Ptaszarnia Srebrnych Klat
KLIK- MUZYKA DO ROZDZIAŁU
Coś na jego twarzy nagle się zagubiło. Zamigotało jak
gasnąca gwiazda. Jak lśniący anioł, spadający na brudną ziemię. I… zniknęło.
Już na zawsze. Dotknął delikatnie mojego policzka. Miał gładką, ciepłą skórę,
której dotyk na chwilę odsunął ode mnie piekielną rzeczywistość. Jego drżące
palce znalazły na mojej twarzy ukojenie. Gdy zatopił dłonie w moich włosach,
drżenie jego rąk ustało. Nouel przytulił mnie do siebie, otulając ramionami.
Przez chwilę stałam, jakby całkiem obojętna na jego dotyk. Ciepło jego ciała.
Luźno opuszczone ręce, nie chciały mnie słuchać. Buntowały się. A może nie dowierzały? Prawdziwa bliskość demona… Moje ramiona uniosły się w górę i
spoczęły delikatnie na jego plecach, jak motyle szukające odpoczynku wśród
płatków kwiatu. Nouel przycisnął mnie jeszcze mocniej, jakby bał się, że jestem
tylko senną marą, gotową odejść, gdy tylko otworzy oczy. I staliśmy tak, nie
wiem jak długo. Chciałam aby to trwało wieczność. Wieczność w Piekle w objęciu,
topiącym lód. Mój lód.
- Proszę, proszę. Przejrzałam cię Nouel. Wysyłasz mnie na
tańce z Salemem, żeby obmacywać się w kącie z Hybrydą.- jej drażniący głos,
przebijający się przez naszą ciszę. Jej słowa przyspieszyły czas, który my
usilnie staraliśmy się zwolnić.- Łajzo, to porządna podziemna impreza, a nie
wypłowiała licealna potańcówka ze zgrzewkami piwa w butelkach po oranżadzie,
schowanymi pod stołem!
Pomału. Pomalutku odsunęliśmy się od siebie. Chwila prysła,
jak bańka mydlana, przebita szponem Veroniki.
- Vero, idź przeszukać wszystkie stoły. Jestem pewien, że
gdzieś tam znajdziesz trochę alkoholu w butelce po soku. – rzekł Nouel,
wyplątując palce z moich włosów.
Dziewczyna popatrzyła na niego krzywo. Później jeszcze
krzywiej na mnie, a następnie z powrotem na mojego towarzysza.
- Ale wy tak na serio? – spytała, robiąc zdegustowaną minę.
– Wiecie, lepiej zrobicie jak pójdziecie sobie potańczyć. – nie czekając na
moją oczywistą odmowę, Veronica pochwyciła dłoń Nouela, a ten z kolei chwycił
moją.
Wyszliśmy we trójkę na rozgrzany, parny i głośny parkiet
pełen rozbawionych demonów. Mój oddech zsynchronizował się szybko z dudniącym
echem kroków tańczących. Zawirowało mi przed oczami, mieniącymi się kolorami i
demonicznymi twarzami. Ledwie zauważyłam, że podszedł do nas wysoki i niezwykle
chudy mężczyzna o zapadniętych, białych policzkach i ogromnych intensywnie
zielonych oczach. Miał krótkie, trochę krzywo przycięte włosy i niezwykle
szerokie, pozbawione warg usta. Ubrany był w obcisły, granatowy garnitur, w
którym wyglądał jak nieboszczyk, którego właśnie wkładają do trumny.
- To jest Salem.- przedstawiła mężczyznę Veronica,
uśmiechając się przy tym z przymusem i z jawnym obrzydzeniem.
Salem mrugnął dwa razy i z niezmierną powagą podał mi
zlodowaciałą dłoń.
- Bardzo miło poznać.- wyszeptał starczym głosem, ukazując
dwa rzędy szarawych dziąseł bez ani
jednego zęba.
- I wzajemnie.-odparłam, oddychając przez usta, bo smród
zgnilizny, jaki roztaczał Salem, przyprawiał mnie o mdłości. Gdy wyłuskałam
swoją dłoń z martwych szponów mężczyzny, przestałam dziwić się zachowaniu
Veroniki, która patrzyła na swojego partnera jak na zmutowanego pędraka.
Zapadła krępująca cisza, która w widoczny sposób irytowała
Święte Oblicze. Gdy grana kompozycja się skończyła i rozbrzmiały pierwsze nuty
kolejnej, dziewczyna wyraźnie się ożywiła.
- To coś dla ciebie, Hybrydo. Słuchaj słów. Spodobają ci
się.- rzekła wyraźnie usatysfakcjonowana i z dużo mniejszym entuzjazmem
zwróciła się do Salema, by rozpocząć taniec.
