Święte Oblicze




Obudziłam się wraz z pierwszymi promieniami słońca, wpadającymi przez cienkie, mlecznobiałe firany okien mojego pokoju. Zamrugałam powiekami. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy zasnęłam i co robiłam zanim trafiłam do swojej sypialni . Przez chwilę leżałam na wpół nieprzytomna, układając w głowie po kolei porozrzucane w bałaganie wspomnienia minionego wieczoru moich urodzin. Zmarszczyłam brwi.
Zaczęło się zwyczajnie. Pamiętam, że nie miałam najmniejszej ochoty na całe to rozdmuchane przyjęcie. Stałam na szczycie schodów i obserwowałam bogatego dziedzica jakiejś firmy. Yves był przystojny, to prawda, ale oprócz swojego uroku osobistego nie posiadał niczego bardziej wartościowego od pokaźnego konta w banku i faktu, że spodobał się mojej starszej siostrze Odett. Przyjęcie rozpoczął pokaz najnowszej kolekcji mojej opiekunki Alice. Siostra i ja ubrane byłyśmy w kreacje właśnie z tego pokazu. Same wybierałyśmy kroje i fasony. Prawdę mówiąc, ta kolekcja została stworzona dla nas do szafy. Na pokazie siedziałam między Odett, a moim chłopakiem Remim, który był mi równie obojętny, jak nieznajomy chińczyk, który ma twarz miliona swoich krewnych. Zaszczyciłam go jednym wymuszonym tańcem. Pamiętam, że trzymałam Remi’ego na dystans, bo strasznie się pocił i śmierdział drogimi, okropnymi perfumami. Muszę z nim zerwać. Może nawet dzisiaj. Mam go dość! Trudno, najwyżej jego ojciec, Samuel, obrazi się na Alice, ale jeśli sądzi, że ja wyjdę za mąż za tego śmierdziela bez osobowości, to się grubo myli. Teraz widzę, jak beznadziejnie się ustawiłam.
Po tańcu porównywalnym do średniowiecznych tortur, czym prędzej uciekłam na górę, pod pretekstem pójścia do łazienki. Nie chciałam rozmawiać z Remim. I tak nigdy nie mieliśmy wspólnych tematów, czy zainteresowań. Tym razem na pewno nie byłoby inaczej. Skierowałam się w stronę najbardziej oddalonej toalety. Nie pamiętam o czym myślałam. Prawdopodobnie o tym, by dano mi święty spokój i o tym, w jaki sposób pozbyć się Remi’ego raz, a dobrze.
I wtedy go spotkałam. Ani piękny, ani brzydki. Blady, jak śnieg, choć może bardziej jak księżyc w pełni. Kontrast ciemnych włosów z granatowym refleksem, jak letnia noc. Księżyc i noc. Cudowne połączenie. I jeszcze te oczy, jasne jak woda. Przejrzyste, lecz tajemnicze jak głębie oceanu. Nie sposób dojrzeć ich dna.  Na pierwszy rzut oka widać było, że nie jest stąd. Że jest intruzem. Nieproszonym gościem. Kimś nieodpowiednim, jak nie z tego świata. Poprosił mnie do tańca... Zgodziłam się, choć teraz nie wiem dlaczego. Nie znałam go. Wcześniej nigdy go nie wiedziałam. Był mi nieznajomym…Tańczyliśmy. Nie spojrzałam na niego ani razu. Nie potrzebowałam oczu, by czuć na sobie jego ciepły dotyk, tak dziwny, wręcz gorączkowy. Parzący moją chłodną skórę. Topiący mój wewnętrzny lód.
