Pozytywka Strachu




Gdzie ty byłaś?- gdy tylko otrząsnęłam się z zamyślenia, dotarł do mnie głos Odett. Zamrugałam nieprzytomnie powiekami i popatrzyłam na jej zmartwioną, nieco zarumienioną twarz. – Martwiłam się o ciebie. Szukałam… Ale ty przepadłaś, jak kamień w wodę! Dosłownie, nigdzie cię nie było. Remi powiedział, że poszłaś do łazienki... I nie wmówisz mi, słońce, że siedziałaś tam dwie godziny! - żołądkowała się, nie dając mi dojść do słowa. Gdy w końcu zamilkła, złapałam ją za ramiona i zaczęłam uspokajać.
- Od, uspokój się. Nie wiem, o czym ty do mnie mówisz! Owszem, po tańcu z Remim poszłam na górę do łazienki, ale po drodze…- jej dziwne zdenerwowanie  udzieliło mi się, przez co głos nieco mi drżał. Wzięłam głęboki oddech. - Po drodze natknęłam się na kogoś, kto zaproponował mi taniec. Widocznie czekał na spokojny moment, bez tłumu. Potem poszliśmy razem na salę i byłam z nim dosłownie ten  jeden taniec. Niemożliwe, żeby nie było mnie aż dwie godziny! –zakończyłam, siląc się na swój ukochany lodowaty spokój, który gasił każdy ogień.
I również tym razem mój chłód podziałał. Odett wyprostowała się, już spokojniejsza, a niezdrowy rumieniec na jej policzkach przybladł do uroczego różu. Moja siostra zmrużyła oczy, przyglądając mi się. Przez chwilę mierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu, przygryzając lekko dolną wargę. W końcu wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się.
- Dobrze, skoro tak twierdzisz, proszę bardzo. Nic mi nie mów, ale mnie nie oszukasz. Są dwie opcje, wybierz sobie którą wolisz. Pierwsza opcja: Remi kłamał, że poszłaś do łazienki. W sumie, jego też nie widziałam, aż do momentu, gdy spytałam się o ciebie, parę minut temu, więc możliwe, iż wzięłaś sobie do serca moje słowa z duuużym łóżkiem.- Odett zaśmiała się złośliwe, widząc jak zgrzytam zębami z bezsilnej złości.- Druga opcja jest moim zdaniem nudniejsza, ale oceniając twój perfekcyjny wygląd i suknię bez jednej zmarszczki...to możliwe, że rzeczywiście spotkałaś tego tam chłopaka i rzeczywiście tańczyliście, ale nie jeden taniec, ale przynajmniej z pięć!- Odett mrugnęła do mnie zawadiacko i wzięła za rękę, prowadząc przez tańczące pary i eleganckie stoliki. Nie było sensu z nią dyskutować, obie to wiedziałyśmy.  
Okazało się, że moja starsza siostra upatrzyła sobie przyszłego męża w  postaci Yves’a Berie. Od uparła się, byśmy się poznali i co ważniejsze, w pełni zaakceptowali. Przyoblekłam się w swój chłód i chcąc nie chcąc, byłam zmuszona do niezobowiązującej rozmowy z bogatym, przystojnym mężczyzną. Okazało się Yves może i jest interesujący na zewnątrz, ale w środku nie ma zupełnie niczego ponad tę swoją błękitną krew, dalekiej rodzinnej gałęzi jakiegoś tam księcia. Odett patrzyła na niego maślanymi oczami, ale ja tylko czekałam, aby wyrwać się z tej dusznej sali, pachnącej mieszanką najróżniejszych kobiecych i męskich perfum.
Gdy Yves mówił Od o swoich przyszłych planowanych inwestycjach, ja wciąż obserwowałam gości. Rozglądając się na wszystkie strony, miałam nadzieję ujrzeć białą twarz mojego ostatniego partnera. Nie wiem dlaczego, tak bardzo pragnęłam go zobaczyć. Nie chodziło mi o kolejny taniec z nim, rozmowę czy wymianę choćby spojrzeń. Ja chciałam tylko znów go zobaczyć. Tylko zobaczyć... Ganiłam się w ciszy umysłu za tę niedorzeczną, płytką myśl. Jednak z drugiej strony tej mojej milczącej walki, wciąż zastanawiałam się co kryło się za cichym echem jego głosu, nad jego tajemniczym wyznaniem i nad tym kim, tak naprawdę, jest ów intruz, który tak namącił mi w głowie.
- Arlett, słuchasz mnie?- na ziemię sprowadził mnie cichy, zdenerwowany syk Odett.
- Och, wybacz. Zamyśliłam się. – powiedziałam przepraszająco.
- Nic nie szkodzi. Mówiłam właśnie do Yves’a o naszej planowanej podróży do Polski. –oświadczyła siostra.  Na jej słowa od razu się ożywiłam. Czekałam na ten wyjazd od czterech długich lat.
- Arlett jest z pochodzenia Polką. Cztery lata temu, gdy w pożarze domu, straciła wszystko, usłyszała o tym matka i stwierdziła, że adoptuje moją siostrę. To było zaskoczenie dla wszystkich! –paplała Od- Arlett miała wtedy czternaście lat. Spodziewano się, że do czasu swojej pełnoletniości zamieszka w sierocińcu. Bo wiesz, ciężko jest znaleźć nowy dom dla nastolatki. Ludzie wolą pomagać małym dzieciom…- do oczu napłynęły mi łzy gniewu, zamazując cały świat
