Pomoc Braci



- Możesz już otworzyć oczy, Arleto.
Uścisk na mojej dłoni znikł, a ja poczułam się, jakbym była zawieszona w całkowitej pustce. Wzięłam głęboki oddech, ale nie poczułam tlenu  w swoich płucach. Poruszyłam palcami dłoni, ale tu gdzie byłam nawet lekkość ziemskiego powietrza zdawała się być niewyobrażalnym ciężarem i przeszkodą. Wiedziałam, że stałam, ale stałam tak lekko, że miałam wrażenie, że tu nie obowiązuje grawitacja. Gdzie byłam?
Pomału otworzyłam oczy. Pierwsze, co ujrzałam, to tę dziewczynę o czarnych włosach i jaśniejącej sukni, opływającej jej drobną, wyprostowaną postać i przylegającą do niej, jak druga skóra. Jej twarz wciąż była perłowo blada, a złota ozdoba, nad jej czołem, wciąż przykuwała moją uwagę wyglądem korony. Dopiero po chwili spostrzegał drobną, acz stanowczą różnicę w wyglądzie mojej towarzyszki. Zielone oczy połyskiwały spokojnie pod prostymi, czarnymi brwiami, jakby tylko czekały, kiedy zostaną zauważone i docenione. Ich zieleń aż raziła intensywnością spojrzenia, które teraz przeszywało mnie na wskroś. Dziewczyna stała nieruchomo, nawet nie mrugając. Była jak posąg greckiej boginki, tyle że piękniejszy i wynioślejszy.
Przeniosłam wzrok. Przez chwilę zdawało mi się, że mam omamy. Śnię. Lub nawet już nie żyję i teraz, jako duch nawiedzam dawne, drogie mi miejsca. Stałam w swojej starej sypialni. Sypialni, która cztery lata temu spłonęła, ze wszystkim, co przynosiło wspomnienia. Te dobre i złe. Wszystko spadło na mnie tak nagle, że ugięły się pode mną nogi. Przecież to niemożliwe. Niemożliwie. Podeszłam do zasłanego różową kołdrą łóżka, które wyglądało, jakby ktoś w nim wciąż sypiał. Jakbym ja tam sypiała i właśnie się obudziła. Lekko skołtuniona pościel sprawiała wrażenie jeszcze ciepłej… Wyciągnęłam ku niej dłoń, ale gdy już miałam dotykać różowej poszewki, całe łóżko rozpłynęło się, uciekając, przed moim dotykiem. Cofnęłam rękę, a łóżko znów powróciło na swoje miejsce…
Popatrzyłam na swoją dłoń, zginając i prostując palce z lekkim rozdrażnieniem.  Podeszłam do niewielkiej komody, naprzeciwko łóżka. Cztery lata temu trzymałam tu książki.  W górnej szafce podręczniki, w dolnej swoje ulubione książki, które pragnęłam mieć na własność. Ciekawe czy wciąż tu są? Czy spłonęły wraz z domem? Ocalały? Wyciągnęłam rękę, ku dolnej szafce. Kłąb kolorowego dymu szafki, zakotłował się wokół mnie, uniemożliwiając mi dosięgnięcie drzwiczek. Zacisnęłam zęby. Zaczęłam z paniką biegać po pokoju, próbując choć przelotnie, dotknąć przeszłości. Na próżno…
- Gdzie ja, do cholery, jestem?!-wrzasnęłam nagle, nie mogąc nad sobą zapanować. Byłam wściekła, rozżalona, spanikowana. Bezsilność sprawiała, że przez chwilę chciałam rwać sobie włosy z głowy. Będąc w tym miejscu, czułam się osaczona, jak zwierz, na polowaniu, przez myśliwskiego psa. Przestraszona i słaba. Znów słaba. Biedna. Delikatna. Miałam tego dość…
- Kim jesteś?!  Czego ode mnie chcesz?!-wrzasnęłam piskliwym głosem, do dziewczyny, która wciąż stała, jak marmurowa rzeźba. Obojętna na wszystko. Pozbawiona emocji. Chęci. Czegokolwiek. Krew buzowała w moich żyłach, buntując się przeciw słabości.- Odpowiedz mi!