A potem odszedł. A słowa mu towarzyszące nadal przyprawiają mnie o nagłe dreszcze i gęsią skórkę. Je suis un Feu. Jestem Ogniem. I lawina wspomnień. Nagła, niepowstrzymana. Moja sypialnia. Homer przy moich nogach. Cudowna, smutna melodia srebrnej pozytywki z białą baletnicą na szczycie. I list… List, którego nadawcą był Strach. Mój Strach, imieniem Feu. 
Zerwałam się na równe nogi. Homer, który spał tuż koło mnie, spadł cicho na podłogę, prychając gniewnie. Nie zwróciłam na niego uwagi. Usiadłam na łóżku. Wciąż byłam ubrana w moją piękną czarną kreację z gotyckimi motywami i ozdobnymi koronkami. Wstałam szybko z sercem bijącym z zawrotną szybkością. Coś ścisnęło mnie w żołądku, a świat przed oczami zakręcił się, jakbym siedziała na karuzeli. Aby nie upaść,  przytrzymałam się nocnego stolika, na którym leżał list, a na jego skrawku stała otwarta pozytywka, z nieruchomą baletnicą ustawioną w stronę okna. Tancerka wyglądała, jakby witała nowy dzień. Podeszłam do ramy okna, które wychodziło na nasz zadbany, zielony ogród. Był piękny ranek. Znów spojrzałam na list, od którego zdawała się emanować dziwna, przyciągająca energia. Szybkim ruchem porwałam wiadomość i wepchnęłam ją do szafki, tak mocno, że srebrna pozytywka zachwiała się i spadła z trzaskiem na podłogę. W całym pokoju rozbrzmiała jej smutna melodia. Schyliłam się po nią. Te dźwięki, niczym krople deszczu, były dla mnie nie do zniesienia. Czym prędzej ją podniosłam. Zauważyłam, że przez jej upadek baletnica straciła głowę. Głowa ułamała jej się w taki sposób, jakby uciął ją kat. Prosto i gładko, ręką wprawioną w odbieranie życia. Rzuciłam pozytywkę na łóżko i wybiegłam z pokoju.
Zatrzymałam się w łazience, gdzie ściągnęłam z siebie ubranie, biżuterię i nalałam sobie całą wannę zimnej wody. Zamknęłam oczy i zanurkowałam pod przejrzystą powierzchnię, tam gdzie nic mi nie grozi. Gdzie jestem tylko ja i nikt więcej. Pod wodą nie ma ognia. Nie ma Strachu.
Nie wiem, jak długo tak leżałam. W pewnym momencie usłyszałam przytłumiony stukot. Bardzo natarczywy, irytujący stukot-pukanie do drzwi łazienki. Wiedziałam kto to. Tak pukać i drzeć się na pół piętra mogła tylko moja droga Odett. Zapewnie nadszedł jej czas na poranną toaletę, a ja naginałam nasze święte reguły, panujące chyba w każdym domu.
