkając. 
-Prawdę powiedziawszy, w innej sytuacji na twoim miejscu, rzeczywiście bym mi nie wierzyła, ale teraz….- oświadczyła wolno Veronica.
Przez chwilę w pokoju panowała niczym nie zmącona cisza. Słychać było tylko mój szybki, urywany oddech. Veronica zdawała się nie oddychać. Leżała tylko na moim łóżku, obserwują mnie uważnie, jak niezwykle ciekawy obiekt badawczy, któremu właśnie wstrzyknięto w żyły coś o nieznanym wpływie. Nagle dziewczyna ześlizgnęła się z gracją z mojego łóżka i z dziwną satysfakcją powiedziała, dobitnym głosem:
- Nie wydłużając tej żenującej sceny - wiadomość brzmi: Jesteś mi potrzebna, Arlett, Hybrydo wody i powietrza. Mogę dać ci wszystko, czego tylko zapragniesz. Potęgę, moc, nieśmiertelność. Zabiorę od ciebie strach. Wystarczy, że się zgodzisz. Masz 3 dni na zastanowienie, później wszystko przepadnie, razem z tobą…- Veronica uśmiechnęła się szyderczo i dodała:- W sumie, to propozycja nie do odrzucenia, ale on jest typem cholernego dyplomaty. Mam nadzieję, że załapałaś sztuczkę z Nouel’em? 
Niemrawo podniosłam oczy. Nie rozumiałam, o czym ona mówi. Jaki on? Co za sztuczka? Veronica, widząc moją minę, przewróciła oczami i cmoknęła leniwie.
-Oj, daj spokój. Przecież nie możesz być aż tak tępa!...No, albo możesz…. W każdym razie, przyjdę do ciebie, za trzy dni, a ty w tym czasie, zerwij proszę cię z tym łajzą, który udaje twojego chłopaka, pożegnaj ode mnie Odett, bo ją polubiłam i kopsnij mi, jeden z najnowszych projektów Alice. Ta suknia bez pleców jest boska! – dziewczyna przeciągnęła się teatralnie, ziewnęła, jakby pokazywała, że właśnie wypełniła niezmiernie nudny rozkaz szefa i odwróciła się do mnie plecami. Na odchodnym rzuciła jedynie przez ramię:
- A jeśli chodzi o Nouel’a to jemu na serio na tobie zależy, mimo, że był częścią jego planu. Sam chciał tu przyjść, na ochotnika, a takie szychy jak on, raczej nie ruszają się z miejsca, jeśli im się naprawdę nie chce. Doceń, to, bo to fajny chłopak, tylko nieco walnięty. No, ale ty też zdrowa nie jesteś….- po tych słowach, odwróciła się i zrobiła jeden krok w z stronę, rozbitego okna. Nim zrobiła kolejny, zawiał okropny wiatr, burza wezbrała na silę, waląc piorunami w każdym kierunku, a moja lampa sufitowa zamrugała niebezpiecznie i….. zgasła. Otoczył mnie nieprzenikniony mrok, bez jednej błyskawicy, ale po paru sekundach  elektryczne światło wróciło, ukazując obraz idealnie czystego pokoju, bez całego bałaganu na podłodze, który był tu jeszcze minutę temu. Popatrzyłam z niedowierzaniem na okno, którego szyba lśniła, niemal nowością w gotyckiej ramie.
Moja sypialnia znów była tylko moja i nawet brudne ślady butów Veroniki, znikły z białej pościeli mojego łóżka. Wszystko było, jak być powinno i byłam przekonana, że w pokoju nade mną, czarny fortepian mojej siostry, stoi nawet niezarysowany.  

***
- Tak sobie pomyślałam, że może dobrze by było polecieć teraz to Polski. Jest zima, a tam zawsze są magiczne święta… Może… może zarezerwuję lot, spakujemy się i pojedziemy? Tak na święta, z choinką… i w ogóle.- stwierdziłam przy śniadaniu, rozmawiając z Alice i Odett.
