Prolog
Śnię,
jestem tego pewna. Jest ciemno i cicho,
słyszę tylko swój oddech i bicie serca. Równe, senne. Siedzę na ziemi i na coś
czekam. Do moich uszu dociera tykanie
zegara. Jednostajne, miarowe. Jak bicie mojego serca. Podnoszę wyżej głowę.
Nade mną płynie łagodnie czarne niebo. Jest jak odwrócony ocean nocą. Patrzę w lewo i dostrzegam zarys zegara ogromnego, jak wieża
katedry. Jego ostry czubek mąci spokój mroku oceanu tam w górze. Na srebrnej,
błyszczącej tarczy zegara jest za pięć dwunasta. Robię się niezwykle nerwowa,
wstaję. Zaczynam się przechadzać, ale
nie odchodzę z miejsca, gdzie jest zegar. Czuwam. Nagle tykanie ustaje, tam
gdzie wcześniej był zegar, teraz leży tylko róża o małym, białym pąku. Podchodzę
do niej. Jest piękna. Taka delikatna. Nie ma nawet kolców. Przywodzi na myśl
małą dziewczynkę w białej, letniej sukience. Dotykam jej jednym palem.
Potężny
podmuch wiatru przewraca mnie na ziemię. Ranię sobie dłonie i kolana. Boję się
wstać. Z głową między skulonymi ramionami czekam, co stanie się dalej. Czuję
zbliżające się zło. Dym. Wtem miejsce gdzie się znajduję, rozświetla rażące światło.
Mrok znikł. Niebo oceanu. Znikło. Jestem
w moim pokoju. Wciąż jest noc. Nieprzenikniona, tajemnicza. Zdaje się skrywać
jakiś sekret.
Leżę
w łóżku. Jestem dziwnie spokojna. Wstaję, czuję się swobodnie. Lekko. Podchodzę do swojej małej
toaletki z lustrem w białej, prostej ramce. Patrzę na dziewczynę po drugiej
stronie okna. Jest taka jak ja. Zaspana, nieco rozczochrana, ale nadal bardzo
ładna. Uśmiechamy się do siebie. Nagle nasze oczy padają na stolik toaletki, także
biały, kontrastujący z nieprzeniknionym mrokiem nocy. Co to? Tuż przy lustrze
leży róża. Biała, dostojnie i pięknie rozwinięta. Gotowa do darowania dziewczynie.
Skąd ona się tu wzięła? Jestem bardzo ciekawa, kto ją tu przyniósł. Nie było
osoby, która by mnie nie kochała, ale jeszcze nigdy nie dostałam takiej róży.
Biała, delikatna. Niewinna.
Biorę
ją do ręki. Pragnę poznać jej zapach. Ma piękną, niemal królewską woń, ale nie
jak róża. Subtelny, ale wyrazisty zapach, który nie przywodzi na myśl żadnego
znanego mi aromatu. Odkładam ją ostrożnie na stolik i znów uśmiecham się do
swojego odbicia. Nagle zamieram. Po drugiej stronie nie ma nikogo. Nie ma mnie!
Jest tylko pusta, ciemna przestrzeń. Ostry, nieprzyjemny dźwięk przeszywa ciszę
nocy. Patrzę na taflę lustra, na której zaczynają pojawiać się małe pęknięcia.
Pęknięcia rosną, wydłużają się, łączą ze sobą, aż w końcu z głośnym zgrzytem
ostre, szklane odłamki wzlatują w powietrze niczym śnieżynki. Zasłaniam sobie
twarz dłońmi, nim pierwszy szklany płatek dosięgnie mojej skóry.
Spocona
i przestraszona budzę się ze snu. Mam zdrętwiałe ręce. Patrzę na prawą dłoń,
którą kurczowo zaciskam na skrawku pościeli. Pomału rozluźniam skostniały
uścisk. Boję się poruszyć. Wciąż czuję ogarniający mnie strach. W piersiach
kołacze się moje oszalałe serce. Niespokojny oddech powraca do zwykłego rytmu.
Koszmary. Wciąż. I te róże. Darowane mi przez najgorszy Strach. Siadam na łóżku
i patrzę machinalnie na zegar. Wiedziałam, którą godzinę ujrzę na jego
elektronicznym wyświetlaczu. Tak jak każdej nocy, od ponad miesiąca, obudziłam
się za pięć dwunasta. Napinam wszystkie mięśnie i zaczynam obserwować zmieniające się zielone
cyferki. Chcę aby i tym razem nic się nie wydarzyło. By moje sny pozostały
tylko snami. Głupimi wymysłami mojej wyobraźni.
Wybiła północ. Wciąż otacza mnie
nocna cisza. Odetchnęłam z ulgą. Nic się nie wydarzyło. Pomału zsuwam się w
fałdy pościeli, zamykając oczy. Dopiero teraz czuję zmęczenie. Przykładam głowę
do zimnej strony poduszki. Nagle coś zaskrzypiało w górze. Otwieram szeroko oczy, ale nie poruszam się choćby o milimetr. Serce o mało co nie
wyskoczy mi z piersi. Strach znów mnie odwiedził. Tym razem jednak w nocy… Nasłuchuję.
