Je suis un Feu
4
lata później, Paryż
Stałam
samotnie na szycie ciemnych, kamiennych schodów. Zza ogromnego, gotyckiego
filaru obserwowałam mrocznie urządzony hall, w którym co parę minut pojawiali
się nowi goście. Nasz poważny kamerdyner, pan Bourgeau, witał wszystkich
przybyłych z niezmiernie ważną miną, biorąc drogie płaszcze i futra od pięknych
pań, którym towarzyszyli bogaci panowie. Każda z zaproszonych kobiet wyglądała wręcz
zjawiskowo. Suknie prezentowane przez nie tamtego wieczoru pochodziły z
największych domów mody w Paryżu, a na ich palcach połyskiwały drogie kamienie,
darowane przez zauroczonych miliarderów.
Oparłam głowę o filar. Zimno
kamienia skutecznie poprawiło mi nastrój. Byłam bardzo zdenerwowana, co było do
mnie niepodobne. Można by powiedzieć, iż denerwowałam się, że się
denerwuję. Żałosne. Zawsze byłam zimna i
opanowana. Nie okazywałam żadnych uczuć. Wszystko, co we mnie się rodziło,
choćby kiełkowało, szczęście czy żal, dusiłam w zarodku.
Nagle w drzwiach naszej gotyckiej
rezydencji pojawił się przystojny i elegancki młodzieniec. Przywitał się z
Bourgeau i rozejrzał po sali. Zauważyła ze zdziwieniem, że był sam. Przez
chwilę stał twarzą do mnie, u dołu schodów. Szybko schowałam się za filar. Nie
chciała, aby zauważył, że mu się przyglądam. Ukryta w cieniu korytarza
pierwszego piętra jeszcze raz spojrzałam w jego stronę. Był wysoki, męski.
Ubrany w granatowy, sztywny garnitur. Zapewne kosmicznie drogi. Miał lekki
zarost na opalonej szczęce i włosy zaczesane do tyłu na żel. Mimowolnie
westchnęłam. Żałowałam, że nie mogę dojrzeć koloru jego oczu. Wyobrażałam
sobie, że ma ciemnobrązowe.
-
Do kogo tak wzdychasz?- szept tuż przy uchu, sprawił, że serce podskoczyło mi
do gardła.
Obróciłam się i zobaczyłam to, co musiałam
zobaczyć. Moja starsza o dwa lata przyrodnia siostra Odett już wychylała się
przez kamienną balustradę schodów, by dojrzeć obiekt moich cichych westchnień.
-Acha,
Już go mam! To Yves Berie. Ma idealne 22 lata, właśnie przejął firmę swojego
ojca, produkującą jakieś tam technologie, nieważne jakie. Ważne jest to, że jest
niezaprzeczalnie wolny, nieziemsko przystojny, bogaty i właśnie patrzy się w
naszym kierunku.- moja wszystkowiedząca siostra uśmiechnęła się do Yves’a i
pomachała mu zalotnie z balustrady schodów, pod którą właśnie stał ów
przystojny bogacz, również się do nas uśmiechając.
-
Odett, przestań!- syknęłam do niej, próbując odciągnąć ją w bezpieczny cień.
-Oj,
no daj spokój. Nic przecież się nie stało. Arlett, to jest twój dzień, wiec
uroczyście daję ci przyzwolenie na flirtowanie z tyloma chłopcami ile tylko
chcesz.- powiedziała z szerokim uśmiechem na prześlicznej, jasnej twarzy.-
Przyrzekam też, że nie powiem o niczym Remi’emu i jakby co, to będę cię kryła!-
dodała z miną chochlika, któremu właśnie obiecano świetną zabawę.
-
Nie będzie takiej potrzeby. Zamierzam spędzić z nim cały wieczór i tańczyć
tylko z nim.-odrzekłam poważnie, patrząc siostrze głęboko w niebiesko-zielone
oczy. Specjalnie podkreśliłam słowo „tylko”. Odett, przechyliła zawadiacko
głowę.