Obie popatrzyły na mnie ze zdziwieniem, które mieszało się z podejrzliwością, jakbym chciała uciec z domu i właśnie pytałam się ich o pozwolenie. Całą noc nie spałam, próbując zrozumieć cokolwiek z tego co widziałam i czułam. Nie najlepiej mi to szło. W głowie wciąż słyszałam mroczne słowa dziewczyny, która przekazywała mi wiadomość ….Wiadomość od kogo? Podświadomie wiedziałam, kto jest nadawcą, bo i sama osoba Veroniki, nie dawała mi żadnych złudzeń i nadziei, ale nie chciałam rozmyślać, nad tym głębiej. Czułam, że nie wytrzymałabym sama ze sobą, gdybym zaczęła roztrząsać wszystko, z paranormalnego punktu widzenia. A jednak….3 dni….3 dni i potem co? Nie miałam pojęcia. Wiedziałam jedno, muszę opuścić to miejsce i uciec… Uciec jak najdalej stąd.  A Polska? Jest wystarczająco odległa, by ich zgubić… Skołować. Zaskoczyć. Cokolwiek.
- Arlett, rozmawiałyśmy już o tym. Ustaliłyśmy, że pojedziemy tak dopiero w styczniu.-powiedziała spokojnie Alice, popijając czarne kakao z białej filiżanki. Zastukałam nerwowo paznokciami o swoją szklankę soku. Nie uszło to uwadze mojej siostry.
-Ej, co jest z tobą?- spytała energicznie, przerywając jedzenie swojej ohydnie rozmemłanej owsianki z rodzynkami.- Od swoich urodzin zachowujesz się n i e n o r m a l n i e! jesteś rozkojarzona, wiecznie niewyspana, zdenerwowana, a co najgorsze zupełnie straciłaś gust!- Odett wstała i zmierzyła mnie oceniającym spojrzeniem.- Ty w ogóle wiesz jak wyglądasz? Widziałaś się ostatnio w lustrze, albo chociaż, ja wiem, w kałuży?
Na jej słowa wtuliłam w siebie swoje nagie ramiona i podwinęłam kolana pod brodę, porzucając szklankę z sokiem. Już wiedziałam, co się zaraz wydarzy. Odett nabrała powietrza i rzekła oficjalnym tonem:
-Nie moja droga, tak nie będzie.  Alice i ja – tu spojrzała na swoją matkę, która wymijająco schowała się za rozłożoną, codzienną gazetą.- nie wiemy, co ci jest. Nie zerwałaś z Remim, wiec to nie syndrom bycia singlem. Możliwe iż wkraczając w dorosłość, masz objawy starzenia się i zaczynasz wariować, bo niby widzisz pierwszą zmarszczkę…? Tyle, że to do ciebie nie podobne i ja, jako twoja siostra, nie zamierzam dochodzić co też ci się stało, w tak oklepany sposób. Ja jestem Odett Alexis Rosaline  L’Hivier i czy chcesz, czy nie, zabieram cię zaraz po śniadaniu na całodzienny wypad do Passy! Zrobimy zakupy u Armiani’ego, Chanel… o, i u MaxMara! Możemy też wstąpić do Cartier, bo już wypatrzyłam sobie kolczyki, więc…Odwiedzimy też przy okazji Violett, bo znudził mi się już ten róż.- popatrzyła na swój idealny manicure, który zrobiła sobie zaledwie tydzień temu.
- 16 dzielnica? No, nie wiem… -zaczęłam niemrawo.
- A jak się zmęczymy i nie będzie się nam chciało wracać, to prześpimy się w Raphael… Oj, nie wydziwiaj-powiedziała widząc moją minę- przecież wiem, że  to twój ulubiony hotel!