- Zatańczymy?- rozległo się w górze. To Nouel zaoferował mi
swoje ramię. Przyjęłam je bez chwili zawahania. Wmieszaliśmy się w tłum.- Nie
słuchaj Very. Ona czerpie przyjemność, ze wszystkiego co jest raczej płytkie. –
stwierdził, a ja od razu odgadłam, że próbuje odwrócić moją uwagę od
rozpoczynającego się utworu.
Szybkie, mocne basy niosły się, jak fale tsunami, pomiędzy
ciałami tańczących, atakując mnie ze wszystkim stron. Ich mroczne tony, pełne
były drapieżności, a słowa wyśpiewywane krwawymi strumieniami uciechy:
Dzisiaj wszystkie
demony powstają.
Dzisiejszej nocy
zatrzęsie się ziemia pod ich stopami.
Najgorsze koszmary
zaczynają tańczyć.
Nikt nie może się czuć
bezpieczny.
Żywy czy umarły.
Koszmary zaczynają
swój bal.
Krzycz.
Mroczne organy
zagłuszą twój głos.
Płacz.
Twoja umęczona twarz
zginie pomiędzy ich trupimi oczami.
Zabawa przeklętych.
Noc im ofiarowana.
Przyłącz się i ty.
Zawiruj w popiele
sukni.
Pochwyć zgniłą dłoń.
Nic nie możesz na to
poradzić.
Jesteś jedną z nas.
Zawsze byłaś.
Dzisiaj wszystkie
demony powstają.
Powstań i ty.
Najgorsze koszmary
zaczynają swój taniec.
Zacznij i ty.
Tańczy, tańcz, tańcz.
Tańcz ku uciesze
śmierci.
Podziemne zabawy
chłoną najwięcej ognia.
Koszmary zaczynają
swój bal.
Słowa jak echo, które nigdy nie ucichnie. Muzyka, która
będzie grała wiecznie. Zabawa przeklętych istot. Smród siarki i spalenizny. A
wśród tego wszystkiego ja. Jedna człowiecza Hybryda. Tańczyłam jak w transie pomiędzy
rzeczywistością, a wizją zagłady ludzkości. Zawieszona na jednej srebrnej
nitce, która utrzymywała mnie przy życiu, wśród tych wszystkich żywych trupów.
Nagle potknęłam się. Silne ramiona mojego partnera objęły mnie mocniej,
chroniąc nie tylko przed ludzkim upadkiem…
- Męczy mnie już to tańczenie. A ciebie?- spytał Nouel,
uśmiechając się blado.- Może zmienimy otoczenie?
Bez słowa skinęłam głową i pozwoliłam mu prowadzić się lekko
pomiędzy ciężkimi ciałami przeklętych. Wirowaliśmy spokojnie, wciąż przesuwając
się ku najbliższemu rogowi Sali. Nikt nie zwracał na nas najmniejszej uwagi i w
końcu stanęliśmy naprzeciwko siebie tuż pod lustrzaną ścianą, patrząc na swoje
idealne sobowtóry, po drugiej stronie kruchego świata. Stanęłam przed samą sobą
twarzą w twarz. Nie poznawałam siebie. Byłam wyższa, postawniejsza, smuklejsza.
Wyglądałam jak starożytna królowa tysiąca cesarstw. Tuż obok mnie stanął Nouel.
On też sprawiał wrażenie dumnego, potężnego, wręcz strasznego i pięknie
gniewnego. Innego. Popatrzyłam w jego odbite, zamglone oczy, z których nie
sposób było niczego wyczytać. Spojrzałam w swoje bezbarwne tęczówki, z których
odeszło życie.
- To nieprawda.- wyszeptałam. – To kłamstwo.
Odbicie Nouela wyciągnęło do mnie dłoń i drapieżnie
zacisnęło na mojej skórze swoje szpony. Ale zamiast bólu rozrywanej skóry,
poczułam delikatne palce, ledwo co muskające wierzch mojej dłoni.
- Kłamstwo jest ludzką słabością. Fałsz jest człowieczą
wadą. – wyszeptał mój towarzysz. – Chodźmy, Arleto.