Skrzypienie
powtarza się. Powoli, ale miarowo. Jakby ktoś przechadzał się niespiesznie po
dachu domu, podziwiając gwieździste niebo. Kroki cichnął . Nastaje długa,
nerwowa cisza. Nie wiem, czy nocny przybysz wciąż tam jest, czy może odszedł.
Za oknem gawędzą drzewa. Wiatr w ich
koronach sprawia, że szum liści brzmi, jak ciche ostrzeżenie. Pomału przekręcam
się na drugi bok. Wiatr ustaje i znów jestem tylko ja. W nieprzeniknionej ciszy
na moich policzkach zatańczył ciepły, pomarańczowy blask. Patrzę na zamknięte
drzwi do mojego pokoju. Po ich drewnianej framudze zaczęły piąć się i wić
gorące języki ognia. Ich mocne światło oświetla całą sypialnie. Zrywam się na równe nogi. Myślę hasłami,
sylabami. Pierwsze co zdołałam wydusić, było suche: Pożar!, które uwięzło mi w
gardle.
Ogarnia mnie panika. Nie wiem, gdzie
zrobić choćby krok. Kręci mi się w głowie. Przed oczami nie widzę nic, oprócz
twarzy moich bliskich. Mama! Tata! Flora! Oni wszyscy śpią! Jestem przerażona.
Muszę ich ostrzec! Uratować! Zrobić coś! Cokolwiek!
Nagle słyszę wrzask. Przeszywający,
jak nóż. To moja siostra, Flora. Dosięgam klamki i nie zważając na to, iż parzy
mi dłoń, otwieram drzwi. W twarz bucha mi kłąb gorącego, duszącego dymu. Oczy
zachodzą mi łzami. Nie widzę nic, oprócz wijących się wszędzie, śmiercionośnych
języków ognia, które sięgają już pod sam sufit, trawiąc cały hall domu. Obrazy,
kwiaty, meble stają się jedynie prochem. Pożywką dla żywiołu. Kolejny krzyk.
Niewiele myśląc, rzucam się przez płomienie ku sypialni mojej starszej siostry
Flory. Żar buchający ze wszystkich stron, odbiera mi siły, dusi mnie, topi
skórę, ale ja się nie poddaję. Nie słyszę trzasku płomieni na ścianach. W moich
uszach wciąż brzęczy przerażający krzyk Flory.
Zdaje mi się, że minęły wieki zanim
dopadłam wejścia do pokoju mojej siostry. Tu pożar jest o wiele większy. Oprócz
pożerających wszystko płomieni, nie widać niczego.
-
Flora!- wołam siostrę płaczliwym, ochrypłym głosem. Czuję, jak ktoś łapie mnie
za kostkę. Silny uścisk chropowatej, poranionej dłoni. Patrzę z lękiem w
dół.
Moja siostra leży tuż przy mojej
prawej nodze, na której zaciska gorące palce. Stopione nocne ubranie przywarło
do niej, jak druga skóra, zadając jej niewyobrażalne cierpienie. Pomarszczoną,
jak u staruszki twarz ma całą we krwi. Nad jej ciałem unosi się smród palonych
włosów. Wiem, że umiera. Siadam koło niej, pośrodku szalejącego pożaru. Biorę
ją za rękę. Popękane usta Flory drgają niebezpiecznie.
-
On tu jest.-charczy, patrząc mi w oczy. Jej spojrzenie hipnotyzuje.- On
przyszedł… po ciebie.
Przez jej spojrzenie przeszedł
dziwny cień, zabierając kolor i błysk. Oczy mojej siostry stają się matowe i
bez wyrazu. Uścisk jej dłoni słabnie i niknie całkowicie, by stać się zimny i
wieczny. Odeszła…. Puszczam jej martwą dłoń, nie patrząc na nią. Chcę
zapamiętać swoją siostrę żywą i roześmianą. Nigdy taką, jaką jest teraz, leżąc
przy mnie wśród ognia.
W głowie mam pustkę. Nic nie czuję.
Nic nie widzę. Nie chcę nic czuć ani widzieć. Nie chcę nawet myśleć, co dzieje się na dole. Istnieję w klatce żaru żywiołu. W klatce mojego
Strachu.
Czekam aż ogień dosięgnie i mnie,
abym mogła podzielić los mojej rodziny.
Kręci mi się w głowie, obraz zaczyna
zamazywać mi się przed suchymi oczami, aż w końcu odpływam. Płomienie
pochłaniają mnie delikatnie, jakby nie chciały abym cierpiała. Szykują mi lekką
śmierć.
Wróciłam! Nowy paranormalny pomysł. Mam nadzieję, że się spodoba i będę miała dla kogo dalej pisać. Wakacyjne pozdrowienia dla wszystkich, którzy siedzą w domu +D.
C.E.
Komentarze
Prześlij komentarz