I tak więc, nim się obejrzałam już siedziałam w białym porsche panamera mojej siostry, ubrana w rozłożystą, koronkową spódniczkę mini o takim samym odcieniu błękitu, co długi aż po połowę łydki płaszczyk z czarnym podbiciem i w konstatujących czerwonych botkach ze srebrnymi ćwiekami na pięcie. Ściągnęłam płaszcz, zapięłam pas i zaczęłam się modlić, bo sama myśl o tym, że Odett prowadzi napawała mnie paraliżującym strachem.  Nieświadoma moich myśli Odett, otworzyła drzwi kierowcy, rzuciła swoją torebkę na tylne siedzenia, wsiadła i ściągnęła krótką, skórzaną, brązową kurtkę. Popatrzyłam na jej nogi. Miała co prawda wygodne, szare spodnie, ale ubrała też kosmiczne kozaczki na ośmiocentymetrowej platformie.  Nie miałam pojęcia, jak ona chce manewrować pedałami w takich butach. 
- Co tam, młoda?- zagadnęła Odett, odgarniając z twarzy, puszyste, zadbane, karmelowe włosy.- Gotowa na łowy?
- Taaaaaak….No powiedzmy.- wymruczałam niechętnie. Moja siostra puściła do mnie oko i odpaliła silnik, który zamruczał dziko.
- No to jazda!- rzuciła radośnie Odett i wyjechała z podjazdu z piskiem opon.  
Cały dzień zleciał nam na bieganiu po najbardziej ekskluzywnych sklepach Paryża. Gdy tylko gdzieś wchodziłyśmy, cała obsługa witała nas iście po królewsku. Każdy w świcie mody znał córki Alice L’Hivier i każdy chciał im dogodzić. Przymierzyłam z trzy tony ubrań, z czego wybrałam ledwie kilka, podczas, gdy pod Odett uginały się kolana, od tych wszystkich rzeczy, które kupiła.
Ostatnim przystankiem, na naszej długiej liście miejsc do zaliczenia był ogromny salon piękności Madame Violett, który wręcz ubóstwiała Odett. Było tu mnóstwo różu, jedwabiu i zasuszonych płatków róż, wyperfumowanych  tak bardzo, że ich słodki zapach przyprawiał mnie o mdłości. Violett przywitała nas w swój firmowy, wylewny sposób, jednocześnie każąc swojej pracownicy pozgłaszać wszystkie świeczki. Ona też wiedziała, że nie toleruję żadnego ognia.
- To co dziś robimy, skarbie?- spytała mnie przesłodzonym głosem jedna z manikiurzystek, gdy moje paznokcie były gotowe do malowania. 
- Sama nie wiem.- powiedziałam przeciągle. Przyszłam tutaj, tylko ze względu na Odett. Wiedziała, że tak czy inaczej wytargałaby mnie tutaj. Prawdę mówiąc nie zauważyłam kiedy w ogóle usiadłam na fotelu i pozbyłam się tamtego lakieru i żelowych paznokci.
Zastanowiłam się, ale nic mi nie przychodziło do głowy. Już miałam powiedzieć, że zdaję się na jej profesjonalizm i wyrobiony przez lata gust, gdy usłyszałam cichy, kpiarski szept, gdzieś nad prawym ramieniem:
- Manicure hybrydowy, hmmmmmmm to coś dla ciebie.- zacisnęłam szczęki. Veronica. Miałam nadzieję, że była tylko kiepskim, sennym koszmarem i że odeszła wraz z nocą. W odpowiedzi na moje myśli, w mojej głowie rozbrzmiał szyderczy śmiech.
-Tak łatwo się nas nie pozbędziesz. My pilnujemy swoich własności.
- Nie jestem niczyją własnością.- powiedziałam. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że powiedziałam to na głos. Manikiurzystka wytrzeszczyła na mnie oczy.
-Eeeeeee, to jak będzie?- wydukała wybita z rutynowego rytmu manicurzystka. Zamrugałam powiekami i przełknęłam ślinę.