I poszliśmy. Nie śpieszyliśmy się nigdzie. Po prostu
spacerowaliśmy pięknymi, szerokimi korytarzami o gładkich, czarnych ścianach,
od których biła ponura poświata. Choć na Sali pełno było niebieskich płomieni,
po drodze nie natknęliśmy się na choćby jeden gasnący płomyk. Nie byłam pewna,
czy cieszyć się z tego czy może bać się. Szłam z Nouel’em pod rękę. W
ciszy. Ani on ani ja nie mieliśmy
potrzeby wypowiadać choćby słowa. Mowa była tu zbędna. Cieszyłam się, że z
każdym krokiem coraz bardziej oddalam się od zgiełku podziemnej zabawy i od
strasznej piosenki. Jej słowa skazywały mnie na wiele myśli, które teraz
krążyły mi w głowie dziobiąc mnie i śmiejąc się echem zabawy. Nigdy nie byłam
jedną z nich i nigdy nie będę. Choć przegrałam już nie jedną bitwę i w końcu
trafiłam do najstraszniejszego miejsca, które budzi strach żywych i umarłych,
nie znaczy to wcale, że zamierzałam się poddać. Wciąż żyłam.
Czułam bicie swojego serca. Potrzebowałam każdego kolejnego oddechu.
Jeszcze nie umarłam…
Przystanęliśmy przed ciemnym ślepym zaułkiem korytarza.
- Chciałbym ci coś pokazać…- odezwał się Nouel, lekko
zachrypniętym głosem.
Popatrzyłam ma niego ze zdziwieniem. Staliśmy przecież przed
nagą ścianą. Mój towarzysz odchrząknął znacząco i zrobił krok w przód.
Popatrzyłam za nim i moje oczy padły na, już nieco uchylone drzwi o srebrnej
ramie, ozdobionej niebieskimi migotliwymi kryształami…
- Panie przodem. – odezwał się on i eleganckim gestem zaprosił mnie do
środka, otwierając na oścież piękne drzwi. Przestąpiłam przez próg.
Otoczył mnie zupełnie inny świat, pełen migotliwych kolorów
i świateł. Ogromne liście niespotykanych roślin pięły się wysoko ku
niebieskiemu, rozedrganemu blaskowi, jakby to ono sprawiało, że wszystko tu
żyło. Cudowne kwiaty zwracały ku mnie różnokształtne oblicza, zaciekawione kto
je odwiedził. Ich tęczowe zapachy wirowały mi w płucach. Zrobiłam nieśmiały
krok i wtedy już zupełnie zatonęłam w melodiach i odgłosach. A tuż za mną stał
Nouel. Choć nie wiedziałam jego twarzy, wiedziałam, że się uśmiecha.
- Podoba ci się?- usłyszałam jego głos, gdy nachylił się
nade mną, jak czarny parasol, chroniący przed największymi ulewami.
- Co to za miejsce?- spytałam, wciąż zachłystując się
obrazem malowanym przede mną.
- Jesteśmy w Ptaszarni. – odrzekł mój towarzysz, biorąc mnie
za rękę.
- Chciałbym, żebyś kogoś poznała.
Gdy spytałam kogo, nie odpowiedział.
Szliśmy, klucząc pomiędzy dziką, fantastyczną roślinnością,
która była jak jeden potężny organizm o wielu oczach i sercach. Weszliśmy na
wąską, czarną jak noc ścieżkę, która nagle jakby ożyła. Owiała zimnem moje
stopy, głaszcząc mnie nieprzeniknioną tonią odmętów. Woda. Mroczna woda… Rzeka,
której krople wchłaniała moja suknia, stając się coraz cięższą i cięższą. Puściłam dłoń
chłopaka i kucnęłam by ściągnąć buty. Nouel zaczekał na mnie, obserwując mnie z
niezmiennym skupieniem. Nie patrzył mi w oczy. Nie miałam nawet okazji odgadnąć
o czym tak rozmyśla. Po chwili ruszyliśmy dalej, brodząc w płytkiej wodzie,
której nurt co chwilę zmieniał kierunek, to pchając nas przed siebie, to znów
zatrzymując.
Z każdą minutą spaceru zieleni i najróżniejszych barw
kwiatów, było coraz mniej. Magiczny las cudów żegnał się ze mną wolno, zostając
za moimi plecami, unieruchomiony korzeniem. Oglądnęłam się na niego tylko jeden
raz.
Nouel
zaprowadził mnie do ogromnej komnaty z granatowego kamienia, który lśnił w
półmroku, jak gwiazdy, wstępujące na firmament nieba późnym wieczorem. Otaczały
mnie tu najpiękniejsze ptasie świergoty, jak pomieszane rozmowy wielu ludzi. Nie
widziałam ani jednego ptaka, ale i tak wiedziałam, gdzie przyprowadził mnie
Nouel. Byłam w Ptaszarni. Wyszłam na środek pomieszczenia. Mokre, rozedrgane w
blasku fałszywych gwiazd ślady moich bosych stóp, znaczyły drogę, którą tu
doszłam. Tuż koło mnie, jak niewidoczny nocą cień, posuwał się Nouel, bacznie
obserwując każdym mój ruch. Nasłuchując każdego kolejnego uderzenia serca. Przystanęłam,
a on zrównał się ze mną. Wiedziałam, że czeka na to pytanie:
- Jesteśmy w Ptaszarni, ale gdzie są ptaki?