Dziewczyna pomału zwróciła głowę w moją stronę, taksując mnie swoim szmaragdowym spojrzeniem, jakby zobaczyła mnie pierwszy raz w życiu. Podniosła lekko wytatuowaną dłoń, a pod jej stopami rozstąpiła się ziemia. Już nie byłyśmy w mojej sypiali. Stałyśmy na martwej pustyni, a słońce nad nami, nie dosięgało nas, jakbyśmy były poza tym światem. Spojrzałam na wyrwę w ziemi, która powstała tak nagle, jak nagle się tu pojawiłyśmy. Dziewczyna poruszyła lekko, jakby od niechcenia dłonią i z suchej, jałowej gleby wypełzły piękne, kolorowe kwiaty z tropikalnych krain.
-Arleto, wciąż nie wiesz kim jestem?- spytała cichym głosem. Podniosła do góry dłoń, a jej tatuaż skrzył się zielenią w fałszywym słońcu.- Wciąż nie wiesz, czego mogę od ciebie chcieć?
                - Dlaczego tak mnie nazywasz? – spytałam  przez zaciśnięte zęby.
- Jak?
- Moim dawnym imieniem.
-Wspomnienia są ważne. Tak samo jak prawda i prawdziwe imiona, by nigdy nie zapomnieć kim się naprawdę jest. Jednak, jak zauważyłaś, nie należysz już do miejsca z twoich wspomnień. Ono już odeszło, ale ja nie pozwolę byś i ty poszła w jego ślady. – powiedziała poważnie dziewczyna, chowając swoją wytatuowaną dłoń w fałdy rękawa. 
- Co to znaczy?- chciałam natychmiast wiedzieć.
- Dowiesz się w swoim czasie, który nadejdzie niebawem. – rzekła wyniośle dziewczyna. – Nazywam się Yin Tian. I tak mnie nazywaj. Po imieniu, które jest moją przeszłością, teraźniejszością i zapewne przyszłością, choć nikt nie może być pewny tego ostatniego. – powiedziała po chwili.
Wyciągnęła do mnie drugą rękę.  Gładką i bladą.
- Choć, zabiorę cię do miejsca, do którego od dziś  należysz i gdzie spotkasz kogoś, kto bardzo chce cię poznać. – stwierdziła Yin Tian.
Niechętnie zacisnęłam palce, na jej przegubie. Tym razem nie zamknęłam oczu.
Niemal od razu stanęłyśmy w dużym, przestronnym i nieco zacienionym holu…  Znałam go od czterech lat i wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do przepychu, wiszących tu kryształowych żyrandoli i ciemnych, haftowanych dywanów.  Oczywiście wszystko było tu piękne, ale w pałacyku  Alice brakowało świadomości posiadania domu. Wciąż czułam się tutaj,  jak gość luksusowego hotelu, którego nie stać, by zostać tu na dłużej.
- Dlaczego tu jestem? Dlaczego tu… -wyszeptałam w gniewie. Czułam się oszukana.  To na pewno nie było miejsce, do którego należę. Nigdy tu nie należałam, a każde spojrzenie na zdobione ramy ogromnych obrazów i wymalowane  twarze, napawało mnie wściekłością.
- To nie jest pytanie do mnie, Arleto. – stwierdziła spokojnie Yin, zrównując się ze mną. - Każdy z nas posada miejsce, do którego zawsze wracamy i które nas niezmiennie przyjmuje. Gdy patrzysz, widzisz zapewne dom twojej francuskiej opiekunki pani Alice L’Hivier i jej córki panny Odett L’Hivier... –wyjaśniła z nutą znudzenia.
