Urwisko Samobójców
KLIK- MUZYKA DO ROZDZIAŁU
Moje
stopy zwisały luźno poza wszelką materią zdolną mnie uratować. Gdybym tylko
chciała, gdybym tylko przesunęła się jeszcze trochę w przód z pewnością
spadłabym. Może nawet leciałabym w dół przez niekończące się wieki? Nie wiem i
nigdy się nie dowiem, ponieważ każde tak bezsensowne pytanie jak to było
zbywane przez moich towarzyszy wymownym milczeniem lub zbyt głośną
rozmową.
Siedziałam wygodnie na ostrych,
szarych kamieniach, a lodowaty wiatr tańczył mi w rozpuszczonych włosach. Nagie
stopy wystawiłam poza brzeg bezdennego urwiska. Unosząca się, wszechobecna mgła
owiewała delikatnie skórę moich nóg. Wciąż miałam przyjemną gęsią skórkę.
- O czym myślisz? – gdzieś z
ciemności odezwał się znajomy głos. Otworzyłam oczy i spojrzałam na Nouela.
Chłopak rozsiadł się swobodnie parę kroków ode mnie. Jego czarną koszulę
nadymały kolejne podmuchy wiatru.
- Myślę nad odpowiedzią.- stwierdziłam głośno, by
przekrzyczeć oddzielający nas niewidzialną barierą, wicher.
- Odpowiedzią na jakie pytanie? – dopytywał się chłopak.
- Twoje. O czym myślę.-wyjaśniłam, uśmiechając się w swoim
mniemaniu figlarnie. Choć, teraz sądzę, że muszę jeszcze popracować nad ironią
i uśmiechaniem się. W ten sposób, do tej osoby…
- A od kiedy to odkryłaś w sobie duszę rozmiękłego filozofa,
co łajzo? – odezwała się gdzieś z boku Veronica. O, tej to sarkazm wychodził
zawsze idealnie. Zdążyłam się już o tym przekonać wiele razy…
Już miałam jej odpowiedzieć, niekoniecznie całkiem grzecznie
i kulturalnie, co myślę o jej głupim komentarzu, gdy Nouel znów zabrał głos:
- Patrzcie, już skaczą kolejni.
Obie: Veronica i ja jednocześnie odwróciłyśmy się od siebie,
by podziwiać pewne podziemne widowisko… Na najwyższym klifie, które majaczyło
przed nami, ponad warstwą srebrnej mgły, stał tłum ludzi. Każdy z nich odziany
był w krwistoczerwone szaty, które ślizgały się podmuchami wiatru po ich
umarłych, zsiniałych ciałach. Ustawili się rzędem, formując długą, czerwoną
wstęgę kolejki. Kobieta, stojąca jako pierwsza popatrzyła wielkimi,
niewidzącymi oczami po otaczającym ją świecie. Spojrzała pod swoje stopy,
których palce niebezpiecznie balansowały na krawędzi urwiska. Nie wahała się.
Nigdy po raz drugi. Zamknęła blade powieki i rozłożyła chude ramiona, jak feniks
znów gotowy na śmierć, by narodzić się na nowo. Spokojnie runęła w dół, a jej
czerwona sukienka załopotała za nią, jak flaga wolności. Samobójczyni…
Za nią ruszyli kolejni. Spokojni. Pewni swoich ludzkich
wyborów. Pewni decyzji, którą podjęli tak niedawno, a która zaważyła na ich
wspólnym losie. Patrzyliśmy, jak chmara czerwonych ptaków opada majestatycznie na samo dno.
Samobójcy…
- Piękni są, prawda?- zagadnęła cicho Veronica.- Szkoda
tylko, że potępieni.
Popatrzyłam na jej beztroskie, oszpecone oblicze, gdy z
lekkim rozbawieniem patrzyła na ostatniego czerwonego mężczyznę z lękiem zaglądającego
w mrok urwiska.
- Nie wszyscy zasłużyli na piekło.- stwierdziłam pewnym
głosem.
- Ależ zgadzam się z tobą całkowicie. Sęk w tym, łajzo, że
podjęli pewne ryzyko i to właśnie zaważyło na ich Sądzie.- odpowiedziała Święte
Oblicze. Podniosła nieco rękę i niedbałym ruchem machnęła nią delikatnie.
Zerwał się mocniejszy wicher, który zepchnął niezdecydowanego człowieka w
bezkresną noc przepaści. Jego mrożący krew w żyłach krzyk, jeszcze długo obijał
się o szare skały klifu. Odezwałam się drugi raz, gdy echo jego głosu umilkło
na zawsze:
- Pewne „ryzyko”? Co masz na myśli?
- Widzisz, Hybrydo, wszyscy ci, którzy spadli, byli małej
wiary. I to ich zgubiło. Gdyby choć przez krótką chwilę uwierzyli, że życie
jest warte coś więcej niż tylko smutek i żal lub cnoty przepite pewnej piątkowej
naćpanej nocy, pewnie zyskaliby przebaczenie. A tak, cóż ich kara jest
tylko i wyłącznie ich winą.
