Spojrzenie Milionów Palców
KLIK - MUZYKA DO RODZIAŁU
Nouel patrzył się na mnie, chłonąc
mnie chłodnym wzrokiem. Jego rozbiegane oczy parzyły moją nagą skórę.
Siedziałam sztywno, splatając mocno dłonie. Obserwowałam go. Czy do końca
wierzyłam, w to że on istnieje? Że ja istnieję? Przecież to wszystko było jak
wyjęte z nocnych wizji psychopaty, który przyrzekł sobie, że zacznie brać
lekarstwa od jutra… Poruszył się. Czyżby zmniejszał dystans? Bezpieczną
odległość, która i tak, nie ma teraz już racji bytu? Palce jego dłoni zadrżały,
jakby powstrzymywał odruch wieczności.
Znów spojrzałam na jego twarz i falujące delikatnie usta.
Niewypowiedziane słowa, tłamszone przez rozsądek. I wtedy jego oczy znów
zabłysły. Zabawne, poznałam go już na tyle, żeby przewidzieć, że zaraz się
odezwie.
- Arleto, czy może…- ale nie dane
mu było dokończyć pytania.
Wtem, jak rozwścieczony huragan,
żądny ofiar, do pokoju wpadła Veronica. Ściągnęła już z siebie swój podróżny
płaszcz, odsłaniając zgrabne ramiona. Stanęła w nogach łóżka i wzięła się pod
boki, jak filmowa gwiazda na mrocznej sesji zdjęciowej.
- Nouel, wylatujesz. Mamy mało
czasu. Nasza Hybryda już jest tu „sensacyjną sławą” i Szef zarządził wystawne
powitanie naszej Arcy Księżniczki Lodu.- rzekła sarkastycznie Veronica,
kłaniając mi się w obraźliwy, kpiący sposób.
Chłopak
całkowicie ją zignorował. Nawet nie raczył drgnąć. Droczył się z nią. Veronica
ściągnęła usta w zaciętej minie.
- Jeśli
zostaniesz rozgłoszę, że oto straszny Nouel, zaczął interesować się
kosmetykami, ubraniami i butami… -szydziła Święte Oblicze, wyliczając niby to
od niechcenia. Z każdym wyciągnięciem palca w jej dłoni pojawiała się nowa
karta do gry.
Po
ustach chłopaka przemknął ledwie zauważalny uśmiech. Westchnął i wstał pomału.
Nieśpiesznie podszedł do Veroniki i gdy ją mijał, poczochrał jej włosy po
bratersku. Na ten gest dziewczyna
zjeżyła się i popatrzyła na niego wilkiem.
- To do
zobaczenia dziewczyny. – pożegnał się Nouel. Tuż przy drzwiach zatrzymał się
jednak i rzucił przez ramię.- Wiesz Vera, nie jestem pewny, czy słowo
„dziewczyna” dobrze oddaje rodzaj twojego istnienia. Bo gdyby wziąć pod
uwagę….- Nouel kolejny raz nie zdążył
dokończyć zdania. W samą porę zamknął drzwi i świeczka, o jeszcze dymiącym
loncie, uderzyła ze świstem w ciemne drewno.
Veronica
jeszcze przez chwilę stała do mnie plecami z wyciągniętą przed siebie ręką,
śladem po niedawnym rzucie. Na szczęście nieudanym. Potem otrzepała dłonie i
odwróciła się do mnie z twarzą rozciągniętą sztucznym uśmiechem, wyszywanym
czerwonymi koralikami, takim jakie mają szmaciane lalki.
-
Dobrze, Hybrydo. Dostałam zadanie, chyba najgorsze w mojej tysiącletniej
karierze zabójcy. Nie mam wyboru. Muszę pomóc ci się przyszykować na powitalny
bankiet, na twoją zasmarkaną część, ostatniego, łzawego nieszczęścia. Wyskakuj
z ręcznika.