Mój towarzysz zaśmiał się w odpowiedzi. Później zadarł mocno
głowę, patrząc na coś daleko w górze.
- Musisz nauczyć się dostrzegać nie tylko to co pod stopami,
ale też to co wysoko ponad wszystkim innym…
Uniosłam głowę i spojrzałam w samo niebo. Jasne i tak
piękne, że aż całkowicie nierealne. Pomiędzy delikatnymi chmurami, które
płynęły leniwie, przysłaniając co chwilę, co drobniejsze promienie
nieistniejącego słońca, wisiały złote i srebrne klatki, w których siedziały
najróżniejsze ptaki. Z ich delikatnych gardziołek wydobywały się słodkie
melodie uwięzienia. Pomiędzy nutami wyuczonego śmiechu dorosłych, naraz
dosłyszałam szczery dziecięcy płacz. Spuściłam głowę. Nie chciałam patrzeć, na
niewinne piękno zatrząśnięte w więzieniu zbudowanego ze zwyrodnienia.
- Nouel, powiedz mi, proszę dlaczego…- głos zadrżał mi
niebezpiecznie- dlaczego te ptaki są zamknięte?
Chłopak spojrzał na mnie. W jego oczach igrały figlarne
ogniki.
- To nie ptaki, Arleto. To nie są żywe istoty. Gdy patrzysz
w górę, widzisz samą siebie, jako alegorię twojej porażki. – nic z tego nie
rozumiałam. Nouel dostrzegł to w mojej minie i zaśmiał się lekko.
Uniósł rękę, wskazując, gdzieś w bok. Podążyłam za jego
palcem i spojrzałam na wybraną klatkę, znajdującą się w odosobnieniu, w cieniu.
Spomiędzy miedzianych klatek, patrzyło na mnie, jarzące się błyszczącą czernią
oko. Spojrzenie znajome, wszyte w ptasią główkę.
- Właśnie patrzysz na Verę. Jej Alegorią jest kruk. Nie
znajdziesz tu ptaka o ciemniejszych skrzydłach… - rzekł spokojnie Nouel.
Przez chwilę patrzyłam na kruka o spojrzeniu Veroniki. Ten
ptak był przerażający. Może nawet bardziej od swojej ludzkiej wersji.
- A tam prawie na samej górze jestem ja, widzisz?- odezwał
się znów chłopak.
Przeniosłam wzrok na inną klatkę, tym razem pozłacaną. To
więzienie było znacznie większe od tego, w którym przebywał kruk. Siedział w
nim potężny, przepiękny orzeł o jasnym spojrzeniu Nouela. Ptak łypał na mnie,
groźnym spojrzeniem. Naraz wydał z siebie ostry, przenikliwy dźwięk i zastukał
bezsilnie w pręty, spętanymi skrzydłami.
- Polubił cię.- zaśmiał się mój towarzysz, biorąc mnie za
rękę.- Chodź, pokażę, ci kogoś specjalnego…
Przeszliśmy razem w inną część pomieszczenia, gdzie wisiało
mnóstwo pustych i nieco zaniedbanych klatek. Nie wiedziałam tu nic
nadzwyczajnego, wręcz było w tym obrazie, coś odpychającego.
- Spójrz wyżej. – podpowiedział mi szeleszczący szept
chłopaka. Zrobiłam jak radził.
Tam, ponad wiatrem, hulającym między opuszczonym złotem,
kołysała się jedna, piękna, srebrna klatka. Siedział w niej mały, biały
ptaszek. Nie śpiewał. Nie płakał. Po prostu był i patrzył się na mnie tak
wymownie i intensywnie, jak niemowa, który oczami próbuje okazać miliony emocji
na raz.
-Podobasz się sobie?- spytał Nouel, szczerze zainteresowany
odpowiedzią.
Popatrzyłam się na niego ze strachem. On uśmiechnął się do
mnie w odpowiedzi i wzmógł uścisk na mojej dłoni. Pokręciłam z niedowierzaniem
głowę. Najpierw wolno, potem coraz szybciej, by po chwili zastygnąć w bezruchu,
gdy zrozumiałam, kim jest ta malutka ptaszyna, delikatna jak płatek śniegu.
- To ty, Arleto. Jesteś najpiękniejszym z Białych Wróbli,
Alegorii niezwykłych ludzi…
Komentarze
Prześlij komentarz