- Odett, myślę, że wystarczy. Nie trzeba opowiadać Yves’owi całej mojej łzawej  historii.-powiedziałam. Czułam wręcz bijącą ode mnie lodowatą aurę, która skutecznie zakończyła niewygodną rozmowę.
Odett chyba zorientowała się, że nie powinna tego mówić, bo zaśmiała się głupio i czym prędzej zajęła swojego nowego chłopaka jakąś inną opowieścią, z jej wczesnego dzieciństwa, kiedy ja byłam zupełnie gdzie indziej.
Odczekałam parę minut i niezauważalnie odeszłam od nich. Prawie się skradając, cichutko, na palcach przebiegłam przez cały parkiet, minęłam zdezorientowanego Remi’ego, który próbował mnie zatrzymać i wbiegłam po ciemnych, kamiennych schodach. Ruszyłam szybko czerwonym korytarzem, jednym, potem drugim, wspięłam się po bocznych, skromniejszych schodach i w końcu stanęłam przed bogato zdobionymi drzwiami mojego pokoju, na końcu długiego korytarza o zimnej niebieskiej tapecie z gotyckim motywem. Przez całą drogę, która zdawała się być wiecznością praktycznie nie oddychałam. Chwyciłam mosiężną klamkę i szybko wślizgnęłam się do mojej sypialni. Głośno zatrzasnęłam drzwi i oparłam się o nie, z trudem łapiąc oddech. Każde, nawet najmniejsze wspomnienie dawnego życia i uczuć, których doświadczyłam po jego utracie, raniły jak miliony malutkich noży, wbitych prosto w serce.
Przez chwilę po prostu stałam bliska płaczu, z zamkniętymi oczami i głową pełną budzących się demonów przeszłości. Nie chciałam wspominać. Wspomnienia są złe. Szczególnie dla mnie, gdzie wszystkie były szczęśliwe.
Nagle poczułam jak coś mruczącego ociera mi się o nogi. Uśmiechnęłam się, kucając by podrapać za uszami mojego kota Homera. Wzięłam go trzy lata temu, od pewnej bogatej starej panny, której urodziły się kocięta. Homer był ślepy od zawsze. Jego właścicielka chciała go utopić. Mówiła, że jest szkaradny i straszy gości. Od tego momentu znienawidziłam ją na całe życie, a Homera pokochałam, chyba z wzajemnością. Pamiętam, że początki  jego egzystencji w wielkim pałacu, do którego go przyprowadziłam, były trudne. Zmiana otoczenia, na takie które w dodatku ma pięć pięter i ogromną powierzchnię z jeszcze większym ogrodem, musiały być sporym przeżyciem dla tego małego ślepego kotka. Pomogłam mu. Sama mieszkałam z Alice i Odett dopiero od niespełna roku, także razem z Homerem odkrywaliśmy najciemniejsze zakamarki naszego nowego domu. Ten kot stał się moim przyjacielem, który mimo tego iż nie widział, doskonale wiedział kiedy płaczę i kiedy się uśmiecham.
-Cześć, skarbie.-powiedziałam do niego, uśmiechając się blado. Homer nie dał się nabrać. Zamachał gniewnie ogonem i szturchnął moją dłoń pyszczkiem, domagając się większej ilości pieszczot. I szczerych zwierzeń.  – Dobra, wygrałeś. Ten wieczór był do bani. Najpierw był pokaz Alice. Żadna nowość, bo przecież widziałam na bieżąco, jak powstawały ubrania w jej pracowni. Potem były tańce i jedzenie. Nic nie zjadłam, szampan był okropny. Nic nie straciłeś. Tańczyłam z Remim, ale no cóż, wiesz przecież jaki z niego beznadziejny partner. Przy pierwszej okazji zwiałam mu spod jemioły. Byle dalej… Uciekając, natknęłam się na pewną tajemniczą osobę, może wiesz kto to?- gadałam do kota, jak nakręcona.
Równie dobrze mogłam wygadać się Odett, ale ona na pewno drążyła by każdy temat z osobna. Prawdę powiedziawszy zdziwiło mnie jej zachowanie, gdy dowiedziawszy się o nieznanym chłopaku, nie zasypała mnie milionami szczegółowych pytań... Może to przez tego „epicko” przystojnego Yves’a, który bez reszty zaprzątał jej myśli?
Opowiedziałam kotu wszystko, co zauważyłam u chłopaka, spotkanego po drodze do łazienki. Mówiłam jednym tchem o jego nietypowym wyglądzie, zachowaniu, tańcu, a także o tym, jak chłopak zwrócił się do mnie moim polskim imieniem. Homer słuchał uważnie, już nie mrucząc, by nie przeszkadzać. Nawet nie wiem, kiedy usiadłam, opierając się o ścianę, ściągnęłam buty, a kot ułożył mi się na mojej nowiutkiej, aksamitnej, połyskującej głęboką czernią sukni, prosto od Alice, z jej najnowszej kolekcji, prezentowanej dziś wieczór.
- Wiesz, Homer, było w nim coś takiego... nietutejszego. Innego. To było coś wręcz magicznego. Chciałabym go jeszcze zobaczyć. Jeden raz. Chciałabym wiedzieć, jak się naprawdę nazywa…- wyznałam mojemu przyjacielowi.