-
A po wspólnym przykładnym wieczorze, czeka już na was sypialnia z duuużym łóżkiem,
więc może zaprosisz Remi’ego na noc. Będziecie tacy zmęczeni, że już na nic nie
starczy wam sił. No, chyba, że Remi, coś z siebie wskrzesi...- pacnęłam ją ręką
po głowie, na co ona zaniosła się złośliwym śmiechem.
-
Ale ty masz pomysły. Też coś! -żachnęłam się zniesmaczona.
- No, co znowu? Jesteś pełnoletnia,
Alice nic też nie powie, jeśli trochę zgorszycie pokojówkę, gdy przyjdzie rano
posprzątać.- ze śmiechu Odett dostała głośniej czkawki.
-I dobrze ci tak. Jak raz zamkniesz
dziób na kłódkę. – ucięłam. Z głębi hallu dobiegła do nas głośna, mroczna
muzyka.- A teraz chodźmy. Czas nakarmić psy.
Tego wieczoru obchodziłam swoje
osiemnaste urodziny. Z tej okazji moja opiekunka Alice zorganizowała bardzo
wystawne i pełne gotyckiej elegancji przyjęcie, połączone z pokazem jej
najnowszej kolekcji. Alice była projektantką mody. Genialną i niepowtarzaną,
której muzą była jej córka Odett i ja, mówiąc nieskromnie. Tej nocy przybyło
pół Paryża, a drugie pół stało właśnie pod drzwiami naszego gotyckiego
pałacyku, robiąc zdjęcia i wywiady do najmodniejszych i najbardziej elitarnych magazynów
modowych.
Zeszłyśmy razem, trzymając się pod
ręce w swoich sukniach z najnowszej kolekcji Alice. Odett i ja chodziłyśmy
tylko w jej projektach. Byłyśmy żywymi reklamami, które spisywały się wręcz
perfekcyjnie! Największe gwiazdy muzyki i kina zamawiały u niej najdroższe
kreacje na najbardziej prestiżowe gale. Dzięki tym pieniądzom niczego nam nie
brakowało, żyłyśmy w rozpuście i szczęściu, iście po królewsku. Już zapomniałam,
jak to było być zwykłą dziewczyną ze zwykłymi problemami.
Nie
chciałam już tamtego życia, tego, które spłonęło cztery lata temu. Teraz w moim
lodowym świcie było mi jak w bajce. Cudownie. Mimo to, w każde urodziny, od
tamtego pożaru nawiedzały mnie wizje wcześniejszych urodzin. Gdy miałam pięć
lat. Sześć. Siedem. Osiem. Dziewięć… Wtedy na prezent dostawałam lalkę, misia
lub choćby domek na drzewie zrobiony własnoręcznie przez tatę. Teraz, gdy
wiodłam to życie, mając czternaście lat. Piętnaście. Szesnaście. Siedemnaście.
Osiemnaście. Dostawałam biżuterię za miliony, konie, kolejne pary dizajnerskich
butów. Już sama nie wiedziałam, co mi w tym przeszkadzało, choć coś na pewno.
Ktoś pociągnął mnie mocniej za ramię, wyrywając tym samym z ciemnych otchłani
własnego umysłu.
-
Arlett, zaczyna się. No chodź, Remi miał nam zająć miejsca. –krzyknęła mi w
ucho Odett, bo im bardziej zbliżałyśmy się do wielkiej sali pod schodami, tym
głośniejsza była muzyka. Weszłyśmy do długiego, podświetlonego na
srebrno-niebiesko pomieszczenia. Ta sala przeznaczona była w całości w celach
artystycznych i reklamowych Alice, która uwielbiała łączyć swoje pokazy ze
spotkaniami towarzyskimi. Usiadłyśmy na czarnych krzesłach koło mojego chłopaka
Remi’ego. Pocałowałam go bez uczucia na powitanie. Remi’emu nie przeszkadzał
mój chłód. Wręcz przeciwnie, zdawać by się mogło, że moje lodowe bycie to
jedyne, co go przy mnie trzyma. Odett właśnie chciała coś powiedzieć, zapewne
znów wychwyciła swoim sokolim wzrokiem tego przystojnego Yves’a, ale muzyka
wezbrała na sile i pokaz się zaczął.