Zamrugałam. Nie byłam pewna, czy dobrze
zrozumiałam. Co miałam zrobić? Veronica uśmiechnęła się w swój okropny sposób,
jeżący włosy na karku. Zatrzęsły jej się ramiona, gdy wydała z siebie krótkie
szczeknięcie, które chyba miało być śmiechem.
- Wiesz co, Hybrydo, coś mi się
wydaje, że od teraz będę miała tutaj ubaw po pachy. Łap!- Veronica rzuciła mi
jakiś śliski, perłowy materiał. Złapałam go. Okazało się, że to jedwabny
szlafrok. Popatrzyłam znacząco na dziewczynę, przytrzymując kurczowo brzeg
swojego ręcznika, tuż przy dekolcie. Dziewczyna zrozumiała. Przewróciła oczami
i odwróciła się ode mnie, z rękami w górze w geście kapitulacji. Wstałam
najciszej jak umiałam. Upewniwszy się, że nie patrzy pozwoliłam swojemu
ręcznikowi opaść na podłogę i czym prędzej założyłam ofiarowany mi szlafrok.
Gdy owinęłam się nim szczelnie, pozwoliłam odwrócić się Veronice.
- Jak dla mnie, to już mogłabyś
iść na to głupie przyjęcie.-rzuciła półgębkiem.
Podeszła do mnie jednak i
popchnęła mnie w kierunku innych drzwi, ukrytych w cieniu, na końcu sypialni.
Otworzyła je zamaszyście i wręcz wepchnęła mnie do olbrzymiej łazienki z
tysiącami luster, umywalek z kości słoniowej i złotych kranów. Wszystkiego było
tu tak dużo, że miałam wrażenie, że te wszystkie wspaniałości, niskie ludzkie
żądze posiadania zwalą mi się na barki i przygniotą mnie. Z każdej strony
patrzyły na mnie oczy moje i Veroniki. Miliony palców, miliony głów, miliony
ust. To piękno nie było idealne. Można było patrzeć na nie z boku, z
bezpiecznej odległości lub też przejść obok, nie oglądając się na te grzeszne
zbytki. To właśnie była kwintesencja Piekła. Kusiło cudownością i
niezwykłością, a gdy złapało ofiarę w sidła, dusiło ją w sobie pomału tym
złotem, marmurem i perłami. Zakręciło mi się w głowie i prawie upadłam, ale
Veronica złapała mnie w porę i usadowiła na niezwykle miękkim i wygodnym
fotelu, z rzeźbionym w złocie oparciem w kształcie głów smoków z oczami z
kamieni szlachetnych.
- Kiedyś się przyzwyczaisz. To
tylko łazienka. Już widzę, co będzie jak zejdziesz jeszcze niżej. –burknęła dziewczyna, zaczynając rozczesywać mi włosy.
Potrafiła być gwałtowna i agresywna, ale teraz, rozplątując mi skołtunione
kosmyki, była uważna i delikatna. Pracowała w milczeniu, ale w tysiącach odbić
jej oszpeconej bliznami twarzy widziałam, że czesanie mnie niezwykle ją
irytowało i drażniło. Drgały jej nozdrza demaskując to, jak mocno musi się
kontrolować i skupiać na dobrym wykonaniu rozkazu. Wiedziałam, że zamiast
upinać mi włosy z pewnością wolałaby urwać mi głowę. Zajęłoby jej to mniej
czasu…
W końcu skończyła, ale nie
pozwoliła mi przeglądnąć się w lustrze.
- Zobaczysz się, jak już z tobą
skończę, księżniczko. –syknęła tylko, odkładając szczotkę na najbliższą
nieskazitelnie białą umywalkę, w której odbiły się jej czarne szpony kruka.
Teraz zaczęła upiększać mi twarz.