Na te słowa kot wstał, przeciągła się z lubością i ruszył przez ciemny pokój, połyskując przy każdym ruchu białym, gładkim futerkiem. Obserwowałam, jak wskakuje na moje wysokie, puchate łóżko z białym, koronkowym baldachimem, usadawia się wśród drogich poduszek i zastyga wyprostowany, jak struna ze  ślepymi oczami utkwionymi w mojej twarzy. Miałam wrażenie, że przygląda mi się jakaś kocia figurka.
Patrzyłam się na niego, a on na mnie, nie wykazując przy tym jakiejkolwiek chęci na zmianę pozycji. Homer zdawał się czekać. Na mnie. Wstałam i ruszyłam w stronę łóżka. W miarę jak się zbliżałam, dostrzegłam, że obok znieruchomiałego kota leży coś jeszcze, czego wcześniej tutaj nie było. Podeszłam do mojego nocnego stolika, na którym stała mała lampka. Zaświeciłam ją i zobaczyłam, że Homer zmienił pozycję i teraz znów patrzy wyczekująco prosto na mnie. Popatrzyłam na małe pudełko leżące u łap kota.
- To dla mnie?- upewniłam się. Homer ruszył lekko ogonem, potwierdzając.
Wzięłam do ręki małą, misternie zdobioną srebrną szkatułkę, która migotała delikatnie w nikłym świetle księżyca, którego blask wpadał subtelnie przez mleczne firany mojego okna balkonowego. Była śliczna. Gdy przekręciłam ją nieco w dłoni, błysnął fragment wygrawerowanego elegancko napisu. Odwróciłam ją tak, by zobaczyć cały napis. Ouvir moi. Otwórz mnie. Otworzyłam.
Szkatułka była pozytywką. Na wewnętrznej stronie wieczka było małe, owalne lusterko, w którym odbiło się moje brązowe, umalowane oko. Ze środka wysunęła się, jak rozwijający się pąk kwiatu, mała, delikatna, biała baletnica. Zaczęła obracać się w kółko z dłonią wysoko wyciągniętą, jakby chciała sięgnąć gwiazd. Obracała się pomału, tańczyła, wirowała. Jej tańcowi towarzyszyła powolna, wręcz mroczna melodia pozytywki. Każdy dźwięk brzmiał, jak kropla deszczu spadająca na klawisz pianina. Leciutkie, smutne dźwięki.  Zasłuchałam się, patrząc na tancerkę. Usłyszałam mruczenie Homera, który także słuchał melodii z pyszczkiem tuż przy pozytywce. Wyglądał, jakby dźwięk bardzo mu się podobał. Gdy baletnica zamarła, w pokoju zaległa cisza, tak nieprzenikniona, jakby cały dom wstrzymał oddech.  Zamknęłam wieczko i ostrożnie odstawiłam pozytywkę na stolik koło lampki.
- Ciekawe, kto podarował mi ten prezent, prawda?- zagadnęłam Homera.- Może Odett, albo Alice? Pozytywka wygląda na drogą, więc żadna ze służących nie kupiłaby mi czegoś takiego. Ciekawe…- zamyśliłam się.
Oprócz mojej rodziny i pokojówek nikt nie miał prawa wstępu do tego pokoju. Poza tym żaden z gości nie dałby mi prezentu chyłkiem. Każdy chce być widocznym w towarzystwie. Każdy chciałby pokazać swą hojność.  Kto więc zakradł się tu i dał w prezencie coś tak pięknego? Homer wyrwał mnie z zamyślenia, łasząc się. Popatrzyłam na niego pytająco, na co on zrobił leniwe kółko na moim łóżku, w miejscu gdzie ktoś pozostawił srebrną szkatułkę. Nachyliłam się nad jasną pościelą. Poczułam, jak serce przyspiesza, porzucając swój zwykły spokojny rytm. 
Na łóżku, tuż przed Homerem, leżała mała niebieska koperta, z wykaligrafowanym ozdobną kursywą czarnym tuszem moim imieniem i nazwiskiem. Chwyciłam kopertę w palce i od razu odrzuciłam od siebie, zaciskając zęby. Papier parzył! Dmuchając na poparzoną skórę, podeszłam do listu, który upadł na podłogę, przed łóżkiem i wzięłam kopertę do rąk przez skrawek cienkiej pościeli.
Ciemne litery na kopercie przekrzywiły się i… rozsypały, ześlizgując się na podłogę.  Cały adres i moje imię i nazwisko było usypane z czarnych drobinek, przypominających sadź. Teraz na papierze koperty pojawił się lśniący jasnością napis, takiego samego eleganckiego charakteru jak poprzedni: Ty chyba wolisz zimno. Wybacz. Dotknęłam koperty nieosłoniętą dłonią. Była wręcz lodowata! Jak zamrożona. Przełknęłam ślinę i spojrzałam na Homera. Pokiwał głową, tak jakby zachęcał mnie do otwarcia listu. Otworzyłam.
W środku znajdowała się kartka tak jasna, iż górski śnieg przy niej wydawałby się szary i brudny. Emanowała od niej chłodna poświata. Uśmiechnęłam się na jej widok. Miałam wrażenie, że czekałam na ten list od bardzo dawna. Czym prędzej wyciągnęłam wiadomość i usiadłam na skraju łóżka obok kota, by przeczytać zawartość koperty. Wraz z listem, na moje kolana wypadło coś lekkiego i błyszczącego bielą. Spojrzałam w dół na czerń mojej sukienki, na której jarzyło się jasno małe piórko. Podsunęłam je sobie pod oczy. Nigdy takiego nie widziałam. Nie wiedziałam jaki ptak, mógłby mieć tak piękne pióra.  Homer szturchnął moją dłoń, którą trzymałam list. Zaczęłam czytać:

Kochana Arleto!        
Taniec z Tobą był najlepszą chwilą w moim życiu od bardzo, bardzo dawna. Od wielu lat oczekiwałem idealnego momentu, byś mnie w końcu poznała. Nie mogłem czekać dłużej. Nie mogłem znieść myśli, że choćby jeszcze jeden dzień nie będziesz świadoma mojego istnienia, tego, że to wszystko, całe to piękne życie, zawdzięczasz mnie! Tak, mnie. To ja sprawiłem, że żyjesz jak księżniczka. Bez smutków, mroku i problemów, które dotykają innych ludzi. Od zawsze byłem Twoim Aniołem Stróżem, chroniącym Cię przed śmiercią, żalem, samotnością. Wybrałem sobie  Ciebie, jeszcze długo przed Twoimi narodzinami, byś pewnego dnia, gdy dorośniesz, mogła w pełni odwzajemnić me uczucie do Ciebie i odejść ze mną tam, gdzie Twoje miejsce.
Mam nadzieję, że urodziny się udały, mimo wymuszonego tańca z tym flegmatycznym czymś, na co wołają Remi. Ufam, że spędzony ze mną czas od dzisiaj na zawsze będzie należał do najczęściej przez Ciebie wspominanych wieczorami, i że już niedługo znów się spotkamy. 

                                                                                                               Twój na wieki,
                                                                                             
Feu

Zaparło mi dech w piersiach. Nie wiedziałam co myśleć, co zrobić. Nie byłam w stanie choćby drgnąć. Czułam się, jakbym zamroziła swoim chłodem samą siebie. Swoje serce, krew. Bałam się. Wiedziałam już kim jest osoba, która podarowała mi pozytywkę. Wiedziałam kim jest osoba, która napisała do mnie list, lodowaty tak jak ja. Wiedziałam kim jest Feu. Mój Ogień. Mój Strach… przyszedł po mnie.  
                     

         http://25.media.tumblr.com/tumblr_m57yheFoQg1qje032o1_500.gif

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Epilog

Tytanidy Światła i Ciemności

GDZIE WRÓBLE?