Kreacje
Alice jak zawsze były nietuzinkowe i niezwykle gotyckie. Poza tym łączyły w
sobie coś ze średniowiecza i najnowsze modernistyczne kroje, pojawiające się na
paryskich salonach. Ciężki mrok gorsetów przeplatał się z dziewczęcą lekkością
koronek, co dawało lepszy kontrast niż zestawienie czerni z bielą. Oprócz tego,
efekt muzyki nadawał strojom magii, a sposób w jaki modelki prezentowały
kolekcję, nie pozostawiał nic do zarzucenia. Pod koniec występu, Alice jak
zawsze nieco wychyliła się zza kulis i została nagrodzona wielkimi brawami,
gdzie ja i Odett klaskałyśmy najgłośniej.
Po
pokazie goście przeszli do obszernej wykwintnie urządzonej sali z mnóstwem
gotyckich świeczników i zimnych woskowych świec. Świece nigdy nie były
zapalane. Cała służba dobrze pamiętała nakaz Alice, aby nigdy nie rozpalać
jakiegokolwiek ognia w moim towarzystwie. Szalenie bałam się ognia. Od tamtej nocy nigdy nie ujrzałam ani
jednego nikłego płomyka. Nie byłabym w stanie znieść jego widoku.
Alice
wygłosiła przed wszystkimi zgromadzonymi mowę o mnie, a później wzniosła toast
na moją cześć. Gdy wypito zdrowie, zaczęto mi składać obfite życzenia urodzinowe.
Byłam przenoszona z rąk do rąk. Po pewnym czasie uśmiechanie się stało się
bardzo męczące, a twarze zaproszonych zlały się w jeden okropny portret.
Odetchnęłam z ulgą, gdy rozbrzmiała muzyka, a goście zaczęli tańczyć. Mogłam
chwilę odpocząć. Stanęłam z boku, wciąż trzymając lampkę szampana. Szybko
odkryłam, że nie przepadam za tym alkoholem.
W
pewnym momencie tuż przede mną zawirowała rozradowana Odett, która mrugnęła do
mnie porozumiewawczo ponad ramieniem bogacza Yves’a Berie. No proszę, szybka jest.
Gdy na nią patrzył, widać było, że bardzo mu się podoba. Może coś z tego
będzie. Odett jest wymagająca, ale gdy już kocha, to na zabój. Zapisałam sobie
w pamięci, by przestrzec Yves’a, przed jej humorami. Byłoby szkoda, gdyby moja
siostra wykończyła tego przystojniaka psychicznie, albo co gorsza fizycznie...
-
Czy mogę prosić?- odezwał się męski, nieco nosowy głos. Popatrzyłam na niego
niechętnie. Remi całkowicie wymiękał przy partnerze Odett, ale sama byłam sobie
winna. Mogłam zatrzepotać rzęsami do angielskiego dziedzica rodowej fortuny,
zamiast do syna przyjaciela Alice. Trudno, przyznaję, mój błąd.
-Oczywiście.-odpowiedziałam,
odstawiając kieliszek i wchodząc na parkiet za Remim, by wtopić się w kolorowy
tłum bogatych i sławnych osobowości.
Tańcząc
z moim chłopakiem, odchylałam się jak najbardziej do tyłu. Nie lubiłam, gdy
ktoś zakłócał moją strefę osobistą. Źle się wtedy czułam. Remi o tym wiedział,
więc trzymał mnie delikatnie i luźno, niemal na wyciągniętych przed siebie
ramionach, pozwalając mi trzymać mój błogi dystans. Podczas tańca, który
ciągnął się w nieskończoność, zdążyłam policzyć chyba wszystkie piegi na nosie
mojego partnera, zauważyć, że chłopak się okropnie poci, który to fakt nieco
tuszowały litry wylanych na siebie zawczasu perfum, o woni drażniącej mi nos i
gardło. Czy kochałam Remi’ego? Nie. Stanowczo nie.