- To… to może francuski.-zdecydowałam. 
- Arlett, co tak skromnie? – spytała moja siostra, która postanowiła zaszaleć z srebrnym brokatem.
Do końca wizyty u Violett nie mogłam skupić się na plotkowaniu z Mari, która sprawną ręką działała przy moich paznokciach. Wciąż gubiłam wątek i nie odpowiadałam właściwie na pytania. W końcu dziewczyna stwierdziła, że da mi święty spokój i już więcej się nie odezwała. Po skończonym manicure wstałam i razem z Odett zaczęłyśmy zbierać się do wyjścia, żegnane ślicznymi uśmiechami pracownic, gdy nagle to usłyszałam. Szepty, pojękiwania, nawoływania mnie po imieniu.
- Arlett, Arlett, Arlett. Arletttttttttttttttttt…………..
Ciche, suche głosy otaczały mnie, jak chmara kruków. Miałam wrażenie, że są  dziwnie przytłumione, jakby wydobywały się zza szklanej szyby. Otoczona przez szepty, czułam się osaczona i obserwowana z ukrycia. Przed oczami zatańczyły mi mroczki, a obraz zmętniał i zaczernił się. 
-Ej, co ci jest?- dobiegł mnie, jakby z oddali zaniepokojony głos Odett. Nie byłam w stanie jednak nic odpowiedzieć. Nogi się pode mną ugięły i gdyby nie jedna z pracownic z pewnością runęłabym w dół, na zimną podłogę salonu. Ogarnął mnie mrok. Słyszałam tylko mrożące krew w żyłach szepty i czyjś zimny śmiech, pozbawiony wesołości. Nie mogłam się stamtąd wyrwać. Byłam skazana na ich obecność. Przestałam walczyć…
Potem nagle wszystko odeszło. Wróciły kolory, ludzkie głosy przytłumiony odgłos samochodów na ulicy. Podniosłam nieco głowę i oparłam się na ręce. Leżałam na jednej z purpurowych kanap w salonie piękności Madame Violett. Zamrugałam powiekami.
- Co się stało?- spytałam niemrawo, bo głowa bolała mnie tak bardzo, jakby poraził mnie prąd.
- Boże, Arlett! Tak się bałam, już miałyśmy dzwonić po pogotowie! To było straszne! –lamentowała moja siostra, jak stara ciotka Klotka.
Czym prędzej pozbierała mnie z kanapy i wyprowadziła mnie pod ramię z salonu. Samochód zaparkowałyśmy tylko ulicę dalej. Prawdę mówiąc wciąż kręciło mi się w głowie i ledwie utrzymywałam się na gigantycznych obcasach. Przez całą drogę żadna z nas się nie odezwała, ale Odett wyglądała na mocno czymś wystraszoną. Miałam złe przeczucia… W końcu usiadłyśmy w samochodzie i zapięłyśmy pasy, ale moja siostra nie ruszyła. Wzięła głęboki oddech i popatrzyła na mnie swoim dużymi oczami. Czaił się w nich strach.
-Arlett, dobrze się czujesz?- spytała powoli.
- Już dobrze. Wszystko w porządku… Odett, co jest?- moja siostra miała dziwną minę. 
- Wiesz, może to ja jestem przewrażliwiona, ale jak zemdlałaś to wciąż coś szeptałaś i wyglądałaś, jakby…- głos jej się załamał. Przygryzła wargę i popatrzyła gdzieś w bok.- Wyglądałaś, jakbyś nie tyle była nieprzytomna, co chora.  
- W jakim sensie chora? – spytałam, a serce przyspieszyło swój rytm.