- Zapewne?- drażniło mnie każde tajemnicze, wypowiedziane przez nią słowo.
- Tak, zapewne… Ja widzę coś zupełnie innego. 
Spojrzałam na nią. Jej niezwykłe oczy zamgliły się, jakby dziewczyna była myślami daleko stąd i widziała, to co dla mnie niewidoczne.
- Co widzisz?
- To dość niestosowne pytanie. Nie uważasz? – ucięła temat.
Nie uważałam, że spytałam o coś, o co nie powinnam była pytać. Od tego momentu, bardzo zaciekawiło mnie, gdzie jest myślami Yin Tian i co takiego chowa przed wzrokiem innych… Dlaczego nie chciała mi powiedzieć? Sekrety… Istnieją tylko po to, by wzmagać ciekawość u innych. I latać u sufitu, jako kryształowe motyle, gdzieś w odległym pałacu, który dla niektórych jest wiecznym więzieniem…
- Arleta! – aż podskoczyłam, gdy ktoś niezwykle entuzjastycznie zawołał mnie po imieniu.
Podniosłam oczy i w głuchej, mętniej ciszy, nierzeczywistego miejsca zobaczyłam, idącego ku nam wysokiego chłopaka o rozwianych, długich włosach, koloru letniej pszenicy. Szedł luźno, machając na boki długimi rękami i uśmiechając się szeroko, jakbyśmy się znali od dziecka. Ubrany był w sprane jeansy i rozpiętą kraciastą koszulę, spod której wystawała koszulka z napisem: „Boję się ludzi. Ludzie boją się mnie.”
Przybysz pochwycił mój wzrok.
- I koło się zamyka.
Popatrzyłam na niego dość tępo, by chłopak zaśmiał się wesoło i wyprostował koszulkę, aby dobrze było widać napis.
- „Boję się ludzi. Ludzie boją się mnie.”  Dopóki, któraś ze stron się obawia tej drugiej, wszyscy jesteśmy bezpieczni, niezłe, co nie? Nikt nie zaatakuje kogoś, kto budzi w nim lęk, choć jeśli chodzi o lęk bardziej martwiłbym się o dół, jeśli wiesz co mam na myśli… - stwierdził swobodnie chłopak, pokazując znacząco na niewyraźną podłogę holu. 
 Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie często miałam do czynienia z takimi intelektami. Ludzie, których znałam, byli raczej bogaci i głupi. Z małymi wyjątkami, które były tak nikłe, że nie zaburzały klasycznej reguły, że tam gdzie są pieniądze, nie starcza miejsca na jakikolwiek mózg, lub choćby maleńki móżdżek.  
Chłopak wyciągną ku mnie dłoń. Na jej wierzchu widniał blady, srebrnobiały tatuaż, nieco inny od zielonego tatuażu Yin. Oba nie przedstawiały niczego konkretnego. Były jak symbole, zarezerwowane tylko, dla tych, którzy wiedzą, co one oznaczają.
- William Carter. Dla przyjaciół Willy.- przedstawił się chłopak, gdy potrząsną moją dłonią.
- Miło mi.
Przez chwilę wszyscy troję milczeliśmy. Ja zdezorientowana i zaciekawiona całą osobą Willy’ego, który stał nieco zakłopotany, natomiast  Yin wyglądała na całkowicie obojętną. W końcu dziewczyna westchnęła i stwierdziła:
- Dobrze, chodźmy już. Tylko tracimy czas! – powiedziała to gniewnie i z jawnym poirytowaniem. Moja wściekłość już dawno minęła.
Ruszyliśmy za nią jednym z parterowych korytarzy. Ona szła z przodu, krocząc szybko i pewnie. Ja i Wiliam szliśmy równo za nią. Zerknęłam na niego i gdy upewniłam się, że nadal się uśmiecha, odezwałam się:
- Gdzie idziemy?