- Wyłaź, ale już! Wyważę drzwi, zaraz przyniosę siekierę i guzik mnie obchodzi, że to osiemnastowieczny Machoń! –krzyczała Odett. Z wieczornej damy u boku Yves’a nic już nie pozostało. Teraz była tylko dzika furia pragnąca kąpieli.
Wyszłam z wanny i opatuliłam się ręcznikiem. Otworzyłam drzwi i Odett od razu wbiegła z rozpędu do środka. Prawdopodobnie rzeczywiście planowała zniszczyć drzwi.
- Chciałaś wywarzyć Machoń?- spytałam nieco rozbawiona.- Czysta desperacja.
- Właśnie, desperacja, ale nie czysta. Wiesz co teraz będzie? Jutro się nie myjesz. Zasady, to zasady.- powiedziała poważnie Odett, której ciemnoblond włosy krzyczały, żeby je rozczesać, a chorobliwie biała twarz, by choć trochę  ją podmalować.
- W porządku, ale wiesz, że tobie nazbierało się już równe dwa tygodnie bez mycia? Za urodziny Alice, imieniny Remi’ego, bal Bożonarodzeniowy, bal Niepodległościowy, moje imieniny, twoje imieniny, przyjęcie na pokazie Samuela, zwykłe dni i wiele, wiele innych... -zaczęłam jej wyliczać. 
Zauważyłam, że Odett niebezpiecznie drga powieka. Na punkcie mycia moja siostra miała prawdziwego hopla. Uśmiechnęłam się do niej i wyszłam w samym ręczniku na korytarz. Usłyszałam, jak zatrzaskują się za mną drzwi  od łazanki, a Odett napuszcza gorącej wody do wanny, żeby zaparować całe pomieszczenie na długie godziny.
Poszłam do swojego pokoju. Otworzyłam ogromną szafę z najnowszymi ubraniami. Te starsze trzymałam w przylegającej do sypialni obszernej garderobie. Wybrałam sztywną bluzkę z głębokim dekoltem w biało-czarne poziome paski i skórzane, czarne spodnie do połowy łydki z podwyższonym stanem. Na wierzch narzuciłam czarny, cieniutki płaszczyk z postawionym sztywno kołnierzem i z koronką u dołu oraz białe szpilki na czarnej platformie. Uwielbiałam szpilki.
Gdy miałam już wychodzić, mój wzrok padł na szafkę nocną koło łóżka. Na szafce stała otwarta srebrna pozytywka. Na jej podstawce kręciła się w ciszy mała, biała baletnica. Wyglądała jak zwykle. Ale głowa… Pozytywka spadła. Stłukłam baletnicę... Przełknęłam ślinę. Pomału, krok po kroku podeszłam do srebrnego pudełeczka. Gdy nachyliłam się nad baletnicą, ta zatrzymała się, stając ze mną twarzą w twarz. I zobaczyłam... Tancerka nie miała twarzy. Tej, którą stłukłam. Zamiast tego ktoś wygrawerował na jej obliczu literę A. Cienką, ale dostojną. Moje oczy ześlizgnęły się w dół na stolik. Tam, o srebro pozytywki, oparta była mała karteczka, złożona parę razy w cienki kwadracik. Sięgnęłam po nią trzęsącymi się rękami i z trudem rozłożyłam wiadomość.
I znów ten sam charakter pisma:
Moja Droga, należy dbać o podarunki. Szczególnie jeśli podarunkiem jesteś Ty sama.