Chłopak
przytrzymał mnie do ostatnich taktów utworów, poczym pomału puścił. Przez
chwilę staliśmy zakłopotani. Musiałam się od niego uwolnić.
-
Wybacz, ale muszę przypudrować nosek.-powiedziałam z zimną słodyczą. Remi tylko
kiwnął głową i odszedł, pozostawiając mi wolną drogę ucieczki.
Poszłam
na górę, by być jak najdalej od całej tej zgrai pięknych ludzi. Ruszyłam
przyciemnionym korytarzem pierwszego pietra, mijając kolejne filary gotyckiego
sklepienia. Z głową w chłodnych chmurach, z maską zamiast twarzy, szłam pewnie
przed siebie nie zważając na gratulację mijanych ludzi, dobiegające gdzieś z
kątów. Czy byłam dumna i nieczuła? Tak, byłam dumna i zapewne nieczuła. Ale tak
to już może jest, gdy się żyje jak księżniczka, bez problemów życia codziennego,
ze służbą na każdy rozkaz i furą pieniędzy pod poduszką. Minęłam róg korytarza
i zatrzymałam się w ostatniej chwil, balansując na czubkach swoich wysokich pod
niebo szpilek.
Tuż
za rogiem stał chłopak, oparty luzacko o wytapetowaną na karmazyn ścianę. Jeden
rzut okiem wystarczył, by ocenić go na szalenie przystojnego, tajemniczego i
pewnego siebie, tak bardzo, iż możliwe, że to nie była pewność siebie, ale
wręcz tupet i arogancja. Czując na sobie mój wzrok, chłopak pomału obrócił
głowę w moją stronę.
Miał
mlecznobiałą skórę, która bardzo ładnie współgrała z gładką męską szczęką i
niebieskimi oczami, tak jasnymi, że prawie przezroczystymi. Nieznajomy
niedbałym gestem odgarnął kruczoczarne włosy o jednym srebrnym, iskrzącym się
pasemku. Widząc moją minę uśmiechnął się do mnie w luzacki sposób, rozciągając
i tak już szerokie usta w idealny półksiężyc. Chłopak wyprostował się
szeleszcząc długim, ciemnym płaszczem podróżnym z postawionym kołnierzem. Nie
wyglądał, jak gość. Wyglądał jak intruz. Ktoś nieproszony. Przez chwilę
mierzyliśmy się wzrokiem. Był tak wysoki, że mimo moich butów, które dodawały
mi dobre piętnaście centymetrów wzrostu i tak patrzył na mnie z góry, jak na
rozkoszne dziecko.
-
Wszystkiego najlepszego Arlett. A może wolisz Arleto. I tak, i tak jest bardzo ładnie. –powiedział nieznajomy,
szczerząc białe zęby.
Krew
w całym ciele ściął mi lód. Zacisnęłam szczęki i spróbowałam wyminąć chłopaka,
który najwidoczniej wspaniale bawił się moim kosztem. Od czterech lat nikt nie zwrócił się do mnie
moim prawdziwym imieniem, które wybrali dla mnie moi prawdziwi rodzice. Skąd on
wiedział..?
-
Nie bądź taka. Nie chciałem cię urazić. Jakżebym śmiał, w twoje urodziny?-
przemówił znowu łagodniejszym głosem. Popatrzyłam na niego podejrzliwie. Z tą
miną wyglądał niemal jak Odett parę godzin temu, gdy mówiła o mnie i Remim.
Wzięłam głęboki wdech, topiąc nieco lód w żyłach.