Pracowała szybko z niewiarygodną wprawą. Na zamkniętych powiekach czułam pewne
pociągnięcia pędzla, na policzkach łaskotał mnie pył pudru, gdy wygładzała moje
oblicze, jak antyczny rzeźbiarz wyobrażenie Afrodyty. Na ustach czułam
nieznany, gorzki smak piekielnej szminki, który przywodził na myśl czerń
zimowej nocy.
- Wstawaj. Musisz ubrać tę głupią
kieckę. Od razu zastrzegam, że nie ja ją wybierałam. Nouel też nie, choć coś mi
się wydaje, że dla niego sukienka to zbędna rzecz… Tak, czy inaczej tę kreację
wybrał dla ciebie niejaki Lucyfer już pół tysiąca lat temu. Jak widać facet
jest nieźle do przodu z kobiecą modą i to mu się chwali.- Veronica znów się zaśmiała,
ale tym razem zupełnie inaczej, jakby naprawdę rozbawiły ją jej własne słowa.
Wstałam,
ale nie spojrzałam ani jedno lustro, gdyż dziewczyna od razu wyciągnęła mnie
niemal siłą z łazienki. Po drodze mignęły mi czyjeś oczy, usta, skrawek czoła.
Ale nic więcej. Musiałam poczekać. Podeszłyśmy do łóżka, na którym leżał teraz
czarny pokrowiec z malutkim bilecikiem. Na bileciku widniała ozdobna,
połyskująca litera „A”.
- Zamknij oczy.- rozkazała
dziewczyna, podchodząc do łóżka.
- Po co?
Dziewczyna prychnęła pogardliwie.
- Bo jak zobaczysz ją teraz, to
nie będzie zabawy. No, zamykaj oczy. Już!
Zamknęłam powieki i pogrążyłam
się w nieprzeniknionej ciemności. Usłyszałam jak Veronica rozsuwa zamek pokrowca
i wyciąga suknię z charakterystycznym suchym szumem. Potem podchodzi do mnie i
szepcze mi do ucha:
- A teraz ściągaj posłusznie
szlafroczek. – zamrugałam powiekami.- Ej, nie ma podglądania!- krzyknęła tamta.
- A bielizna? – spytałam z
nadzieją.
Ona tylko zaśmiała się w odpowiedzi.
- Nie dostaniesz bielizny pod tę sukienkę. Zniszczyłabyś efekt. No,
ściągaj ten szlafrok. Nie ukrywasz pod nim niczego, czego bym już wcześniej nie
widziała.- jej słowa mocno mnie zniesmaczyły, ale stwierdziłam, że mówi prawdę.
Cóż, nie miałam wyboru. Jeśli bym jej nie posłuchała, zapewne zdarłaby ze mnie
to okrycie i, i tak stanęłoby na jej. Z dużymi oporami zsunęłam z ramion
szlafrok. Wciąż miałam zamknięte oczy.
- Ale ty masz małe cycki!-
zaśmiała się Veronica.-I jesteś okropnie chuda. Ty w ogóle coś jesz?!
Zapiekły mnie policzki. Otworzyłam
oczy. Zobaczyłam, że dziewczyna stojąc przede mną, prawie zwija się z
bezgłośnego śmiechu. Gdy zauważyła, że na nią patrzę, od razu spoważniała i
przybrała groźny wyraz twarzy.
- No co? Zamykaj oczy.- warknęła.
Posłuchałam jej.- Wiesz, pod jednym względem ty i Nouel pasujecie do siebie.
Oboje macie zerowe poczucie humoru. – stwierdziła niedbale, może trochę
zamyślona.
Potem kazała mi podnieść do góry
ręce i na moją talię opadł miękki, śliski i zaskakująco lekki materiał.
Poczułam jak suknia otacza mnie w swoim uścisku, jak druga, jeszcze zimna
skóra. Gdy oswoiłam się z nowym dotykiem, Veronica pomogła mi ubrać wysokie,
miękkie buty, idealne wręcz na tańce i bankiety, gdy trzeba długo stać,
tańczyć, uśmiechać się i jakoś wyglądać, nie cierpiąc przy tym tortur stóp
kaleczonych do krwi. Wzięłam głęboki oddech. Materiał na piersiach rozciągnął
się, ale tylko troszeczkę. Moja szczupła talia, była dziś bezpieczna, a oddech
na wpół uwięziony i dozowany, bym nie była rozrzutna.