On popatrzył na mnie widocznie ucieszony, że w końcu coś powiedziałam.
- Spotkasz się z kimś, kto też ci pomoże. Tak jak ja, czy Yin, choć ona raczej działa ze względu na  mnie i możliwe też, że na cały wszechświat. – przed sobą usłyszeliśmy ciche prychnięcie.- Oczywiście mogliśmy zostawić cię na pożarcie wygłodniałych bestii Podziemia, ale że z reguły lubimy robić im na złość, stwierdziliśmy, że w ramach rozrywki i dobrego serca, oraz jawnego rozkazu z góry, uratujemy twoje cztery litery, przed naszym kochaną Świętym Obliczem i jej koleżkami. – Willi beztrosko wzruszył ramionami, jakby to co przed chwilą powiedział, było czymś naturalnym i oczywistym.
- Jak chcecie mi pomóc. Sprawicie, że będę normalna? – spytałam z nadzieją.
- Żeby to było takie łatwe! Nie, na to nie ma sposobu. Jesteś kim jesteś i z tym się musisz pogodzić. Od tego nie ma ucieczki. Na zawsze pozostaniesz tym, kim masz być. Możesz doszukiwać się w tym jakiegoś głębszego sensu, przeznaczani, misji, jak tam chcesz…
- A ty kim jesteś?
Chłopak popatrzył na mnie ze zdziwieniem, podnosząc brwi tak wysoko, że prawie znikły jego w długich włosach. 
- Czy wy nic nie rozmawiałyście w drodze tutaj?!
Yin milczała jak zaklęta, wciąż idąc przed siebie, a ja opowiedziałam króciutką wymianę zdań, pomiędzy nami.
- I to mają być kobiety!- wykrzyknął mój rozmówca.- Gdybym spotkał prawdziwą kobietę, chyba bym tego nie przeżył… albo przynajmniej doznał trwałego urazu. Kim ja jestem? Kochana, ja jestem częścią ciebie!- Przystanęłam, a on ciągnął dalej.- Jesteśmy tak do siebie podobni, że gdyby nie różnica paru wieków, mogliśmy być rodzeństwem!
Milczałam. A wiatr wciąż igrał w jego jasnych włosach, choć nie czułam jego powiewu.
- Jak każdemu wiadomo jesteś też Hybrydą Lodu, z góry skazaną na potępienie i służbę u władcy Podziemi. Jesteś połączeniem żywiołów powietrza i wody, wody i powietrza, jak kto woli, kolejność dowolna. Nie ma w tobie żadnych ciepłych uczuć, a znasz jedynie chłód własnego daru, który na zawsze zmroził twoje żywe serce.. I tak dalej i tak dalej. – wyrecytował niedbale Willy, przewracając oczami. – Nie wiem jak ty, ale ja tego nie kupuję! Bo, czy ty jesteś zła? No, powiedz jesteś?
Nie wiedziałam, jak zareagować na ten wybuch i wylewność uczuć. Willy zachowywał się jak nastolatka, która za długo dusiła w sobie wrażenia po pierwszym pocałunku, z wymarzonym chłopakiem. Tymczasem Yin zatrzymała się stanowczo i odwróciła do nas z niezmiennym wyrazem pięknej twarzy.
- Williamie, może zostawisz swoje wywody i przekonania, na nieco późniejszą porę i pozwolisz z łaski swojej, że Arleta zajmie się trochę ważniejszą kwestią, ratowania swojego, jakże cennego dla wszystkich życia. – wszystko to powiedziała na jednym wydechu z głosem przesyconym ironią.
Myślałam, że chłopak się obrazi, na tak ostre słowa, na które w dodatku nie zasługiwał, ale on popatrzył, nadal uśmiechnięty, nad ramieniem dziewczyny i pomachał wesoło wytatuowaną ręką. Obie, Yin i ja posunęłyśmy za jego wzrokiem.