- No bo wiesz…. –zaczęła wolno Odett.- Przez chwilę wyglądałaś, jakbyś miała gorączkę, zaciskałaś dłonie i kuliłaś się, a później raz krzyknęłaś, ale jakimś dziwnym głosem: „ Nie zabierzecie mnie!” i później się obudziłaś. A najgorsze jest to, że Mari i Violett zachowywały się, jakby nic nie zauważyły i jakbyś leżała spokojnie, lekko omdlała…- zakończyła nieco zirytowana i jednocześnie przestraszona.
- Nic mi nie jest. Ja… jestem tylko trochę zmęczona. Już mówiła.-wychrypiałam, bo zaschło mi w gardle .  Nie wiedziałam, czy mogę jej powiedzieć, że nic nie jest w porządku…
- Nic jej nie mów, Hybrydo. Ona jest zwykłym śmiertelnikiem, nie to co ty…. Ona nie może się dowiedzieć. W przeciwnym razie zginie.- zachrypiał znajomy głos, gdzieś nad lewym uchem. Zacisnęłam usta. Echo groźby obijało mi się w głowie.
Odett zapaliła i ruszyłyśmy. Moja siostra milczała i już nie tryskała swoim dobrym humorem, jak zawsze. Widać było, że się o mnie martwi i gryzie się z myślami, bo znając ją, Odett miała teraz wyrzuty sumienia, że wytargała mnie na siłę do miasta.  Wzięłam wdech, żeby jej powiedzieć, żeby już o tym nie myślała. Podniosłam oczy i już miałam odezwać, gdy… Zamiast uspakajających słów, z mojego gardła wydobył się głuchy wrzask.
Chwyciłam za kierownicę i pociągnęłam w lewo ile mogłam. Samochód odbił w lewo i szarpnął, tak mocno, że pasy, ledwo mnie utrzymały. Odett zahamowała z piskiem opon, tak, że zarzuciło nami w drugą stronę. Osunęłyśmy się na oparcia i przez chwilę, żadna z nas nie miała odwagi się ruszyć. Pierwsza odzyskała głos Odett.
- Co to do cholery miało być?!-wrzasnęła spanikowana. –Jezu, Arlett, chciałaś nas zabić?  
-Tam. Tam był człowiek! Stał na drodze! – wydyszałam, z trudem łapiąc oddech.- Nie widziałaś go? ! – Jak mogła nie zauważyć, że ktoś stoi na środku drogi! Oprócz nas tą drogą nie jechał żaden samochód. Droga była pusta i cicha. Jak można było go nie zauważyć! Nie zwracając uwagi na krzyki, spanikowanej i wytrąconej z równowagi Odett, odpięłam pasy i wyszłam z samochodu.
Na zewnątrz było zimno, więc szczelniej owinęłam się płaszczem. Popatrzyłam na szarą, zmętniałą ulicę. Czarne smugi znaczyły drogę naszego hamowania. Patrzyłam pod nogi, bo bałam się spojrzeć, prosto przed siebie. Co prawda, chyba nie rozjechałyśmy tego człowieka, ale przecież nie stoi się bez powodu na środku jezdni, prawda? Może on potrzebował pomocy. Nie widziałam jego twarzy, ale wiedziałam jedynie, że był ubrany na czarno.  Całkiem czarno, jak ktoś pogrążony w żałobie.
-Arlett, wracać do auta!- usłyszałam za sobą zniecierpliwiony krzyk mojej siostry.-Tu nikogo NIE MA!
Nikogo nie ma. Podniosłam oczy. Rzeczywiście. Przede mną ciągnęła się pofalowana, szara wstążka drogi. Ani śladu człowieka w czerni. Ale on tu był. Widziałam go! Podbiegłam jeszcze kawałek, rozglądając się na wszystkie strony. Nic jednak nie wskazywało, na kogokolwiek obecność oprócz mojej siostry, która piekliła się przy samochodzie w oddali. 
- Co to miało być?- wyszeptałam w kołnierz płaszcza.