                                                                                                               Twój na wieki,
                                                                                                                                  Feu
Karteczka wypadła mi z rąk. Do końca dnia  nie byłam sobą. Odett przepraszała mnie parę razy, za poranną awanturę w łazience, myśląc, że to dlatego jestem dziwnie otępiała i zamyślona. Za każdym razem odpowiadałam jej, że po prostu źle się czuję. Chyba mi nie uwierzyła. Także Alice widziała, że coś ze mną tak. Gdy przyszłam do jej pracowni, by stworzyć kolejne projekty,  ciągle mi się przyglądała. Kiedy po raz ósmy zmięłam zabazgraną kartkę, podeszła do mnie i usiadła na przeciwko, zaraz koło naszpikowanego igłami manekina, oklejonego skrawkami materiału.
- Skarbie, co się dzieje?- spytała cicho, aby reszta pracowników, nawet Odett, nie mogła usłyszeć. W jej głosie pobrzmiewała szczera troska.
- Nic, nic. Ten wczorajszy bal, tańce. Jestem tylko zmęczona.- wydukałam z trudem. Alice popatrzyła na mnie przekrzywiając głowę, w ten sam sposób, co jej córka, gdy  sądzi, że ktoś nie mówi prawdy.
- Nie mogłam cię wczoraj nigdzie znaleźć. Gdzie byłaś?- spytała nagle.
- Tańczyłam.
- Z kim?
-Remim.
- Pięć godzin?
-Może… Nie.
- Arlett, tak się nie dogadamy. Wiem, że coś jest nie w porządku, ale widzę, że nie chcesz mi powiedzieć. Odett wspominała mi, że też cię wczoraj szukała, ale ty po prostu się rozpłynęłaś. Mówiłaś coś o jakimś chłopaku, którego nikt nie widział i nie zna. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli dzisiaj pójdziesz wcześnie spać, dobrze?- Alice wstała i pogłaskała mnie po policzku, uśmiechając się po matczynemu. W niczym nie przypomniała mojej prawdziwej matki. Mimo to bardzo ją ceniłam i byłam do niej przywiązana. 
- Dobrze.- obiecałam. Miałam nadzieję, że długi, spokojny sen rzeczywiście przyniesie ukojenie. 
Poszłam do jadalni, gdzie zjadłam miskę płatków kukurydzianych. Mleko oczywiście miałam prosto z lodówki. Płatki z mlekiem… Mogłabym je jeść na okrągło. Odstawiłam puste naczynie i nie spotkawszy po drodze nikogo, poszłam do swojego pokoju. Gotycki zegarek nad małym stoliczkiem wybił właśnie szóstą wieczór. Było wcześnie, a mimo to bardzo zachciało mi się spać. Stłumiłam ziewanie i wzięłam swoją koszulę nocną, którą zawsze trzymałam pod jedną z poduszek. Zafundowałam sobie długi prysznic i gdy położyłam się do łóżka od razu zapadłam w głuchy, ciemny sen, bez jakiegokolwiek obrazu czy dźwięku.
Obudziło mnie trzaskanie okien i wycie  wichru. Po pokoju hulał wiatr, trzepocząc firanami i kartami książek na stoliku. Usiadłam na łóżku. Czułam się, jakbym w ogóle nie spała, ale też jakbym już nigdy nie miała być zmęczona. Popatrzyłam po pokoju. Wyglądało na to, że zbiera się na dużą burzę. Na potwierdzenie moich słów, gdzieś w  oddali, na ciemnym niebie rozbłysła świetlna wstęga i po całym pałacyku rozbrzmiał świst, niczym uderzenie batem. Piorun oświetlił zegar nad stolikiem. W pół do czwartej nad ranem. Spałam już dziewięć godzin! Rzeczywiście musiałam być zmęczona. Wicher zawył jeszcze głośniej, prawie wybijając szybę w jednym z otwartych okien. Wstałam i zaświeciłam światło, żeby o nic nie zahaczyć. Gdy przechodziłam koło książek, szarpanych wiatrem, jedna z nich spadła mi na stopę. Syknęłam z bólu, bo był to dość duży tom. Wzięłam tę książkę, któregoś razu z ogromnej biblioteki, znajdującej się w prawym skrzydle naszej posiadłości. Spodobała mi się od razu. Stara. Ręcznie pisana. Niestety ostatnio nie miałam czasu na czytanie i pozostawiłam ją samą sobie. Teraz leżała pod moimi stopami, otwarta, zachęcająca. Zaintrygowała mnie strona, na którą padł mój wzrok. Strona 3.30, z kropką pomiędzy trójkami. Strona, jak godzina. W pół do czwartej rano. Wzięłam książkę do rąk i zaczęłam czytać.