Staliśmy w pracowni Alice, choć ciężko nazwać było ją teraz pracownią. Pomieszczenie nie było już pozawalane różnego rodzaju próbkami materiałów, długi blat, na którym projektowała Alice pozbawiony był nieodłącznego towarzystwa pustych kubków po kawie i ciężkich nożyc oraz trzymetrowych, żółtych i różowych metrów do mierzenia. Nagie manekiny przyglądały nam się z najciemniejszego kąta, a starodawna  maszyna do szycia, należąca do prababki Alice, czujnie przysłuchiwała się naszej rozmowie. Wszystko to widziałam, jak przez lekką, drgającą mgiełkę lub zabrudzone szkiełko. Całe to miejsce pozbawione było jakiekolwiek rzeczywistości.
Może dlatego dopiero po chwili go dostrzegłam. Niemal wtopił się w rozmazane, pozbawione ostrości i kolorów, tło.  Przysiadł na oparciu jednego z drewnianych krzeseł. Na ulubionym Odett- wysokim i eleganckim, ale spokojnie prostym i symetrycznym. Chłopak miał ciemny kolor skóry, spłowiałe od słońca włosy i jak stwierdziłam orzechowe oczy, jakich wiele. Ubrany był w biały T-shirti i szare spodnie. Niczym się nie wyróżniał. Nawet intrygującym napisem na koszulce, wciąż rozwiewanymi przez nieistniejący wiatr włosami, czy zmieniającymi barwę oczami.
Jednak wystarczyło jedno spojrzenie, aby przekonać się, że ten chłopak jest tak daleki od upragnionej przeze mnie normalności, jak to tylko możliwe. Trzymał głowę nisko i patrzył na nas, spode łba, jak na wrogów. Miał ręce w kieszeniach, w sposób, który kazał przypuszczać iż zaciska dłonie w pięści. Był cały spięty, jakby czekał na jakąś dramatyczną nowinę lub informację o czyjejś  śmierci.
Podeszliśmy do niego. Byłam na tyle blisko, by dostrzec, że chłopak nie spuszcza ze mnie wzroku. Wodził za mną spojrzeniem, całkowicie ignorując pozostałych oraz fakt, że już dawno powinien mrugnąć.
- Arleto, to jest Mateo. Wybacz mu tę eeeee…. nie kontaktowość. Nie powiem by był inny na co dzień, jednak zawsze warto wybaczać, prawda? – rozpoczął naszą znajomość Willy. Wciąż trzymał się blisko mnie, jakby mnie chronił. Yin odeszła już całkowicie, zaszczycając nas jedynie spokojnym znieruchomieniem, zza oparciem jednego z niższych krzeseł.
- Powiesz mi w końcu, o co tutaj chodzi?- spytałam.- Prosto, krótko i na temat.
William westchnął i usadowił się na krawędzi blatu, w bezpiecznej odległości od milczącego i wciąż obserwującego mnie chłopaka o hiszpańskim imieniu, Mateo. Poklepał skrawek stołu koło siebie, zachęcając mnie do przyłączenia się do niego.
- Nie będę ci teraz opowiadał porywających legend, naszych wspólnych przodków. To by się mijało z celem, skoro chcesz żebym ujął to w miarę zwięzły sposób. Proszę bardzo, walę prosto w mostu. Nic nie owijam w bawełnę…. Kawa na ławę… Dobrze. Wszyscy tu obecni jesteśmy Żywiołakami…- wypalił tak nagle, iż nie byłam w stanie się przygotować. 
- J-jak?