- Taka mała rozrywka. Nie spodobała ci się? Cóż, trudno każdemu dogodzić.- głos Veroniki był pretensjonalny i lekko znudzony, choć nie trzeba było być geniuszem, by domyślić się, że dziewczyna świetnie się bawi. – Patrz, Hybrydo, tam coś leży. Coś białego!- odezwała się nagle Veronica. W jakiś sposób wiedziałam od razu, gdzie spojrzeć.  
Na poboczu, przyłożona kamieniem łopotała mała, zmięta karteczka, z nadpalonymi krawędziami. Podeszłam do i sięgnęłam po nią. Od razu zauważyłam znajome pismo, zawarte w cytacie z jakiegoś wiersza. Wstrzymałam oddech i przeczytałam:
A ty czekasz, ty czekasz na jedno,
co twe życie wzniesie nieskończenie,
na wielkie, niezwykłe zdarzenie,
na kamieni nagłe przebudzenie,
na głębie, co u nóg twych legną.
                Rainer Maria Rilke
               Twój na wieki,
                Feu                         
- Ładne, prawda?
-Powiedz mu, że nie lubię poezji. – powiedziałam drżącym głosem. Złożyłam kartkę i włożyłam ją niedbałym ruchem do kieszeni. 
- Ale nie wyrzucisz, co?- kolejna prowokacja. Tym razem ją zignorowałam.               
Pewnym krokiem wróciłam do samochodu. Bez słowa wsiadłam do auta i zapięłam pasy. Odett też nic nie powiedziała, ale teraz przez całą drogę patrzyła na mnie podejrzliwie, częściej niż jezdnię. Denerwowało mnie to.  Może myślała, że zaraz rzucę się na nią i oświadczę, że jestem wampirem albo wilkołakiem? W sumie, to nie jestem pewna, czy nie byłoby to całkiem bliskie prawdy. 
Gdy tylko koła zaszurały o żwir na podjeździe wypięłam się i nim Odett całkiem zahamowała, otworzyłam drzwi i wyszłam na dwór, potykając się o własne nogi. Niewiele widząc, przez napływające do oczu łzy, biegłam przez korytarze tego cholernego pałacyku. Zdawało mi się iż minęły wieki nim dotarłam do drzwi mojej sypialni. Otworzyłam je zamaszyście i nie ściągając nawet butów, rzuciłam się w płaczem na łóżko. Nie wiem jak długo płakałam. Czułam jak  poduszka robi się coraz bardziej mokra od moich ogromnych łez. A były to łzy, które tłumiłam w sobie latami. Ostatni raz płakałam na pogrzebie mojej prawdziwiej rodziny. Wtedy przyrzekłam sobie, że już nigdy nie uronię ani jednej łzy. Myślałam, że tak będzie lepiej. Myliłam się. 
Nagle usłyszałam ostry, skrzypiący dźwięk, dochodzący z prawej strony. Brzmiał, jakby ktoś jeździł paznokciami po tablicy, żłobiąc w niej głębokie bruzdy. Otarłam oczy wierzchem dłoni i usiadłam. Moim oczom ukazała się głęboka, długa, krzywa rysa, wryta czymś na ścianie.  Wyglądało to tak, jakby  coś przejechało po ścianie, ryjąc po niej pazurem. 
Wiedziałam o co chodzi. Jedna rysa. Jeden dzień w plecy. Pozostały mi dwa dni.                                                            






               http://puppetlabs.com/sites/default/files/tumblr_mq7rtqxDZu1s0xrqjo1_500.gif 
__________________________________________________- 
Ostatnio blog coś wariuje i nie widać ponad połowy tego rozdziału +(. Post jest i żeby przeczytać niewidoczny tekst trzeba go zaznaczyć. Nie mam pojęcia dlaczego tak się dzieje. Próbowałam coś z tym zrobić, ale bez skutecznie.  Cóż.....
                                                                                                                               C.E .  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Epilog

Tytanidy Światła i Ciemności

GDZIE WRÓBLE?