-
W porządku. Chciałabym przejść.-powiedziałam spokojnie, w pełni panując nad
sobą. Spróbowałam go wyminąć, ale on tylko zaśmiał się bez wesołości i syknął z
niezadowoleniem. Popatrzyłam na niego z konsternacją. Czego on ode mnie chciał?
-Prawdę
mówiąc to liczyłem na taniec z piękną jubilatką. –powiedział uwodzicielskim
głosem.
Zaparło
mi dech w piersiach. Widząc moją reakcję na swoją propozycję, chłopak ukłonił
się nisko i ujął moją dłoń, swoimi gorącymi, długimi palcami. Dotyk jego skóry palił
żywym ogniem. Spróbowałam wyrwać dłoń, ale ten trzymał ją bardzo mocno i nie
zamierzał puszczać.
-
Wspaniale.-powiedział i ruszył korytarzem, a później po schodach, prowadzą mnie
na parkiet.
Grana
właśnie muzyka była wolna, spokojna, ale też bardzo mroczna i tajemnicza. Jak
wydarta piekielnemu muzykowi z grobu. Ruszyliśmy walcem.
Próbowałam się od niego odsunąć, na zwykły sobie przepisowy odcinek, ale mój
partner trzymał mnie mocno i pewnie w swoich ramionach, jak w żelaznej klatce.
Wirowaliśmy więc w milczeniu, nie patrząc na siebie w zatłoczonej sali. Ten
taniec był jak trans, w którym byłam marionetką pociąganą za odpowiednie
sznurki. Dotyk chłopaka wciąż mnie palił, ale nie zwracałam na to uwagi,
zajmując swoje myśli wszystkim po kolei, byle nie myśleć o moim partnerze.
Byłam pewna, że, gdybym raz jeszcze spojrzała w jego jasne, jak księżyc oczy,
oślepłabym. Nagle zatrzymaliśmy się w pół kroku. Nie wiedziałam, co się dzieje,
dopóki nie usłyszałam nad uchem jego cichego głosu i nie poczułam jego gorąca oddechu
na odsłoniętej szyi:
-
Dziękuję, za ofiarowany taniec.- wyszeptał.
Poczułam
jak po moim ciele rozchodzi się dreszcz. Serce przyspieszyło swój rytm, czym
mnie zawstydziło. Dopiero teraz zauważyłam, że muzyka umilkła. Poczułam się
dziwnie. Tak, jak jeszcze nigdy. Nieznajomy puścił moje dłonie, które od razu odzyskały
swój chłód. Mój partner ukłonił się grzecznie, patrząc na mnie swoim
hipnotyzującym wzrokiem, obrócił się na pięcie i ruszył ku najbardziej
zatłoczonej części sali. Przez chwilę biłam się z myślami, ale widząc jego
niknącą w tłumie sylwetkę, wciągnęłam przed siebie rękę i krzyknęłam:
-Zaczekaj!-
ku mojemu zdziwieniu chłopak zatrzymał się, ale nie odwrócił, choćby o
milimetr. Nieruchomo zdawał się czekać na moje dalsze słowa.
-
Kim jesteś?- spytałam szeptem. Nieznajomy nie mógłby mnie usłyszeć. Stał
stanowczo za daleko. Mimo to zdawało mi się, że wziął głęboki oddech i
delikatnie, nieznacznie przekręcił ku mnie głowę.
-
Je suis un Feu. – ogarnął mnie strach, gdy nagle ze wszystkich stron uderzyło
we mnie jego ciche wyznanie.
Nie
byłam pewna, czy tego zdania nie wymyślił
jedynie mój umysł. Chłopak nie mógł wyszeptać tych słów. Nie mógł… Je suis un
Feu. Jestem Ogniem. Wciąż wpatrzona w
plecy tajemniczego chłopaka mrugnęłam. Gdy znów otworzyłam oczy, jego już nie
było, a wokół mnie rozbrzmiała kolejna gotycka kompozycja.
Komentarze
Prześlij komentarz