- Hmmm, dokładnie to sam nie wiem i raczej się nigdy nie dowiem. Ty jesteś Hybrydą, także twoja fascynująca kwestia jest dla wszystkich całkowicie jasna. Ja jestem Żywiołakiem powietrza, jakbyś nie zauważyła. A na pewno zauważyłaś, bo gdybyś nie dostrzegła moich włosów, byłabyś tak tępa, jak najbardziej pierwotny pierwotniak. Przepraszam, jeśli cię obraziłem. Nie chciałem. Wracając. –dodał, gdy spostrzegł minę Yin, która wymrażała więcej niż tysiąc, niezbyt miłych, słów. Ona najprawdopodobniej streściłaby streszczenie jego wypowiedzi i zamknęła w maleńkiej kapsułce.- Urocza Yin jest Żywiołakiem ziemi. Twardo stąpa po gruncie, to fakt. Natomiast Mateo. Cóż, to Żywiołak wody…
- Świetnie. Bardzo się cieszę i w ogóle, ale jaki to ma związek ze mną i pomaganiem mi, bo chyba nie załapałam sugestii. Powietrze, ziemia i woda. Nie ma ognia, ale nad tym nie ubolewam. Chcę tylko, żeby mi ktoś raz na zawsze wytłumaczył, co wy, do cholery, ode mnie chcecie!- złość i rozgoryczenie powróciły do mnie, jakby nigdy minie nie opuszczały. Z powrotem byłam sfrustrowana i rozgniewana, bo nikt nie potrafił wyjaśnić całej tej sytuacji, krócej niż w dziesięciu zdaniach o niczym! Jedyne, czego się na razie dowiedziała i co zasługiwało na jakąkolwiek uwagę z mojej strony, był fakt, że oto stoją przede mną trzy Żywiołaki, tak różne i jednocześnie, tak do siebie podobne…
Z moich gorączkowych rozmyślań wyrwało mnie ciche chrząknięcie i wolny ruch, zarejestrowany katem oka. Spojrzałam na Mateo, który, gdy wstał był dużo wyższy niż pozwalałaby na to przyzwoitość, gdy z góry, patrzył mi głęboko w oczy. Jego usta ruszały się z dziwną trudnością, jakby coś mu przeszkadzało w mówieniu:
- Pomyśl, bardzo cię proszę. Jesteś Hybrydą, której dotychczasowym największym osiągnięciem było zamienienie wody w lód, a później jej wyparowanie… Nie ma się czym chwalić. Dodatkowo Święte Oblicze z Podziemia zainteresowała się tobą, a raczej jej pan się tobą zainteresował, co czyni cię przedmiotem na skalę światowego pragnienia. Jesteś, krótko ujmując, jedyną żyjącą przedstawicielką swojego gatunku. Niezwykłe, tak wiem… Jednak czy cokolwiek umiesz, oprócz wspomnianej, przypadkowej sztuczki? Nie, absolutnie nic i to się nie zmieni, jeśli ktoś ci nie pomoże…. – Mateo mówił szybko, ale zrozumiale. Wyrzucał z siebie słowa o ostrym, jak noże brzmieniu i obcym akcencie, z dawnych czasów. Był zły i nie krył tego ani trochę. W odróżnieniu od opanowanej i sztywnej Yin on po prostu żywił wobec mnie otwartą, nieuzasadnioną niczym niechęć.
Wzięłam głęboki oddech, by choć trochę nad sobą panować. Słowa, które przed chwilą usłyszałam, bardzo mnie dotknęły. Stwierdziłam, że lepiej by było, by William mi to wszystko powiedział. Może wtedy nie zapałałabym taką nienawiścią do Mateo…
- Woda i powietrze? – popatrzyłam na Mateo i Willa. Obydwaj byli teraz poważni.- Chcecie mi pomóc, ucząc mnie bycia Hybrydą?
- Tak. – odpowiedział ten sympatyczniejszy.
Zacisnęłam mocno zęby.
- Nie zgadam się.


                     http://blogfiles.wfmu.org/KF/2013/04/24/earth_crack_breathe.gif

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Epilog

Tytanidy Światła i Ciemności

GDZIE WRÓBLE?