- Veronica uśmiechnęła się luzacko.
-
A jeśli człowiek jest samotny i nie ma nikogo, kto przyszedłby mu z pomocą i
pokazał te dobre wartości?- drążyłam temat w zaparte.
-
Nouel, proszę cię weź ją ode mnie, bo znów zaczyna mnie irytować swoimi głupimi
pytaniami! – zawołała dziewczyna, zrywając się na nogi. Nierówna powierzchnia
ostrych skał, wcale nie przeszkadzała jej trzymać się pięknie w dwudziestocentymetrowych
szpilkach. Ciekawe czy na demony działa coś takiego jak grawitacja?
- Żaden człowiek nie jest sam. – oświadczył Nouel.- Pomyśl,
ilu ludzi jest na ziemi?
- Nie wiem… Wielu.
Veronica prychnęła
pogardliwie.
- Tak, wielu. Teraz wyobraź sobie, że każdy człowiek ma
swojego Anioła Stróża, który jest przy nim cały czas. Czuwa niestrudzenie w
dzień i w nocy. Już wtedy człowiek nie jest sam, choćby przez sekundę. Ponadto
człowiek żyje wśród innych ludzi, których strzegą inne Anioły. Ludzkie losy się
splatają, wiec i losy ich Stróżów są połączone niebieską wstęgą. Wszystko
byłoby cudownie i kolorowo, ale że tak jest tylko w najgłupszych bajkach o
księżniczkach w różowych sukienkach, musi więc istnieć i ta przysłowiowa druga
strona medalu...- tu chłopak przerwał na chwilę. Popatrzył wymownie w górę,
gdzie nadal stała Veronica. Ich spojrzenia się spotkały i dziewczyna prychnęła,
zakładając sobie ręce na piersi.
- Ciemna, mroczna strona śmierci każdego człowieka.- zaczęła
szeptem Veronica z nieukrywanym zadowoleniem, przejmując pałeczkę bajarza. –
Demony stworzone z na wpół zastygłej lawy najgłębszej z pieczar Podziemia. Imię
każdego z nich w piekielnym języku oznacza największą słabość przypisanemu mu
nikłemu człowiekowi. Każdy Demon stróżuje swojemu podopiecznemu z największym
oddaniem. Jest jego cieniem, który można dojrzeć jedynie w nocy, gdy na niebie
nie ma ani jednej gwiazdy…- Veronica krążyła wśród kamieni, jak indiański
szaman podczas odprawianych rytuałów, ku czci orłów i niedźwiedzi- wiecznych
bogów ich ziem. Nie spuszczałam z niej oczu, patrząc jak balansuje nad krawędzią
urwiska, czerpiąc z tego niezmierną radość.
- Istnieją więc Anioły Stróże, których jasne skrzydła
chronią przed mrokiem oraz Demony, których czarne ogony odganiają jasność. –
rzekła dziewczyna.- Człowiek nigdy nie jest sam. Ma w sobie tyle samo dobra ile
zła i tylko od niego zależy, kogo szeptu usłucha. Czy skoczy z mostu? Czy
zrezygnuje…? Rozumiesz teraz? Nawet ty, łajzo, masz swoje Anioły i Demony,
ponieważ kiedyś byłaś ludzką istotą i miałaś prawo wyboru… Teraz to co innego. –
Święte Oblicze uśmiechnęła się sztucznie i machnęła energicznie ręką.
Spomiędzy jej długich, czarnych szponów wypadła samotna
karta. Nagły podmuch wiatru poniósł ją ponad skalnym urwiskiem i skierował ją
tuż koło mnie. Pochwyciłam ją w locie.
To musiała być bardzo stara karta. Zupełnie inna od tych,
które znałam. W lewym dolnym rogu, karta
była mocno pofalowana i dziwnie sztywna. Postrzępiony róg zdobiły ciemne plamy,
podobne do wsiąkniętych lata temu kropli krwi… Spojrzałam na rysunek,
namalowany zapewne jeszcze w zamierzchłych czasach. Miniaturowy obrazek
przedstawiał czarnego demona o końskim ogonie i byczych rogach, stojącego w
rozkroku, z umięśnionymi rękami uniesionymi wysoko w górę. W jednej zaciśniętej
dłoni trzymał srebrny nóż, splamiony burgundową
krwią. W drugiej zaś… jasną głowę Anioła, o przygasającym blasku aureoli. Znów
spojrzałam w zaplamiony róg. Tam, pod przykryciem z anielskiej krwi, leżało
ciało pokonanego wroga. Białe, zmizerniałe skrzydła zdawały się jeszcze łopotać
lekko. Już ostatkami sił, chciały uratować swoje Boże dobro. Niestety, Demon
okazał się silniejszy. I w zaciekłym boju, zgładził ostatnią nadzieję…
Komentarze
Prześlij komentarz