- Jak nie może to patrzy. Ja może
to nie patrzy. Irytujesz mnie!- odezwała się Veronica, a w jej głosie
rzeczywiście pobrzmiewało rozdrażnienie. Otworzyłam oczy.
Moje spojrzenie padło na moją
upiększoną twarz. Twarz białą jak śnieg, niemal przezroczystą, jakby zamgloną.
Owianą tajemnicą. Z idealną bielą czoła kontrastowały czarne rzęsy, okalające
moje oczy, jak pajęczyny. Rzucały cień na policzki, rysując na nich
skomplikowane wzory, jak litery zapomnianego języka. Przymknęłam powieki,
których srebro zamigotało rozedrganym błyskiem na tafli ogromnego lustra.
Rozchyliłam gorzkie wargi. A więc tak w Piekle smakuje czerń? Spojrzałam w bok,
na swoje odsłonięte ramię. Moje niemal czarne włosy, spływały po nagiej skórze,
jak potok, gładką strugą. Veronica upięła mi niesamowitą fryzurę. Była
niezwykła w swojej prostocie. Lśniące kosmyki, zaczesane w bok, zebrane w pęk
białych pereł i wybielone na dole do odcienia srebrzystych, drogocennych łez.
Nigdy nie nosiłam takiej fryzury. Pogładziłam dłonią jedną czarną strugę.
- Nie dotykaj! Zniszczysz zanim
jeszcze stąd wyjdziesz. – zupełnie zapomniałam o istnieniu Veroniki.- No i jak?
Nic nie powiesz? A suknia? Sama bym się w nią ubrała, ale niestety wszystko co
najlepsze jest tylko dla ciebie, łajzo…
Spojrzałam nieco w dół. Odjęło mi
dech. Byłam ubrana w bladoniebieską, na wpół przezroczystą suknię, która swoim
materiałem i fakturą przypominała lód. Okalała mnie idealnie, spływając ze mnie
ledwie zamarzniętym strumieniem wody. Odsłaniała moje jasne ramiona,
rozświetlała, wyeksponowane plecy i szyję. Zwracała uwagę na biust i linię
talii, od którym po prostu nie można było oderwać wzroku. Skrzyła się w
półmroku milionami kamieni szlachetnych, zdobiących skąpy dekolt i skraj
spódnicy, tak, że wyglądałam, jakby pokryły mnie wyjątkowe obrazy ze
szronu.
-Niezłe nie? – zagadnęła
Veronica.
Przytaknęłam ledwie słyszalnie.
- Teraz ja się przebiorę.-
stwierdziła Veronica. – Tylko w co…?
Popatrzyłam na nią uważnie.
Dziewczyna przez chwilę się zastanawiała, strzeliła palcami i już stała przede
mną zupełnie odmieniona. Zupełnie inna.
Ubrana była w czarną, elegancką,
obcisłą suknię z długim trenem i marszczeniami na plecach. Jej dekolt był tak
wycięty, że sięgał odsłoniętego pępka. Zamiast rękawów miała koronowe
rękawiczki sięgające samych obojczyków, a na szyi widniał ogromny, kamienny
wisior w ciężkiej ramie. Krzywe linie blizn szpecące jej oblicze, nadawały jej
teraz mrocznego, niemal tragicznego wdzięku, który hipnotyzował. Włosy miała
ułożone w niechlujne fale, czarne oczy podkreślone burgundem, a usta uwydatnione
krwistoczerwoną szminką, jakby dopiero odjęła wargi od szyi ofiary.
- To co, Hybrydo. Idziemy się
zabawić?- spytała, uśmiechając się z wyższością.
Komentarze
Prześlij komentarz