A gdy przyjdzie, będzie panowała noc. Nie zaznasz ni księżyca, ni gwiazd, gdyż chmury jej mocy zasłonią wszelkie światło, które może ocalić. Służą jej siły, których boi się człowiek i wszelkie stworzenie poza nim, które żyje światem ludzkim. Panuje nad tym, co zostaje po czterech żywiołach. Oślepia światłem błyskawic, co gasną nim rozbłysną naprawdę. Deszczem zatopi każdego, a wichurą zadusi największych mocarzy. Gdy spadnie grad, nie pozostawi niczego, a powódź zmiecie nic pozostałe. Sama jedna przemieni największą armię w proch, który rozsypie, po całym świecie, na  znak, że istnieje.  Znana jest jej siła i potęga, dana od samego króla piekieł, który panuje nad nią od wieków. Ona sama, z własnej woli, stała się jego służebnicą. Teraz wykonuje jego rozkazy. Nie zna lęku ni litości. Nie zna odmowy. Wszystko, co dobre jest jej obce od lat niezliczonych.  Nie uciekniesz od niej, znajdzie cię wszędzie. Jest jedyną, która gdy przyjdzie weźmie co zechce, nie płacąc. Jest Posłańcem bez zapowiedzi. Jej twarz przeraża każdego, kto na nią spojrzy, a choć przyjmuje wiele nazw, jej prawdziwe imię brzmi Święte Oblicze.  
To była dziwna książka. Spojrzałam na okładkę, by odczytać jej tytuł. Nic na niej nie było napisane. Była gładka. Pusta. Nie wiedziałam, czym kierowałam się, wybierając ten tom, spomiędzy tysięcy innych zgromadzonych tu na przestrzeni wieków. Przestraszyłam się słów, które przeczytałam. Były niepokojące, tajemnicze, wręcz mityczne. Nie przychodziła mi do głowy jednak żadna postać, która mogłaby pasować do tego opisu. Kimkolwiek jednak była bohaterka tych słów, była potężna i zła, jak sam diabeł. Zatrzasnęłam z hukiem książkę i obiecałam sobie, że oddam ją tam, skąd wzięłam oraz, że pójdę do Alice i zapytam skąd ona wytrzasnęła taką mroczną pozycję. Wzięłam kilka głębokich wdechów i zamknęłam okna. Już miałam wracać do łóżka, gdy elegancka, gotycka lampa nade mną zamrugała niebezpiecznie i zgasła. Przez chwilę słychać było tylko ciche, przytłumione skrzypienie gałęzi na dworze i zawodzenie wiatru.
Nagle cały pokój oblała mlecznobiała światłość, która niemal mnie oślepiła. Potężny grzmot zatrząsł całym budynkiem. Z okien rozprysło szkło, a wiatr znów wdarł się do środka. Nagle wszystko umilkło. Nic. Nic. Nic. Szur…… Szur……. Szur……... Odgłosy podeszew butów szurających po podłodze, całej w szklanych odłamkach. Jakby ktoś ostentacyjnie odsuwał czubkiem buta, bałagan, który sam stworzył. Szuranie umilkło. A ja wciąż stojąc z głową ukrytą w ramionach, czułam, jak ktoś właśnie mi się przygląda. Odsunęłam ramiona od oczu i uchyliłam powieki. 
W ciemnym pomieszczeniu, pomiędzy rozbitymi szybami i kartkami książek stała dziewczyna. Była odwrócona tyłem do resztek okien, więc nie widziałam jej twarzy. Okalające ją od tyłu światło, ukazywało mi cień, chudej, niskiej osoby, z rozwianymi włosami. Dziewczyna stała pewnie. Miała wysokie buty na obcasie i kurtkę, która tak jak włosy powiewała za nią, jak wojenny sztandar.
- Kim jesteś?- wyjąkałam. W odpowiedzi usłyszałam  mrożący krew w żyłach, okrutny  śmiech. Suchy, jak gorące podziemia.
-Siemasz, Hybrydo. Mam na imię Veronica.- Kolejna błyskawica, rozświetliła cały pokój. Twarz nieznajomej stała się widoczna. Połowę jej oblicza szpeciły głębokie, czerwone bruzdy i blizny. Krzyknęłam. Ona się zaśmiała.- Jestem Świętym Obliczem i mam dla ciebie wiadomość.  



                              










                   

Komentarze

  1. Zapraszam na zwiastun, który wykonałam dla Ciebie na zamówienie:
    http://internetowy-spis.blogspot.com/2014/07/014-15-well-never-be-as-young-as-we-are.html
    Proszę o opinię (:
    Pozdrawiam,
    Lusieeek. (:

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Epilog

Tytanidy Światła i Ciemności

GDZIE WRÓBLE?